Sławomir Kamiński/Agencja Gazeta
Epidemia – bilans zysków i strat
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 28.12.2020
Źródło: Krzysztof Bukiel
Tagi: | Krzysztof Bukiel |
2020 r. upłynął pod znakiem epidemii wirusa SARS CoV-2. Warto więc przy jego końcu ocenić, jakie straty, a może i zyski przyniosła ta epidemia. Robi to w „Menedżerze Zdrowia” przewodniczący OZZL Krzysztof Bukiel.
Felieton Krzysztofa Bukiela:
– Zacznę od strat. Są to przede wszystkim ofiary wirusa, zmarłe z powodu choroby wynikłej z zakażenia. Ile ich było? Na pewno o wiele mniej niż te 25 tys., które funkcjonują oficjalnie. Ogromna większość z nich umarła bowiem z wirusem, a nie z jego powodu. Nigdy wcześniej nie badano tak powszechnie osób na obecność jakiegokolwiek wirusa i nigdy przedtem nie przyszłoby komukolwiek do głowy, aby np. osobę zmarłą z licznymi przerzutami nowotworowymi do wątroby albo ze świeżym udarem mózgu zaliczyć do ofiar wirusa tylko dlatego, że jego obecność wykryto u niej przed śmiercią. Teraz tak się działo (przykłady znam osobiście). Stąd tak wielka liczba rzekomych ofiar koronawirusa. To wyolbrzymienie – w mojej ocenie – zagrożenia koronawirusem przyczyniło się do kolejnych strat. Stanowią je osoby, które umarły z powodu zamrożenia ochrony zdrowia dokonanego w ramach „walki z koronawirusem”. Zbyt późna diagnoza i/lub brak odpowiedniego leczenia spowodowały bezprecedensowy wzrost zgonów w Polsce w miesiącach jesiennych. Można przypuszczać, że gdyby nie prowadzono żadnej nadzwyczajnej „walki” z koronawirusem, a pozostawiono normalne funkcjonowanie ochrony zdrowia (jak w okresie corocznych nasilonych zachorowań wirusowych) liczba ogólna zgonów byłaby dużo mniejsza niż jest to teraz.
Wielką stratą związaną z epidemią (chyba największą) było zupełne porzucenie merytorycznej i otwartej dyskusji dotyczącej koronawirusa, jego „groźności”, rozmiarów epidemii, a co za tym idzie kroków, jakie należy podjąć. Osoby niezgadzające się z obowiązującym w tym zakresie przekazem odsądzano od czci i wiary, wyśmiewano, zaliczano do „płaskoziemców”, „kołtunów”, „warchołów”. Jeszcze bardziej skłóciło to Polaków, wyzwoliło najbardziej prymitywne zachowania i instynkty nawet wśród osób, których nigdy by o to nie podejrzewano. Tym, którzy pamiętają PRL, mogło się to skojarzyć z czasem, kiedy w podobny sposób traktowano ludzi wątpiących w humanitarny charakter ustroju narzuconego nam siłą po roku 1945. Stąd pewnie popularność teorii spiskowych, widzących w epidemii pretekst do tresury obywateli, aby byli oni ślepo posłuszni poleceniom rządu. Sprzyjał takiej ocenie pospieszny i niechlujny sposób tworzenia prawa, który zdawał się sugerować: Nie jest ważne, jak tworzy się przepisy prawa, ważne, żeby je bezwzględnie przestrzegać.
Oczywistą stratą wynikłą z epidemii było zerwanie więzów społecznych, pogłębienie skłócenia społeczeństwa oraz zahamowanie gospodarcze, które – w przypadku drobnych przedsiębiorców – wiąże się z licznymi osobistymi dramatami. Koszty materialne związane z zamrożeniem gospodarki są ogromne. Wielu ludzi na pewno doceni fakt, że rząd przygotował wielkie wsparcie finansowe dla przedsiębiorców, liczone w setki miliardów złotych. Wielu jednak zapyta, jak to jest, że pod hasłem walki z koronawirusem, czyli – formalnie – dla uratowania przed śmiercią paru tysięcy osób rząd jest gotowy wydać kilkaset miliardów złotych, a dla uratowania kilkunastu tysięcy rocznie, którzy umierają tylko dlatego, że brakuje pieniędzy na odpowiednie leczenie i diagnozowanie, nie jest w stanie wyasygnować jednej dziesiątej tej kwoty? To tak jakby życie chorych na COVID-19 było więcej warte niż życie innych chorych. Czy takie podejście nie jest dodatkową pożywką dla teorii spiskowych, które widzą w tych działaniach zupełnie inne cele niż ratowanie ludzkiego życia?
Stratą związaną z epidemią jest upowszechnienie administracyjnego, wręcz „wojennego” sposobu zarządzania ochroną zdrowia – swobodna reorganizacja szpitali, wprowadzanie nowych zasad udzielania świadczeń, dowolna rezygnacja z niektórych zasad i standardów, przesuwanie kadry medycznej z miejsca na miejsce, a nawet administracyjne decydowanie, kto może pełnić funkcję lekarza lub pielęgniarki z krajów spoza UE. Już bez tych doświadczeń obecny rząd był zwolennikiem ręcznego sterowania publiczną ochroną zdrowia. Teraz może się to tylko nasilić, co nie wróży niczego dobrego, zwłaszcza chorym.
Epidemia przyniosła też pewne zyski. Okazało się np. że można – do pewnego stopnia - ograniczyć popyt na świadczenia zdrowotne. W początkowym okresie epidemii, kiedy służba zdrowia nie była jeszcze zamrożona, ludzie sami ograniczali korzystanie z pomocy medycznej. Szczególnie spektakularne było odblokowanie SOR-ów. Widać zatem, że jest możliwe bardziej racjonalne korzystanie ze świadczeń zdrowotnych. Mądry ustawodawca mógłby to wykorzystać przy projektowaniu racjonalnego systemu publicznej ochrony zdrowia.
Epidemia pokazała też, że można bardziej elastycznie podchodzić do niektórych problemów. Przykładem są teleporady, niegdyś nie do pomyślenia w publicznej ochronie zdrowia (funkcjonowały w prywatnych gabinetach). Jeśli ta elastyczność pozostałaby u rządzących, to może wiele innych problemów udałoby się rozwiązać, np. nieszczęsne określanie przez lekarzy stopnia refundacji za leki.
Pewną korzyścią z epidemii – z działań, jakie w związku z nią podjęto – jest też pokazanie, że można ograniczyć nadmierny konsumpcjonizm. Gdyby ludzie chcieli pójść nieco w tym kierunku, wiele innych problemów współczesnego świata mogłoby zostać istotnie złagodzonych. Wszystkie te „zyski” mają jednak zasadnicze ograniczenie. Mają one charakter potencjalny, to znaczy mogą przynieść korzyści, jeżeli ktoś (rządzący) zechce i potrafi z tego skorzystać. Straty – niestety – mają charakter trwały i w dużej części są nie do naprawienia.
Przeczytaj także: „Ofiary poboczne” i „Piotr Warczyński o pocovidowej rzeczywistości”.
Zachęcamy do polubienia profilu „Menedżera Zdrowia” na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.
– Zacznę od strat. Są to przede wszystkim ofiary wirusa, zmarłe z powodu choroby wynikłej z zakażenia. Ile ich było? Na pewno o wiele mniej niż te 25 tys., które funkcjonują oficjalnie. Ogromna większość z nich umarła bowiem z wirusem, a nie z jego powodu. Nigdy wcześniej nie badano tak powszechnie osób na obecność jakiegokolwiek wirusa i nigdy przedtem nie przyszłoby komukolwiek do głowy, aby np. osobę zmarłą z licznymi przerzutami nowotworowymi do wątroby albo ze świeżym udarem mózgu zaliczyć do ofiar wirusa tylko dlatego, że jego obecność wykryto u niej przed śmiercią. Teraz tak się działo (przykłady znam osobiście). Stąd tak wielka liczba rzekomych ofiar koronawirusa. To wyolbrzymienie – w mojej ocenie – zagrożenia koronawirusem przyczyniło się do kolejnych strat. Stanowią je osoby, które umarły z powodu zamrożenia ochrony zdrowia dokonanego w ramach „walki z koronawirusem”. Zbyt późna diagnoza i/lub brak odpowiedniego leczenia spowodowały bezprecedensowy wzrost zgonów w Polsce w miesiącach jesiennych. Można przypuszczać, że gdyby nie prowadzono żadnej nadzwyczajnej „walki” z koronawirusem, a pozostawiono normalne funkcjonowanie ochrony zdrowia (jak w okresie corocznych nasilonych zachorowań wirusowych) liczba ogólna zgonów byłaby dużo mniejsza niż jest to teraz.
Wielką stratą związaną z epidemią (chyba największą) było zupełne porzucenie merytorycznej i otwartej dyskusji dotyczącej koronawirusa, jego „groźności”, rozmiarów epidemii, a co za tym idzie kroków, jakie należy podjąć. Osoby niezgadzające się z obowiązującym w tym zakresie przekazem odsądzano od czci i wiary, wyśmiewano, zaliczano do „płaskoziemców”, „kołtunów”, „warchołów”. Jeszcze bardziej skłóciło to Polaków, wyzwoliło najbardziej prymitywne zachowania i instynkty nawet wśród osób, których nigdy by o to nie podejrzewano. Tym, którzy pamiętają PRL, mogło się to skojarzyć z czasem, kiedy w podobny sposób traktowano ludzi wątpiących w humanitarny charakter ustroju narzuconego nam siłą po roku 1945. Stąd pewnie popularność teorii spiskowych, widzących w epidemii pretekst do tresury obywateli, aby byli oni ślepo posłuszni poleceniom rządu. Sprzyjał takiej ocenie pospieszny i niechlujny sposób tworzenia prawa, który zdawał się sugerować: Nie jest ważne, jak tworzy się przepisy prawa, ważne, żeby je bezwzględnie przestrzegać.
Oczywistą stratą wynikłą z epidemii było zerwanie więzów społecznych, pogłębienie skłócenia społeczeństwa oraz zahamowanie gospodarcze, które – w przypadku drobnych przedsiębiorców – wiąże się z licznymi osobistymi dramatami. Koszty materialne związane z zamrożeniem gospodarki są ogromne. Wielu ludzi na pewno doceni fakt, że rząd przygotował wielkie wsparcie finansowe dla przedsiębiorców, liczone w setki miliardów złotych. Wielu jednak zapyta, jak to jest, że pod hasłem walki z koronawirusem, czyli – formalnie – dla uratowania przed śmiercią paru tysięcy osób rząd jest gotowy wydać kilkaset miliardów złotych, a dla uratowania kilkunastu tysięcy rocznie, którzy umierają tylko dlatego, że brakuje pieniędzy na odpowiednie leczenie i diagnozowanie, nie jest w stanie wyasygnować jednej dziesiątej tej kwoty? To tak jakby życie chorych na COVID-19 było więcej warte niż życie innych chorych. Czy takie podejście nie jest dodatkową pożywką dla teorii spiskowych, które widzą w tych działaniach zupełnie inne cele niż ratowanie ludzkiego życia?
Stratą związaną z epidemią jest upowszechnienie administracyjnego, wręcz „wojennego” sposobu zarządzania ochroną zdrowia – swobodna reorganizacja szpitali, wprowadzanie nowych zasad udzielania świadczeń, dowolna rezygnacja z niektórych zasad i standardów, przesuwanie kadry medycznej z miejsca na miejsce, a nawet administracyjne decydowanie, kto może pełnić funkcję lekarza lub pielęgniarki z krajów spoza UE. Już bez tych doświadczeń obecny rząd był zwolennikiem ręcznego sterowania publiczną ochroną zdrowia. Teraz może się to tylko nasilić, co nie wróży niczego dobrego, zwłaszcza chorym.
Epidemia przyniosła też pewne zyski. Okazało się np. że można – do pewnego stopnia - ograniczyć popyt na świadczenia zdrowotne. W początkowym okresie epidemii, kiedy służba zdrowia nie była jeszcze zamrożona, ludzie sami ograniczali korzystanie z pomocy medycznej. Szczególnie spektakularne było odblokowanie SOR-ów. Widać zatem, że jest możliwe bardziej racjonalne korzystanie ze świadczeń zdrowotnych. Mądry ustawodawca mógłby to wykorzystać przy projektowaniu racjonalnego systemu publicznej ochrony zdrowia.
Epidemia pokazała też, że można bardziej elastycznie podchodzić do niektórych problemów. Przykładem są teleporady, niegdyś nie do pomyślenia w publicznej ochronie zdrowia (funkcjonowały w prywatnych gabinetach). Jeśli ta elastyczność pozostałaby u rządzących, to może wiele innych problemów udałoby się rozwiązać, np. nieszczęsne określanie przez lekarzy stopnia refundacji za leki.
Pewną korzyścią z epidemii – z działań, jakie w związku z nią podjęto – jest też pokazanie, że można ograniczyć nadmierny konsumpcjonizm. Gdyby ludzie chcieli pójść nieco w tym kierunku, wiele innych problemów współczesnego świata mogłoby zostać istotnie złagodzonych. Wszystkie te „zyski” mają jednak zasadnicze ograniczenie. Mają one charakter potencjalny, to znaczy mogą przynieść korzyści, jeżeli ktoś (rządzący) zechce i potrafi z tego skorzystać. Straty – niestety – mają charakter trwały i w dużej części są nie do naprawienia.
Przeczytaj także: „Ofiary poboczne” i „Piotr Warczyński o pocovidowej rzeczywistości”.
Zachęcamy do polubienia profilu „Menedżera Zdrowia” na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.