Po co kłótnie o współpłacenie? Przecież ono już obowiązuje

Udostępnij:
Jednym z tematów o stale wysokiej temperaturze, dotyczących sposobu finansowania świadczeń opieki zdrowotnej w Polsce, jest kwestia partycypowania przez obywateli w tym finansowaniu czyli tzw. współpłacenia. A przecież współpłacenie w Polsce już od dawna istnieje.
Wielu uczestników systemu postuluje wprowadzenie tego mechanizmu, jako regulatora popytu. Ma to doprowadzić nie tylko do zwiększenia przychodów podmiotów leczniczych, lecz przede wszystkim ograniczać napór na uzyskiwanie darmowych świadczeń zdrowotnych, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy uzyskiwanie tych świadczeń jest, delikatnie mówiąc, nieuzasadnione. Jest to zresztą mechanizm stosowany, w różnych formach, w wielu systemach opieki zdrowotnej. Od dokonywania całej płatności w momencie wykonywania usługi i następnego zwrotu całości lub części kosztów przez płatnika, jak to się odbywa np. we Francji, po uiszczanie niewielkiej ryczałtowej opłaty przy uzyskiwaniu usługi, jak to reguluje np. system w Czechach. Proponując wprowadzenie współpłacenia w Polsce, najczęściej sugeruje się właśnie ostatnie rozwiązanie. Za każdym razem jednak spotyka się to z głośnymi protestami, przede wszystkim ze strony polityków, którzy na przekór faktom starają się utrzymywać iluzję bezpłatnej służby zdrowia.


Tymczasem obciążanie obywateli partycypacją w kosztach swojego leczenie odbywa się formalnie i nieformalnie, praktycznie w każdym rodzaju usług medycznych. Jednocześnie rządzący nie chcą, a może nie potrafią, odważnie powiedzieć o konieczności tego rozwiązania. A przecież wtedy można by było wprowadzić rozmaite sensowne mechanizmy, który pozwoliłyby chociaż na wsparcie przez pomoc społeczną najbiedniejszych. Kiedy w 1998 roku wykreślono z ustawy o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym zasady pokrywania przez pacjenta tzw. części hotelowej pobytu w szpitalach, politycy głosili, że nie wyrażają zgody na żadną formę współpłacenia. Jednocześnie w tym samym czasie ustalono, że za pobyt w zakładzie leczenia długoterminowego pacjent musi zapłacić 70% swojego uposażenia emerytalnego czy rentowego. Uważając, że chroni się społeczeństwo – obciążono starych, przewlekle chorych ludzi. Ot, sprawiedliwość społeczna.

Wskażmy jednak miejsca, gdzie współpłaceniejuż teraz istnieje. Oczywiście pierwszym i najważniejszym miejscem jest konieczność płacenia za leki. W następstwie wprowadzenia ustawy refundacyjnej, kiedy już rząd odtrąbił zwycięstwo nad koncernami farmaceutycznymi i ogłosił ostateczne uporządkowanie rynku, wskaźnik udziału ludzi w kosztach zakupu leków, według IMS Health, wzrósł z 34% do 38%. Jest to najwyższy wskaźnik w Europie. Państwo z zimną krwią, zasłaniając się pustą retoryką, przerzuciło część finansowania systemu na prywatne barki. A wskaźnik 38%, przy kosztach refundacji leków przez NFZ, zaplanowanych na ten rok w wysokości 8 285 miliarda złotych – to nieco więcej niż 5 miliardów złotych. I tymi kosztami w największej części obciążenie są ludzie chorzy przewlekle, a z kolei wśród nich największą grupę stanowią ludzie biedni i starzy.

Kiedy przed wyborami parlamentarnymi jedna z partii postulowała dopłaty z budżetu Państwa dla ludzi kupujących stale leki powyżej określonej kwoty miesięcznie, potraktowano to jako tani populizm. Ale może jednak coś racjonalnego w tym postulacie było, zwłaszcza, że pojawiły się ostatnio informacje, że wiele osób nie stosuje leków zgodnie z ordynacją, właśnie ze względu na ich koszty. Skutkuje to nawrotami i zaostrzeniami chorób oraz rehospitalizacjami, a poprzez to zwiększeniem kosztów systemu.
A jak to wyglada w UE? To zależy od kraju, ale np. w Austrii za każdy lek refundowany płaci się zryczałtowaną kwotę 4,35 Euro, w Danii przy kosztach leków przekraczających 520 koron (czyli równowartość 300 zł) w ciągu roku (!) refundacja wynosi 100% . W Hiszpanii jeszcze do niedawna emeryci i renciści otrzymywali leki bezpłatnie, choć kryzys spowodował odebranie im tego przywileju. Tak czy owak, praktycznie we wszystkich krajach system refundacyjny jest mniej obciążający pacjentów niż w Polsce.

Nieoczekiwanym efektem ustawy refundacyjnej jest też zastraszenie lekarzy, którzy zagrożeni zwrotem kosztów refundacji przepisywanych leków, w sytuacji np. zastosowania ich niezgodnie z charakterystyką produktu leczniczego, w każdej wątpliwej dla siebie sytuacji zaczęli wypisywać leki na 100%. Znowu, dysproporcja informacji na niekorzyść pacjentów jest tak ogromna, że nie potrafią oni ocenić, czy refundacja leków im się należy, czy nie. W efekcie często płacą za leki pełną kwotę, mimo że mają uprawnienia przynajmniej do częściowej refundacji przez płatnika publicznego.

Drugim miejscem, gdzie współpłacenie oficjalnie istnieje, jest, jak wspomniano wyżej, konieczność dopłacania przez osoby przebywające w zakładach opiekuńczo-leczniczych. Każdy hospitalizowany, bo przecież pobyt w zakładzie długoterminowym jest hospitalizacją, jest zobowiązany wpłacać 70% swojego świadczenia emerytalnego lub rentowego, lecz nie więcej niż 250% najniższej emerytury. Jak to ładnie brzmi – ale oznacza, że to ludzie posiadający niskie świadczenia, plus minus do 2000 złotych miesięcznie, płacą proporcjonalnie więcej od bogatych. Znowu można się zastanawiać, dlaczego nie zgadzamy się na współpłacenie przez bardziej zasobnych, a obciążamy nim ludzi skrajnie chorych. Może należy się w końcu zdecydować na stworzenie dodatkowej składki pielęgnacyjnej, która byłaby uiszczana przez wszystkich, a służyłaby finansowaniu tego rodzaju leczenia u potrzebujących. Przecież – podobno – mamy system ubezpieczeniowy.

Pełny tekst Macieja Biardzkiego w najnowszym numerze Menedżera Zdrowia
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.