Dermatologia po nowym roku straci czy zyska?
Autor: Andrzej Kordas
Data: 16.12.2014
Źródło: KG
Działy:
Z życia środowiska
Aktualności
Co sadzą dermatolodzy na temat skierowań do specjalistów, kto na tym straci, a kto zyska, o konsekwencjach zamykania oddziałów dermatologicznych oraz czy dermatolodzy będą prywatyzować się, jak kiedyś stomatolodzy – mówi prof. Jacek Szepietowski, kierownik Katedry i Kliniki Dermatologii, Wenerologii i Alergologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, prezes Polskiego Towarzystwa Dermatologicznego.
Od stycznia 2015 r. z porady m.in. dermatologa będzie można skorzystać tylko na podstawie skierowania od lekarza rodzinnego. To sejmowy pomysł na zmniejszenie kolejek do specjalistów. Czy i co to zmieni pana zdaniem?
Sprawa w tej materii jest praktycznie przesądzona. Wcześniej walczyliśmy o to, aby dostęp do lekarza dermatologa był bez skierowań. Sadzę, że jestem wyrazicielem całego środowiska, które nie jest zachwycone taką decyzją. Uważamy, iż dostęp do lekarzy specjalistów dermatologów powinien być pierwszolinijny, co jest realizowane w wielu europejskich krajach. Warto też zwrócić szczególną uwagę na choroby przenoszone drogą płciową, które są specyficzną grupą zakażeń i krążenie pacjenta w systemie, obarcza go jeszcze bardziej pod względem psychiki. Argumentacja, że schorzenia przenoszone drogą płciową nie odgrywają dużej roli epidemiologicznej w pełni do mnie nie dociera. Moje stanowisko jest zgoła inne. Epidemiologia tych schorzeń, rozumianych bardzo szeroko, jest zaburzona pod względem statystyki oraz choroby te nie są odpowiednio raportowane. Opieka nad takimi pacjentami, kiedy pracowałem, jako młody lekarz, była zdecydowanie lepsza, niż jest obecnie. A co mam na myśli – m.in. zlikwidowanie centralnych kartotek, przychodni pracujących 24 godziny.
Czy na wprowadzeniu skierowań do specjalistów lekarze ci coś stracą? Czy lekarze rodzinni są przygotowani na opiekę nad pacjentami dermatologicznymi?
Rozwiązanie wprowadzające lekarza pierwszego kontaktu, jako dodatkowego pośrednika, powoduje, że dostęp do dermatologa będzie znacznie utrudniony. Jednocześnie z tego, co raportuje nasze środowisko wynika, że w pierwszej fazie wprowadzenia takiego rozwiązania widoczny będzie spadek pacjentów trafiających do dermatologa. Ma to też znaczenie przy wycenie poszczególnych procedur. Te same procedury, które są w naszej dziedzinie, jak i innych dziedzinach medycyny np. laryngologii są inaczej punktowane. Niższe punkty w dermatologii wynikały z tego, że wykonywaliśmy ich więcej, bowiem pacjenci trafiali do nas bezpośrednio – mam tu na myśli m.in. krioterapię. Teraz pacjenci trafiać będą poprzez pośrednictwo lekarzy pierwszego kontaktu i będziemy dążyli do tego, aby wycena niektórych procedur wzrosła. Można się spodziewać, że punkty wypracowane przez naszych kolegów, jako pula, będą mniejsze.
Bardzo istotną sprawą jest edukacja dermatologiczna lekarzy rodzinnych i pierwszego kontaktu. Słusznym było to, że przechodzili szkolenia w tym zakresie, ale edukacja ta nie była pierwszoplanowa. Przy tak licznych zainteresowaniach i konieczności nabycia wiedzy z wielu dziedzin, wiedza dermatologiczna nie była im aż tak potrzebna. Wiedzieli bowiem, że pacjenci dermatologiczni nie będą ich głównym targetem, bowiem mogli od razu pójść do dermatologa, więc automatycznie przykładali mniejszą wagę do zagadnień z dermatologii. Teraz będą pierwszym ogniwem, do którego zgłosi się pacjent i powinni mieć ugruntowaną m.in. wiedzę dotyczącą dermatologii. Trzeba to podkreślać w przyszłorocznej opiece dermatologicznej, ponieważ tej wiedzy może im troszeczkę zabraknąć.
Pacjenci oraz lekarze dermatolodzy wielokrotnie alarmowali, że znikają oddziały dermatologiczne. Jakie mogą być tego konsekwencje dla chorych i środowiska?
To bardzo szerokie pytanie, ponieważ dotyczy modelu opieki dermatologicznej w Polsce. Nasz model oparty jest na dermatologii niemieckiej tj. na pracy z pacjentami hospitalizowanymi. Oczywiście są też inne modele, m.in. model amerykański, w którym liczba łóżek dostępnych do hospitalizacji jest bardzo ograniczona i nacisk położony jest na leczenie ambulatoryjne. W wielu wypadkach jest to słuszne podejście. Jednak trzeba pamiętać o tym, że mamy dziesiątki chorób, które są ciężkie i wymagają hospitalizacji. Ograniczenie łóżek dermatologicznych lub redukcja niektórych oddziałów do zera musiałaby się łączyć nie tylko z redukcją tych oddziałów, ale też jednoznacznie ze zmianą systemu opieki nad pacjentami dermatologicznymi. Problemem jest też brak dziennych oddziałów dermatologicznych, ponieważ nie są one przewidziane w systemie. A są one bardzo pomocne dla pacjentów m.in. z łuszczycą, atopowym zapaleniem skóry czy osób starszych z owrzodzeniem podudzi.
Dla środowiska bolesne jest to, że coraz częściej, jeśli dokonuje się w dermatologii redukcji łóżek czy redukcji punktowej, kontraktowej, to dziedzina ta utożsamiana jest z dermatologią estetyczną, czyli połączoną z pięknem. A tu następuje automatyczny mechanizm pójścia pacjenta prywatnie i z zaangażowaniem własnych środków finansowych. Zgodzę się, że dziś dermatologia estetyczna jest nieodzownym elementem dermatologii, jako całości, ale balans musi być zachowany. A poprzez lansowanie dermatologii estetycznej w prasie, mediach można spowodować, że dermatologia medyczna będzie pomniejszana. Nie można do tego dopuścić, ponieważ to problemy ściśle natury dermatologicznej powodują, że pacjenci mają dolegliwości, które często utrudniają im normalne funkcjonowanie.
Czy dermatolodzy będą szli w kierunku prywatyzacji, jak kiedyś stomatolodzy?
Daleka do tego droga. Jeśli mówimy o dermatologii estetycznej, to sądzę, że jest całkowicie sprywatyzowana. Jest to odzwierciedlenie tego, co dzieje się w stomatologii. Daleki byłbym od stwierdzenia i dążenia do tego, aby dermatologia medyczna prywatyzowała się. Sadzę, że naszym konstytucyjnym obowiązkiem jest zapewnienie chorym dostępu do leczenia. Trzeba podkreślić, że choroby skóry są bardzo poważnymi schorzeniami, które niejednokrotnie rujnują życie naszych pacjentów poprzez popadanie w depresje, próby samobójcze, przez co powinny być traktowane bardzo poważnie.
Sprawa w tej materii jest praktycznie przesądzona. Wcześniej walczyliśmy o to, aby dostęp do lekarza dermatologa był bez skierowań. Sadzę, że jestem wyrazicielem całego środowiska, które nie jest zachwycone taką decyzją. Uważamy, iż dostęp do lekarzy specjalistów dermatologów powinien być pierwszolinijny, co jest realizowane w wielu europejskich krajach. Warto też zwrócić szczególną uwagę na choroby przenoszone drogą płciową, które są specyficzną grupą zakażeń i krążenie pacjenta w systemie, obarcza go jeszcze bardziej pod względem psychiki. Argumentacja, że schorzenia przenoszone drogą płciową nie odgrywają dużej roli epidemiologicznej w pełni do mnie nie dociera. Moje stanowisko jest zgoła inne. Epidemiologia tych schorzeń, rozumianych bardzo szeroko, jest zaburzona pod względem statystyki oraz choroby te nie są odpowiednio raportowane. Opieka nad takimi pacjentami, kiedy pracowałem, jako młody lekarz, była zdecydowanie lepsza, niż jest obecnie. A co mam na myśli – m.in. zlikwidowanie centralnych kartotek, przychodni pracujących 24 godziny.
Czy na wprowadzeniu skierowań do specjalistów lekarze ci coś stracą? Czy lekarze rodzinni są przygotowani na opiekę nad pacjentami dermatologicznymi?
Rozwiązanie wprowadzające lekarza pierwszego kontaktu, jako dodatkowego pośrednika, powoduje, że dostęp do dermatologa będzie znacznie utrudniony. Jednocześnie z tego, co raportuje nasze środowisko wynika, że w pierwszej fazie wprowadzenia takiego rozwiązania widoczny będzie spadek pacjentów trafiających do dermatologa. Ma to też znaczenie przy wycenie poszczególnych procedur. Te same procedury, które są w naszej dziedzinie, jak i innych dziedzinach medycyny np. laryngologii są inaczej punktowane. Niższe punkty w dermatologii wynikały z tego, że wykonywaliśmy ich więcej, bowiem pacjenci trafiali do nas bezpośrednio – mam tu na myśli m.in. krioterapię. Teraz pacjenci trafiać będą poprzez pośrednictwo lekarzy pierwszego kontaktu i będziemy dążyli do tego, aby wycena niektórych procedur wzrosła. Można się spodziewać, że punkty wypracowane przez naszych kolegów, jako pula, będą mniejsze.
Bardzo istotną sprawą jest edukacja dermatologiczna lekarzy rodzinnych i pierwszego kontaktu. Słusznym było to, że przechodzili szkolenia w tym zakresie, ale edukacja ta nie była pierwszoplanowa. Przy tak licznych zainteresowaniach i konieczności nabycia wiedzy z wielu dziedzin, wiedza dermatologiczna nie była im aż tak potrzebna. Wiedzieli bowiem, że pacjenci dermatologiczni nie będą ich głównym targetem, bowiem mogli od razu pójść do dermatologa, więc automatycznie przykładali mniejszą wagę do zagadnień z dermatologii. Teraz będą pierwszym ogniwem, do którego zgłosi się pacjent i powinni mieć ugruntowaną m.in. wiedzę dotyczącą dermatologii. Trzeba to podkreślać w przyszłorocznej opiece dermatologicznej, ponieważ tej wiedzy może im troszeczkę zabraknąć.
Pacjenci oraz lekarze dermatolodzy wielokrotnie alarmowali, że znikają oddziały dermatologiczne. Jakie mogą być tego konsekwencje dla chorych i środowiska?
To bardzo szerokie pytanie, ponieważ dotyczy modelu opieki dermatologicznej w Polsce. Nasz model oparty jest na dermatologii niemieckiej tj. na pracy z pacjentami hospitalizowanymi. Oczywiście są też inne modele, m.in. model amerykański, w którym liczba łóżek dostępnych do hospitalizacji jest bardzo ograniczona i nacisk położony jest na leczenie ambulatoryjne. W wielu wypadkach jest to słuszne podejście. Jednak trzeba pamiętać o tym, że mamy dziesiątki chorób, które są ciężkie i wymagają hospitalizacji. Ograniczenie łóżek dermatologicznych lub redukcja niektórych oddziałów do zera musiałaby się łączyć nie tylko z redukcją tych oddziałów, ale też jednoznacznie ze zmianą systemu opieki nad pacjentami dermatologicznymi. Problemem jest też brak dziennych oddziałów dermatologicznych, ponieważ nie są one przewidziane w systemie. A są one bardzo pomocne dla pacjentów m.in. z łuszczycą, atopowym zapaleniem skóry czy osób starszych z owrzodzeniem podudzi.
Dla środowiska bolesne jest to, że coraz częściej, jeśli dokonuje się w dermatologii redukcji łóżek czy redukcji punktowej, kontraktowej, to dziedzina ta utożsamiana jest z dermatologią estetyczną, czyli połączoną z pięknem. A tu następuje automatyczny mechanizm pójścia pacjenta prywatnie i z zaangażowaniem własnych środków finansowych. Zgodzę się, że dziś dermatologia estetyczna jest nieodzownym elementem dermatologii, jako całości, ale balans musi być zachowany. A poprzez lansowanie dermatologii estetycznej w prasie, mediach można spowodować, że dermatologia medyczna będzie pomniejszana. Nie można do tego dopuścić, ponieważ to problemy ściśle natury dermatologicznej powodują, że pacjenci mają dolegliwości, które często utrudniają im normalne funkcjonowanie.
Czy dermatolodzy będą szli w kierunku prywatyzacji, jak kiedyś stomatolodzy?
Daleka do tego droga. Jeśli mówimy o dermatologii estetycznej, to sądzę, że jest całkowicie sprywatyzowana. Jest to odzwierciedlenie tego, co dzieje się w stomatologii. Daleki byłbym od stwierdzenia i dążenia do tego, aby dermatologia medyczna prywatyzowała się. Sadzę, że naszym konstytucyjnym obowiązkiem jest zapewnienie chorym dostępu do leczenia. Trzeba podkreślić, że choroby skóry są bardzo poważnymi schorzeniami, które niejednokrotnie rujnują życie naszych pacjentów poprzez popadanie w depresje, próby samobójcze, przez co powinny być traktowane bardzo poważnie.