Przechowalnia
Tagi: | senior, seniorzy, szpital, szpitale, Adam Parfieńczyk, Magdalena Durlik, Paweł Łęgosz, Piotr Pawliszak, Maria Libura |
Szpital nie może być przechowalnią osób schorowanych, często starszych, szczególnie w święta – a tak, niestety, bywa. Nawet 40 proc. pacjentów na oddziałach w okresie świątecznym stanowią osoby, które mogłyby spędzić ten czas w domu.
Polskie społeczeństwo starzeje się – statystyki są nieubłagane.
Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że na koniec 2021 r. liczba ludności wyniosła ok. 38,3 mln, w tym nieco ponad 22 proc. stanowiły osoby w wieku poprodukcyjnym (60 lat i więcej), w 2020 r. było to niespełna 17 proc. Z kolei prognoza rozwoju demograficznego pokazuje, że w 2050 r. ponad 32 proc. Polaków i Polek będzie miało 65 lat lub więcej.
W raporcie Najwyższej Izby Kontroli na temat opieki geriatrycznej czytamy, że „1 września 2021 r. dla pacjentów powyżej 65. roku życia dostępnych było w całej Polsce zaledwie 1140 łóżek geriatrycznych, a to 15 proc. prognozowanych potrzeb – najwięcej oddziałów geriatrycznych było na Śląsku i na Mazowszu, podczas gdy w województwie warmińsko-mazurskim nie było żadnego”.
Osoby starsze chorują, często przewlekle, wymagają opieki, która najczęściej spoczywa na osobach najbliższych. Nie zawsze ją jednak od nich otrzymują, a opieka długoterminowa nad starszą osobą i wytchnieniowa skierowana do opiekuna w Polsce nadal pozostawia wiele do życzenia (o tym również poniżej). Być może dlatego może się zdarzać, że senior, nawet gdy jego stan zdrowia tego nie wymaga, trafia na szpitalny oddział ratunkowy – nieraz przychodzi sam, bo nie chce w samotności spędzać świąt albo „podrzuca” go rodzina.
– Nawet 40 proc. pacjentów na oddziale w okresie świątecznym stanowią osoby, które mogłyby spędzić święta w domu. Mówimy o seniorach i osobach chorych przewlekle, nieuleczalnie, ale niewymagających hospitalizacji – zaznacza dr n. med. Adam Parfieńczyk, ordynator Klinicznego Oddziału Chorób Wewnętrznych i Endokrynologii Szpitala Wolskiego w Warszawie.
Prof. dr hab. n. med. Magdalena Durlik, ordynator i pełniąca obowiązki kierownik Kliniki Transplantologii, Immunologii i Nefrologii WUM, przyznaje, że „ten problem tak naprawdę na jej oddziale narasta od zakończenia pandemii COVID-19”.
– Od kiedy skończyła się pandemia i są normalne przyjęcia do szpitala, obserwujemy wzrost chorych powyżej 90. roku życia przywożonych na nasz szpitalny oddział ratunkowy. Są to osoby, które mają rodzinę, ale otoczenie tych osób nie jest w stanie zapewnić im opieki długoterminowej. Trudno powiedzieć, czy jest to kwestia finansów, czy braku przewidywania takich sytuacji. Dopóki taka osoba funkcjonuje, jest dobrze, ale potem jest znajdowana na podłodze i odwożona na oddział ratunkowy. Wtedy okazuje się, że nie nadaje się już do samodzielnego mieszkania – mówi prof. Durlik.
A jak zazwyczaj wygląda przyjęcie takiego pacjenta do szpitala i z czym się wiąże?
Zaznaczyć należy, że najczęściej są to osoby nie z jedną chorobą, ale wieloma. I choć ciężko wspominać tutaj o kosztach, to jednak potwierdzanie po raz kolejny diagnozy, wykonywanie badań i przeciągający się pobyt na oddziale takiego pacjenta to dodatkowe obciążenie dla placówki.
– Pacjent oczekuje na szpitalnym oddziale ratunkowym dwa, trzy, czasami pięć dni, zanim zostanie przyjęty do odpowiedniej kliniki, ponieważ jest taki natłok pacjentów. Rozpoczynamy w tym czasie dość kosztowny proces diagnostyczny, by udowodnić wielochorobowość i potwierdzić rozpoznanie, które ci pacjenci już kiedyś mieli. W klinice chory przebywa czasami dwa lub trzy tygodnie, ale nie jest tak, że rodzina czeka z otwartymi ramionami, żeby wrócił do domu – wyjaśnia dr hab. n. med. Paweł Łęgosz, zastępca dyrektora ds. lecznictwa Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Dlaczego tak się dzieje?
Przyczyn jest kilka.
Pojawiają się wśród nich oczywiście też zdrowotne – na przykład odwodnienie – ale często wystarczy zapewnić odpowiednią opiekę w domu, by nie pojawiły się w ogóle. Samo zjawisko „podrzucania” osób starszych do szpitala, a także niechęć lub obawa przed zabieraniem ich z powrotem do domu stanowią tylko wierzchołek góry lodowej i mogą wynikać nie z mniejszej empatii społecznej, a w niektórych przypadkach nawet wygody najbliższych osób, ale również ogromnego wyczerpania opiekunów, niewystarczającej wiedzy na temat tego, jak poruszać się w systemie opieki zdrowotnej i długoterminowej, gdzie szukać wsparcia. Nie każdy też potrafi i ma możliwości – fizyczne i psychiczne – opieki nad starszą osobą obciążoną wieloma chorobami – na przykład pacjentem, któremu trzeba pomóc w codziennej higienie, bo sam nie jest w stanie o siebie zadbać, czyli zmieniać pieluchy, umyć w łóżku czy pomóc w przejściu do toalety czy łazienki.
– Ten problem nie zaczyna się z chwilą wejścia tego pacjenta na oddział, ani nie kończy, kiedy go opuszcza – podkreśla Piotr Pawliszak, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie.
– To jest wierzchołek góry lodowej, objaw niewydolności systemu na wielu poziomach, niedostatecznego finansowania, kolejek w opiece długoterminowej czy w końcu wyczerpania sił rodzin i bliskich, którzy mimo miłości i chęci nie są w stanie opiekować się starszym człowiekiem 365 dni w roku, 24 godziny na dobę – wylicza prezes ORL.
Na ten ostatni problem zwraca też uwagę dr Maria Libura, ekspertka Zespołu ds. Studiów Strategicznych OIL w Warszawie, przestrzegając przed „chóralnym potępieniem złych dzieci, wykluczających seniora z ciepła rodzinnego w tym newralgicznym okresie”.
– Obraz, jaki rysuje nam kultura, jest nie tylko przerysowany, ale też w większości przypadków po prostu nieprawdziwy. Pierwsza sprawa, jaka powinna skłaniać do głębszej refleksji, to wiek i stan zdrowia opiekunów. Często również wymagają wsparcia, bo kosztem własnej aktywności podjęli się trudu codziennej opieki nad jeszcze bardziej schorowanym rodzicem, są seniorami opiekującymi się jeszcze starszym seniorem. Rodzicem niejednokrotnie trudnym, gdyż przypadłości, takie jak choroba Alzheimera, to nie tylko spore wydatki – na materac przeciwodleżynowy, pieluchomajtki i remont łazienki, którą trzeba dostosować do potrzeb i możliwości tracącego mobilność seniora. To nie tylko konieczność wykonywania wielu czynności pielęgnacyjnych, wymagających siły i umiejętności, w zakresie których nieformalnych opiekunów w naszym kraju praktycznie się nie szkoli. To także psychiczne obciążenie trudnymi zachowaniami podopiecznego, jakie niosą za sobą procesy neurodegeneracji, koniecznością radzenia sobie z lękiem i agresją ze strony coraz mniej świadomej osoby bliskiej – wskazuje Maria Libura.
Na wiek samych opiekunów, który uniemożliwia niejednokrotnie opiekę nad jeszcze starszą osobą, zwraca też uwagę prof. Durlik.
– Jeśli osoba ma dziewięćdziesiąt parę lat, a jej dziecko siedemdziesięcioletnie jest już chore – podobnie jak współmałżonek tej osoby – to nie są oni w stanie zapewnić opieki – mówi ekspertka.
W ten oto sposób szpitale zaczynają przejmować rolę opieki długoterminowej i wytchnieniowej.
– Stają się więc nie tylko bardzo drogim, ale i nieefektywnym substytutem opieki społecznej – zaznacza dr Libura.
Finansowanie długoterminowej opieki nad osobami starszymi nie jest wystarczające.
– Obecnie finansowanie opieki długoterminowej w Polsce jest średnio o połowę niższe niż w krajach UE – zwraca uwagę prezes Pawliszak.
Co więcej, hospitalizacja osób starszych, która niekoniecznie jest uzasadniona z punktu widzenia medycznego, wiąże się z kolejnym wyzwaniem – zaczyna brakować miejsc dla pacjentów potrzebujących wysokospecjalistycznej opieki, na przykład po przeszczepach.
– Te hospitalizowane osoby przebywają bardzo długo w specjalistycznych klinikach uniwersyteckich, a powinni być w nich zupełnie inni pacjenci – zaznacza prof. Durlik.
– Przeczytam zapis jednego z przyjęć do mojej kliniki: „Pani ma 90 lat, otępienie, odwodnienie, wyniszczenie”. Następny przypadek: „Upadek”, kolejny „Wskazanie społeczne”. To nie są przypadki do leczenia w wysokospecjalistycznym szpitalu – dodaje.