Ministerstwo Zdrowia niechętne drogim lekom na choroby rzadkie
Redaktor: Marta Koblańska
Data: 18.02.2015
Źródło: Gazeta Wyborcza/MK
Ministerstwo Zdrowia nie chce wpisywać na listę refundacyjną drogich leków dla nowych grup chorych. Jednak za kosztowne leczenie innych pacjentów NFZ od lat płaci. MZ stoi na stanowisku, że na leczenie chorób rzadkich nie powinno się wydawać więcej pieniędzy niż na leczenie zawałów czy udarów, a tak dzieje się teraz.
- Coraz częściej będziemy stawać przed dylematem, komu płacić za drogie terapie, a komu nie. Potrzebna jest publiczna debata. Decyzje muszą być akceptowane społecznie. Dotyczą zdrowia i życia konkretnych ludzi, dlatego nie mogą, jak to się teraz przeważnie dzieje, zapadać za kulisami - mówi Marek Balicki, były minister zdrowia, cytowany przez Gazetę Wyborczą.
Skreślenie drogich leków z listy refundacyjnej wywołałoby jednak falę protestów. Dlatego skreśleń nie będzie. Ministerstwo postanowiło działać inaczej. Z jednej strony stara się teraz ograniczyć grupę chorych, którym płaci za drogie leki. Z drugiej strony resort nie chce na liście nowych leków, do których NFZ musiałby dużo dopłacać. Dowód: w ciągu ostatniego pół roku pojawiło się w refundacji tylko pięć nowych substancji, choć pozytywnych rekomendacji było kilkakrotnie więcej, zauważa Gazeta Wyborcza.
Ministerstwo tłumaczy, że rekomendacje Rady Przejrzystości nie są wiążące. Odpowiadający za politykę lekową wiceminister Igor Radziewicz-Winnicki chwali się też, że odkąd w 2012 r. objął urząd, na listę nie trafił żaden lek przekraczający próg efektywności kosztowej. Nie podoba mu się jednak, że Rada wypowiada się o nich pozytywnie. Wiceminister napisał w liście do Rady, że "z niepokojem przyjmuje przedkładanie skuteczności klinicznej nad efektywność kosztową". Poucza, że o lekach, za które NFZ dużo by płacił, opinia powinna być zawsze negatywna, przypomina gazeta.
Próg efektywności kosztowej jest brany pod uwagę we wszystkich rozwiniętych krajach przy podejmowaniu decyzji o refundacji. Jednak tylko w Polsce i Wielkiej Brytanii ekspertów zobowiązują do tego przepisy. Te brytyjskie dopuszczają wyjątki, np. kiedy bardzo drogi lek daje dobre efekty. W polskich przepisach wyjątków nie ma. Jesteśmy też jedynym krajem, który wartość progu ustalił na bardzo niskim poziomie (wspomniana trzykrotność PKB, czyli 120 tys. zł).
Skreślenie drogich leków z listy refundacyjnej wywołałoby jednak falę protestów. Dlatego skreśleń nie będzie. Ministerstwo postanowiło działać inaczej. Z jednej strony stara się teraz ograniczyć grupę chorych, którym płaci za drogie leki. Z drugiej strony resort nie chce na liście nowych leków, do których NFZ musiałby dużo dopłacać. Dowód: w ciągu ostatniego pół roku pojawiło się w refundacji tylko pięć nowych substancji, choć pozytywnych rekomendacji było kilkakrotnie więcej, zauważa Gazeta Wyborcza.
Ministerstwo tłumaczy, że rekomendacje Rady Przejrzystości nie są wiążące. Odpowiadający za politykę lekową wiceminister Igor Radziewicz-Winnicki chwali się też, że odkąd w 2012 r. objął urząd, na listę nie trafił żaden lek przekraczający próg efektywności kosztowej. Nie podoba mu się jednak, że Rada wypowiada się o nich pozytywnie. Wiceminister napisał w liście do Rady, że "z niepokojem przyjmuje przedkładanie skuteczności klinicznej nad efektywność kosztową". Poucza, że o lekach, za które NFZ dużo by płacił, opinia powinna być zawsze negatywna, przypomina gazeta.
Próg efektywności kosztowej jest brany pod uwagę we wszystkich rozwiniętych krajach przy podejmowaniu decyzji o refundacji. Jednak tylko w Polsce i Wielkiej Brytanii ekspertów zobowiązują do tego przepisy. Te brytyjskie dopuszczają wyjątki, np. kiedy bardzo drogi lek daje dobre efekty. W polskich przepisach wyjątków nie ma. Jesteśmy też jedynym krajem, który wartość progu ustalił na bardzo niskim poziomie (wspomniana trzykrotność PKB, czyli 120 tys. zł).