Fatalny duopol, czyli kto, kiedy i jak zepsuł informatyzację ochrony zdrowia

Udostępnij:
Zamieszanie personalne w zarządzie NFZ stało się okazją do zwrócenia uwagi na problem duopolu w informatyzacji polskiej ochrony zdrowia, czy też jak kto woli – służby zdrowia. Chciałoby się powiedzieć: duopolu powstałego na… życzenie zarządzających procesem informatyzacji tego sektora
Od dawna wiadomo było, że NFZ cierpi na to uzależnienie – nie ma praw autorskich do oprogramowania dostarczonego przez Asseco i Kamsoft. Tylko te firmy mogą naprawiać w nim błędy i dodawać funkcje, a więc dyktować ceny. Uzależnienie zaczęło się w latach dziewięćdziesiątych. Uzależnienie w biznesie na styku sfery publicznej i prywatnej jest zjawiskiem toksycznym i to, o czym zapominamy, toksycznym obustronnie – niszczy uzależnionego, ale także uzależniającego.

Podwójny nelson
Firmy Asseco i Kamsoft same są bowiem uzależnione są od NFZ i dalszego losu projektu informatyzacji polskiej ochrony zdrowia, w który dość mocno się zaangażowały. Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. E-uzależnienie niszczy otoczenie – rynek IT w Polsce oraz system ochrony zdrowia. Taktykę uzależniania przyjmują nie tylko wymienione dwie firmy. Obserwujemy ponadto uzależnianie idące w odwrotnym kierunku. Historia wielkiego projektu P1 w Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia (CSIOZ) jest tego dobitnym świadectwem. Obok przykładów uzależniania CSIOZ od dostawców oprogramowania czy wykonawców Studium Wykonalności (E&Y) wykorzystujących (jeśli nie nadużywających) do tego celu prawa autorskie, mamy gigantyczne uzależnienie całego e-zdrowia od pierwotnego, niepodważalnego zdaniem CSIOZ projektu tej instytucji – pakietu P1, P2…, zatwierdzonego na początku roku 2007 jako legitymacji do przejęcia kontroli nad ok. 700-milionowym finansowaniem dla projektu centralnego i pośrednio nad prawie 2 mld na poziomie regionalnym. Jeśli uwzględnimy, że miały się na to składać wielkie transfery środków unijnych, niosąc oczekiwania i nadzieje szersze, i że jesteśmy dużym krajem w środku Europy, okaże się, że nasze patologie i niepowodzenia nie są tylko wewnętrzne – są europejskie. Nasze rozstrzygnięcia ważą na stanie, perspektywach i historii europejskiego e-zdrowia oraz historii integracji europejskiej.

Wąż i żaba
Wróćmy do NFZ. Majątkowe prawa autorskie do oprogramowania wykorzystywanego przez tę instytucję są w posiadaniu wymienionych na wstępie firm Asseco i Kamsoft. Próba ich wykupu oznacza wydatek rzędu ok. 200 mln zł, co odpowiada czterokrotności rocznych opłat na serwisowanie systemu. Decyzja o pozostawieniu praw autorskich w posiadaniu wykonawców datuje się z końca lat 90. Słyszymy, że taki był wówczas zwyczaj i rzeczywiście: tak wtedy było. Jako przykład podaje się również ZUS, ale wiemy, że dotyczy to szpitali i samego CSIOZ. Za tym zwyczajem kryło się dość powszechne przekonanie, że nie ma innego wyjścia, że to wynika z natury zadania, jakim jest wykonanie oprogramowania. Przekonanie oczywiście błędne, a zwyczaj fatalny. Przekonywała o tym w dawno opublikowanym raporcie pełnomocnik rządu do spraw opracowania programu zapobiegania nieprawidłowościom w instytucjach publicznych. Wypadek z Asseco i Kamsoftem nie jest więc wyjątkowy. Ale główni aktorzy po stronie rynku IT i główni aktorzy po stronie publicznej z NFZ i w znacznie większym stopniu CSIOZ nadają ton.

IT – musimy uzależniać. Czy rzeczywiście?
Podobne przekonanie w kwestii wykorzystywania praw autorskich (i nie tylko) w celu uzależnienia klienta wyznawały i wyznają również firmy informatyczne. W tym środowisku przeważa opinia, że nie da się prowadzić biznesu informatycznego bez uzależnienia klienta, a głównym sposobem jest trzymanie(ochrona?) praw autorskich i ukrywanie kodu źródłowego. Ale już rzecznicy idei otwartego oprogramowania byliby innego zdania. Innym objawem starań o uzależnienie klienta jest wmawianie mu, że rozwiązania informatyczne muszą być sztywne, żeby każda zmiana wymagała interwencji dostawcy oprogramowania. Nawet gdyby dostawca nie zabezpieczył sobie praw autorskich, to zadbałby, by nikt nie rozszyfrował kodu źródłowego, który dostarczył. I klient w to fatalistycznie wierzy. Obok wiary rodzą się jednak najgorsze podejrzenia i brak zaufania. A wiadomo, że powinno być inaczej. Systemy powinny być łatwo modyfikowalne i z zasady konfigurowane bez udziału dostawcy, przez użytkownika, nawet bez pomocy informatyka, a jeśli – to informatyka własnego lub realizowane jako usługa innej firmy informatycznej. Czy to jest oczekiwanie nadmierne? Zdecydowanie nie. Każda dobra firma informatyczna jest w stanie je spełnić. Słyszymy, że musi to więcej kosztować. Zapewne.

Wiadomo jednak, że dostarczanie oprogramowania elastycznego i otwartego charakteryzuje firmy lepsze, konkurujące szybszym przyswajaniem i tworzeniem nowych technologii, szybszym reagowaniem na wymogi rynku.

Są sposoby
Przemawia za tym również, a może przede wszystkim fakt, że każda firma informatyczna ma z tym problem wewnątrz i jeśli chce funkcjonować, musi sobie z nim radzić. W tym samym bowiem trybie firma informatyczna łatwo mogłaby się uzależnić od własnych pracowników, którzy mogliby szantażować pracodawcę, że odejdą, a zapewnili sobie, że nikt nie będzie mógł dokończyć ich pracy ani poprawić błędów. Każda firma informatyczna musi sobie z tym radzić przez odpowiednią organizację zespołów i standardy procedur budowy oprogramowania. Można też określić to inaczej: im lepszy pracownik, tym łatwiej będzie mu spełnić wymogi dobrej organizacji i procedur współpracy, tym mniej kusić go będzie tego rodzaju uzależnianie od siebie pracodawcy. W konsekwencji im lepsza i lepiej zorganizowana jest firma informatyczna, tym mniej będzie ją kusić takie uzależnianie od siebie klientów i tym łatwiej jej będzie konkurować z innymi dostawcami oprogramowania szybkością reakcji na oczekiwania rynku.
Tym chętniej i taniej doda do jakości swego produktu łatwą konfigurowalność i modyfikowalność, przenosząc rozwiązania wewnętrzne na relacje z klientami zewnętrznymi. Im lepszy dostawca oprogramowania, tym mniej pułapek. Im gorszy dostawca, tym więcej i tym gorszy produkt. Im gorzej przygotowany zamawiający, im mniej przejrzysta procedura określania problemów i celów, tym łatwiej o uzależnienie. Gorszy dostawca spotyka gorszego odbiorcę. Jeśli nie znajdzie się na to sposobu, na placu pozostaną najgorsi uwikłani w najgorsze relacje. Efektem bywają katastrofy.

Wina obustronna ze wskazaniem na sektor publiczny

Przygody NFZ, ZUS, szpitali czy CSIOZ z informatyzacją łatwo mogą rodzić przekonanie, że sektor publiczny jest ofiarą perfidnych informatyków. Widzimy jednak, że jest inaczej. Wina leży po obu stronach, jeśli nie po stronie tych pierwszych, czyli sektora publicznego. To instytucje sektora publicznego ze swymi ogromnymi zamówieniami zasilanymi przez publiczne fundusze europejskie i swoistym wykluczeniem cyfrowym polegającym na niezrozumieniu całej e-sytuacji niszczą ład biznesowy w dziedzinie IT, obniżając poziom konkurencji i jakość usług. Po stronie sektora publicznego mamy do czynienia z barierą modernizacyjną blokującą innowacyjność sektora IT. Środki publiczne, w tym unijne, psują w ten sposób rynek IT, promując atuty zgoła inne niż jakość.

Straty sektora IT są ogromne. Obroty gigantyczną liczbą danych i informacji medycznej oraz oczekiwane z tego tytułu zyski rynku IT pozostają wciąż marzeniem. Nie zastąpią ich przychody z nieaktywnego oprogramowania.

Centralnie, czyli źle
Czy to natura firm informatycznych zdecydowała o epidemii uzależnień i fatalnej katastrofie na poziomie centralnym, czy może toksyczne relacje z nieprzygotowanym i nieporadnym sektorem publicznym? Rzecz działa się, jak podkreślają winowajcy – pierwsi liderzy projektu, przy otwartej kurtynie. Wiedzieli wszyscy: wszystkie koalicje i opozycje, wiedziała Komisja Europejska, nikt tego nie ukrywał przed środowiskiem akademickim. Ostrzeżenia ze strony CBA, NIK, KE okazywały się zbyt nieśmiałe. Opozycja milczała, chyba nie ze złośliwości. Okoliczności nie uległy dotąd zmianie. Nieświadomość czy niekompetencja dotyczyła realności projektu w ramach przyjętych fatalnych założeń organizacyjnych, ale też samej jego treści – zdaniem komentatorów projekt od początku był anachroniczny, oderwany od rzeczywistych potrzeb ochrony zdrowia, ignorował aktualną ofertę technologiczną IT.

Wiktor Górecki

Powyższy tekst to obszerne fragmenty artykułu Wiktora Góreckiego dla "Złapał informatyk Tatarzyna, a Tatarzyn…", który ukazał się w najnowszym "Menedżerze Zdrowi". Pełny tekst dostępny: kliknij tutaj
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.