Mniej znaczy lepiej
Tagi: | Marcin Tkaczyk, rezydent, rezydenci, zajęcia, zajęcia praktyczne, kształcenie, nauka |
Były szef Ministerstwa Edukacji i Nauki zmienił standardy jakości kształcenia, pozwalając na większe grupy kliniczne. – Zwiększanie liczby studentów to błąd. Powinniśmy planować redukcję liczebności – uważa prof. Marcin Tkaczyk.
- W czasie studiów lekarskich, zwykle od trzeciego do szóstego roku, odbywają się praktyczne zajęcia kliniczne. Studenci uczą się zbierania wywiadu, badania fizykalnego i funkcjonowania oddziałów. Standardem była nauka w grupach sześcioosobowych
- 2 października 2023 r. minister Przemysław Czarnek zmienił standardy jakości kształcenia – pozwolił na liczniejsze grupy kliniczne
- Decyzję Czarnka krytykuje prof. dr n. med. Marcin Tkaczyk
Kształcenie studentów medycyny począwszy od trzeciego
roku studiów polega na nauczeniu ich praktyki klinicznej badania pacjenta i
wykonywania podstawowych czynności diagnostycznych. Odbywa się to w formie
zajęć przy łóżku pacjenta, kiedy grupa studencka najpierw towarzyszy badaniu, a
potem sama je prowadzi. Na pierwszym etapie ogromną rolę odgrywa
nauczyciel akademicki demonstrujący podstawowe techniki działania oraz
wdrażający podstawowe zasady bezpieczeństwa i interpretacji objawów. Praca taka
kosztuje czas i wymaga wysokich oraz popartych szkoleniem edukacyjnym
umiejętności. Na kolejnych etapach pojawia się konieczność uczenia studenta procesów
stawiania diagnozy, opierając się na czynnościach wykonanych samemu i użyciu badań
dodatkowych. Studenci przechodzą szkolenie w wielu specjalnościach w krótkich
blokach zajęciowych – po trzy, pięć dni. W ostatnim roku kształcenia pracują w
zespołach jedno-, dwuosobowych pod okiem nadzorującego lekarza. Obecnie
liczebność grup ćwiczeniowych to pięć, sześć osób. Już taki układ
jest bardzo wymagający dla prowadzących zajęcia, by nie tylko demonstrować, ale
także pozwolić na indywidualne zaangażowanie studenta oraz indywidualną jego
ocenę.
Standardy kształcenia wymagają edukacji studenta w jak najbardziej
praktycznym aspekcie, co z pewnością wymaga zindywidualizowanego podejścia w
czasie zajęć i dłuższego czasu na zajęciach, by student samodzielnie i jedynie
pod kontrolą lekarza wykonywał czynności lekarskie. Już obecnie jest to trudne,
a zmiana kształcenia powinna iść w kierunku ograniczenia liczebności grup
zajęciowych. Tym samym dalsze zwiększanie liczby studentów w grupach
ćwiczeniowych jest nielogiczne i wpływające wprost niekorzystnie na jakość
edukacji. Utrudni to demonstrację, sprawdzenie umiejętności w tej samej jednostce
czasu, nadzór nad pracą mniejszych grup studentów oraz zwiększy ładunek pracy
na lekarza, który oprócz obowiązków dydaktycznych wykonuje jednocześnie pracę
na rzecz tych samych pacjentów, którzy zgodzili się być badani przez studentów.
W pediatrii, której nauczam praktycznie już od 15 lat, niezwykle ważny jest
kontakt z pacjentem, intymność oraz wymagana jest zgoda rodzica, który chroni
swoje dziecko przed chorobą, a także przed stresem związanym z pobytem w
szpitalu. Badanie w grupie 5–6-osobowej jest wyzwaniem, by zachować odpowiednie
standardy, a co dopiero, jeśli studentów, łącznie z lekarzem prowadzącym, jest 10
w jednej sali chorego. Warunki godzą w intymność oraz powodują niechęć rodzica
do wyrażenia zgody na badanie. Szpitale lokalowo nie są przygotowane do
umożliwienia badania dzieci tak licznym grupom studentów. Przy zwiększeniu
liczebności studentów w grupach możemy spodziewać się obniżenia jakości przygotowania
praktycznego lekarzy, niezadowolenia z gorszych warunków pracy dydaktyków oraz – co też jest niezwykle ważne – nadmiernego obciążenia ich pracą. I
tak nie są oni wynagradzani chociażby równo jak lekarze pracujący na kontraktach w
jednostkach o profilu niezwiązanym z edukacją medyczną. To, moim zdaniem, spowoduje dalszy odpływ kadry kształcącej medyków. Chciałbym także zwrócić
uwagę na jedną z praktyk, która godzi także w jakość kształcenia praktycznego
studentów ostatnich lat studiów. Ostatni rok składać ma się z praktycznego
kształcenia, które polega na wykonywaniu czynności, asystowaniu czynnościom pod
nadzorem lekarza dydaktyka. Także w grupach 5–6-osobowych. To niezwykle
odpowiedzialne i czasochłonne zadania, biorąc pod uwagę liczbę indywidualnych
procedur do wykonania. Uczelnie zdecydowały się w swoich regulaminach
wynagradzania traktować każdą godziną dydaktyczną wypracowaną przez nauczyciela
w takim systemie zamiast wyżej to niżej, zmniejszając jej wartość
rozliczeniową do 50 proc. Jeśli taka praktyka nie będzie zmieniona, a grupy kliniczne
zwiększone, definitywnie ograniczy to skuteczność edukacji. To wydaje
się nielogiczne, że godzina pracy dydaktyka ze studentem, który za kilka miesięcy
stać się ma lekarzem, jest niżej ceniona niż z adeptem z pierwszej połowy
studiów, który nie wiadomo, czy je skończy.
Podsumowując, w obecnym systemie
kształcenia ćwiczenia kliniczne w nauczaniu w pediatrii w grupach 5–6-osobowych pod opieką jednego lekarza są wyzwaniem organizacyjnym oraz stanowią
nieadekwatny dyskomfort dla dzieci i ich rodziców. Uczelnie zwiększające
liczebność grup popełniają błąd w edukacji lekarzy, odchodząc od właściwego
kierunku praktycznego i indywidualnego kształcenia. W przyszłości powinniśmy
planować redukcję liczebności grup klinicznych.
Komentarz prof. dr. n. med. Marcina Tkaczyka z Kliniki Pediatrii
Immunologii i Nefrologii Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi,
kierownika Kliniki Pediatrii Nefrologii i Immunologii Uniwersytetu Medycznego w
Łodzi.
Tekst otrzymaliśmy od przewodniczącego Porozumienia Rezydentów OZZL Sebastiana Goncerza.
Przeczytaj także: „Co za dużo, to niezdrowo – dotyczy też lekarzy”.