Chorzy na niby: plaga nieuprawnionych zwolnień lekarskich w Niemczech

Udostępnij:
„Nie musiałam kręcić. Po prostu powiedziałam mu, że właściwie nic mi nie dolega i powinnam iść do pracy. Na to on, że rozumie i tylko spytał z uśmiechem, czy może być grypa żołądkowo-jelitowa. Może…, odpowiedziałam”, zwierzyła się bulwarowemu „Bildowi” Nina S. W Niemczech co trzecie zwolnienie lekarskie wystawiane jest bezpodstawnie.
Ta liczba mówi sama za siebie: zwolnienia udzielane zdrowym pacjentom przez lekarzy przynoszą straty gospodarce RFN szacowane na 10 miliardów euro. Tak w każdym razie twierdzą eksperci Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych.

Dziennikarska prowokacja
Zainspirowani wypowiedzią Niny S. reporterzy „Bilda” postanowili sprawdzić, czy i jak łatwo można wymigać się od pracy. Rezultat ich odwiedzin w gabinetach lekarskich był zatrważający: w dziewięciu na dziesięć przypadków wystarczyło powiedzieć: „potrzebuję parę dni wolnego”. W sondażu zrealizowanym na tę okoliczność około 30 proc. respondentów przyznało, że przynajmniej raz skorzystało z tej możliwości. Rekordy w absencji w pracy z rzekomo z przyczyn zdrowotnych biją stołeczni urzędnicy. Ale nie tylko oni. Zaniepokojony skalą tego zjawiska Związek Taksówkarzy (TVD) żąda podjęcia korków zapobiegawczych. - Tak dłużej się nie da – nigdy nie wiadomo, czy ktoś ci nagle nie machnie świstkiem zwolnienia przed oczami choć jest zdrowy jak rydz, a ty szukaj na gwałt zastępstwa… - skarży się szef TVD Dirk Holl.
Temat „lewych zwolnień” nie jest w Niemczech nowy, przeciwnie, od lat wraca na łamy gazet i do politycznych dyskusji jak bumerang, nic jednak z tego nie wynika. Czy tym razem będzie inaczej? Być może, bo debata sprowokowana trzy miesiące temu przez „Bilda” nie ustaje i zatacza coraz szersze kręgi. „Moja była żona ma w głowie tylko zabawy i wojażowanie po świecie za moje i wasze pieniądze. Ja muszę miesiąc w miesiąc płacić jej alimenty, a ona załatwiła sobie pół roku zwolnienia niby z powodu depresji i wygrzewała tyłek na Majorce. Wróciła, poszła do lekarza i znów wyjechała... Żyć, nie umierać! Wszystko to można łatwo udowodnić, tylko nikomu na tym nie zależy”, skrytykował zi-rytowany internauta na jednym z lekarskich portali. Rzecz jasna, lekarze odpierają stawiane im zarzuty. Jeśli wierzyć rzecznikowi Federalnego Zjednoczenia Lekarzy Kas Chorych Rolandowi Stahlowi, jego 125 tys. kolegów świadczących refundowane usługi medyczne wykonuje je „sumiennie i od-powiedzialnie”, zwolnienia z pracy wystawiają „tylko w oparciu o uwarunkowania zdrowotne”. - Bezpodstawne dawanie wolnego nie przynosi lekarzom żadnych korzyści finansowych, więc czemu mieliby to robić? - pyta Stahl.

Żółte papiery
Jednak o tym, że nie wszystko jest „in Ordnung” świadczy przypadek, który w ubiegłym roku znalazł finał przed sądem w Hesji. Co osobliwe, oskarżycielem był… szpital, a oskarżonym o korzystanie z „lewych zwolnień” pielęgniarz, któremu nie podobała się panująca tam „atmosfera pracy”. Pielęgniarz oznajmił swemu przełożonemu bez ogródek: „Póki tu się nic nie zmieni, będę przedkładał wam >>żółte papiery<< (od autora: kolor blankietów zwolnień). Jestem zdrowy na ciele i umyśle, czuję się dobrze jak nigdy dotąd, ale nie upadłem na głowę, żeby się z wami użerać!”, relacjonował już na rozprawie wypowiedź pielęgniarza jego szef. Pielęgniarz faktycznie przychodził na dwa-trzy dni do pracy, po czym szedł na „chorobowe”. Po kilkunastu miesiącach tej ciuciubabki dyrekcja straciła cierpliwość i gdy któregoś dnia pojawił się na szpitalnym korytarzu wetknięto mu do ręki wypowiedzenie ze skutkiem na-tychmiastowym. „Tak to wy ze mną pogrywać nie będziecie!” - huknął zwolniony pielęgniarz i… wytoczył byłemu pracodawcy sprawę w sądzie. Był pewny swego; pracował w tej placówce 23 lata, więc nikt nie mógł mu zarzucić złego wykonywania obowiązków służbowych, a że chorował? Owszem, ale w końcu zwolnienia nie wystawiali mu znachorzy, tylko lekarze, więc musiały być uzasadnione - wyłuszczał przed sądem pracy i… wygrał.
Szpital nie pogodził się z tym orzeczeniem, bo kto jak kto, ale lekarze wiedzą najlepiej jak można symulować różnorakie dolegliwości. Z reguły zwolnienia lekarskie są w Niemczech traktowane, jako niekwestionowany dowód niezdolności do pracy, lecz w tym przypadku sędziowie rozpatrujący odwołanie szpitala poczynili odstępstwo. Gdy postanowili powołać biegłych, którzy mięli przeanalizować przebieg choroby pielęgniarza, ten nagle „zaniemówił”. Ostatecznie rację przyznano pracodawcy i podtrzymano w mocy wypowiedzenie bez możliwości ubiegania się przez wyrzuconego z pracy o jakiekolwiek odszkodowanie.

Tylko, który z pracodawców zdecyduje się na długie i żmudne dochodzenie racji na drodze prawnej? Gdyby miał być podważany każdy „żółty papier” z corocznej fali grypy, niemieckie sądy zostałyby zakorkowane na wieki. Tym bardziej, że przejściowe „dolegliwości” pracobiorców są niemożliwe do udowod-nienia. A poza wszystkim, zatrudniający nie mogą liczyć na współpracę lekarzy, którzy nie będą sami podważali swych diagnoz.

Pełny tekst Piotra Cywińskiego w kolejnym numerze "Menedżera Zdrowia"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.