Marek Misiurewicz

O hurtowym kształceniu lekarzy – opinia eksperta

Udostępnij:
– Ponieważ diagnoza dotycząca niedoboru lekarzy nie jest oczywista, należałoby tę skomplikowaną chorobę, jaką są kłopoty z zapewnieniem personelu medycznego, szczególnie w szpitalach, leczyć kompleksowo i w sposób skoordynowany, a nie koncentrując się na strategii polegającej na hurtowym kształceniu specjalistów – pisze w „Menedżerze Zdrowia” Jarosław J. Fedorowski.
Komentarz prezesa Polskiej Federacji Szpitali Jarosława J. Fedorowskiego:
Rozwiązywanie każdego problemu powinno się rozpocząć od postawienia właściwej diagnozy. Jeśli chodzi o wyjątkowo małą liczbę lekarzy w Polsce, to sprawa wcale nie jest tak prosta, jakby się wydawało i jak podaje się w niektórych statystykach (według OECD jest ich 2,3 na 1000 mieszkańców). Lekarzy nie jest u nas aż tak dramatycznie mało (na przykład z rejestru Naczelnej Izby Lekarskiej lub statystyk Narodowego Funduszu Zdrowia wynika, że jest ponad 3 na 1000), jest za to spora dysproporcja medyków, jeśli chodzi o położenie geograficzne oraz dość typowa dla krajów wschodniej Unii Europejskiej niekorzystna proporcja między liczbą lekarzy a pielęgniarek. Tych drugich jest zdecydowanie za mało. Wiąże się z tym też kwestia organizacji pracy lekarzy – przede wszystkim to, że zdecydowanie zbyt dużo czasu lekarze klinicyści muszą poświęcać na formalności, a także to, że system ordynatorski ogranicza samodzielność, a w konsekwencji również efektywność działania specjalistów. Podobnie organizacja szpitali oparta na oddziałach poszczególnych specjalizacji lekarskich, których w Polsce mamy rekordowo dużo w porównaniu z UE, oraz idące za tym wymagania dotyczące obsady lekarskiej, w tym zwłaszcza dyżurowej, w swoisty sposób usztywniają zarządzanie kapitałem lekarskim.

Ponieważ diagnoza dotycząca niedoboru lekarzy nie jest oczywista, należałoby tę skomplikowaną chorobę, jaką są kłopoty z zapewnieniem personelu medycznego, szczególnie w szpitalach, leczyć kompleksowo i skoordynowany, a nie koncentrując się na strategii polegającej na hurtowym kształceniu specjalistów.

Co powinniśmy zatem zrobić?

Doktorzy wykonują zadania, które mógłby przejąć inny personel, a oni mogliby wykorzystać swoją wiedzę i doświadczenie, aby jak najbardziej pomagać chorym. To warto by zmienić. Dobrze byłoby kształcić znacznie więcej pielęgniarek, opiekunów medycznych, inżynierów biomedycznych, a także osób mogących wykonywać pracę związaną z wypełnianiem dokumentacji medycznej i sprawozdawczością, tutaj warto zainwestować w nowe zawody medyczne, np. w asystentów lekarzy i asystentów medycznych, a także w nowoczesne narzędzia pracy typu AI (na przykład systemy rozpoznawania mowy). Warto ponadto wprowadzić – tam, gdzie jest to możliwe – oddziały wieloprofilowe według stopnia natężenia terapii pacjentów oraz funkcje lekarzy hospitalistów i zreformować system dyżurów lekarskich.

Jeśli już chcemy kształcić więcej lekarzy, to przyjmujmy więcej studentów na uczelnie, które tę edukację prowadzą od lat – mających odpowiednią bazę, infrastrukturę i kadry, a także od dawna akredytację. Jednak – jak ze wszystkim – należałoby to robić z umiarem, stopniowo i jednocześnie kształcąc asystentów lekarzy. Później można by poszukać uczelni kształcących przedstawicieli innych zawodów medycznych – ich doświadczenie w edukacji pielęgniarek i ratowników daje nadzieję, że będą dobrze uczyć także lekarzy. Otwieranie kierunków lekarskich na uczelniach, które nigdy nie kształciły w kluczowych zawodach medycznych, to ryzykowna ostateczność.

Przeczytaj także: „Naprawianie błędów z przeszłości”, „Kadry priorytetem”, „Medycyna na Politechnice Bydgoskiej”, „Czy więcej znaczy lepiej?” i „O skuteczności Krajowej Sieci Kardiologicznej”.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.