Aptekarze nie mają umiaru w roszczeniach, teraz chcą wycofania leków ze sklepów i stacji benzynowych

Udostępnij:
Polscy aptekarze chcą zabronić sprzedaży leków w sklepach spożywczych i na stacjach benzynowych. A z drugiej strony – nie chcą dyżurować po nocy, 24 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu. Jak to pogodzić?
- Prezes Naczelnej Rady Aptekarskiej, Grzegorz Kucharewicz, w imieniu samorządu aptekarskiego zwrócił się do ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza z apelem o zastopowanie rozszerzania pozaaptecznego obrotu lekami – informuje portal www.paliwa.pl.

Jak tłumaczy Kucharewicz, "niekontrolowany obrót lekami w placówkach obrotu pozaaptecznego, w tym w szczególności w sklepach ogólnodostępnych takich, jak stacje benzynowe oraz spowodowany tym wzrost zagrożenia bezpieczeństwa pacjentów, to jeden z efektów błędnego rozwiązania prawnego, przyjętego kilkanaście lat temu, polegającego na zezwoleniu na prowadzenie obrotu detalicznego poza aptekami.”

Zdaniem izby, nie jest bowiem dopuszczalne, aby podmioty właściwe do zaspakajania potrzeb ludności w zakresie dostępu do takich towarów jak benzyna, żywność czy też napoje alkoholowe prowadziły obrót produktami leczniczymi. Kompetencje pracowników takich placówek w żadnym zakresie nie uprawniają ich do informacji o wydawanym produkcie leczniczym - czytamy w piśmie.

A jak to się robi w Ameryce? Normalnie. Tam prawie nie ma aptek, większość zakupów leków dokonuje się w sklepach lub aptecznych działach np. drogerii (ang. drug store). Leki ogólnodostępne leżą tam na półkach, te dostępne na receptę sprawdza i wydaje na życzenie normalna ekspedientka sklepowa. Jej jedynym zadaniem jest sprawdzenie czy nazwa leku na recepcie.

I słusznie. Bo sto lat temu, gdy powstało polskie i europejskie prawo farmaceutyczne – leki robiło się ręcznie, wg recepty lekarza. Wtedy kwalifikacje farmaceuty rzeczywiście wymagały od dopuszczanego do produkcji leków specjalnej weryfikacji państwowej. Dziś już nie, leków ręcznie się nie robi, polski farmaceuta nie musi mieć specjalnych, potwierdzonych egzaminami państwowymi umiejętności. Wystarczy, że potrafi by poprawnie (jak amerykańska ekspedientka) odczytał receptę lekarza i wydał zapisany na tym dokumencie lek.

Polscy aptekarze utrzymują jednak, że do wykonania tak prostej (choć – przyznać trzeba - odpowiedzialnej) czynności trzeba przynajmniej pięć lat studiować. Czy rzeczywiście trzeba tyle lat studiów i odpowiedniej licencji, czy odrobiny odpowiedzialności, takiej samej jak np. wymaga się od kierowców autobusów (którzy przymusu studiów nie mają, choć odpowiedzialność mają podobną)?

Z drugiej strony: środowisko aptekarskie, choć tak bardzo broni się przed zezwoleniem na sprzedaż najprostszych i najbezpieczniejszych leków sklepom spożywczym i stacjom benzynowym – broni się także przed narzuceniem aptekom obowiązku całonocnego dyżurowania. Bo im się nie opłaca dyżurować tylko po to, by obsłużyć jednego klienta na godzinę. Ale obowiązek nocnego dyżurowania– co słusznie zauważa Naczelna Izba Aptekarska – biorą na siebie chętnie z natury ich biznesu sklepy spożywcze i stacje benzynowe.

Co ma zrobić pacjent w sytuacji, gdy aptece „się nie opłaca”, a innym podmiotom nie wolno podjąć obrotu prostymi lekami?
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.