PAP/Tomasz Gzell

Przechytrzyli?

Udostępnij:

– Narzekanie na pensje pracowników medycznych jest skutkiem zaniechań dyrektorów szpitali i kolejnych ekip rządowych. Przez lata bowiem cieszyli się oni, że wynagrodzenia pracowników medycznych można było zaniżać dowolnie, bo nie było żadnego mechanizmu, który by temu przeciwdziałał. Sądzili, że w ten sposób przechytrzą pracowników – ocenia w „Menedżerze Zdrowia” Krzysztof Bukiel.

Głośne ostatnio stały się narzekania dyrektorów szpitali i przedstawicieli Ministerstwa Zdrowia na pensje pracowników medycznych. Są one podobno już wystarczająco wysokie, a nawet za wysokie, o czym świadczyć ma to, że ich koszty pochłaniają nawet 90 proc. przychodów szpitali. Nawiasem mówiąc, logika takiego rozumowania jest równa logice twierdzenia, że za komuny w Polsce było za dużo samochodów, bo na stacjach brakowało benzyny. Przyczyną tego płacowego „nieszczęścia” jest ustawa o płacach minimalnych w ochronie zdrowia, która związała pensje pracowników ze średnią krajową i przewiduje coroczną ich waloryzację. Jeszcze większym „nieszczęściem” są wynagrodzenia lekarzy kontraktowców, windowane przez ich deficyt, który nauczyli się wykorzystywać w negocjacjach z dyrektorami.

Te narzekania trochę mnie śmieszą i – w pewnym sensie – dają poczucie satysfakcji na zasadzie: „a nie mówiłem”.

Faktem jest bowiem, że obecna sytuacja jest skutkiem działań, a właściwie zaniechań dyrektorów szpitali i – zwłaszcza – kolejnych ekip rządowych. Przez lata bowiem cieszyli się oni, że wynagrodzenia pracowników medycznych można było zaniżać dowolnie, bo nie było żadnego mechanizmu, który by temu przeciwdziałał (poza ustawą o płacy minimalnej w gospodarce). Dzięki temu pensje mogły być buforem łagodzącym niedobór pieniędzy przeznaczonych na publiczne lecznictwo i śmiało można było twierdzić, że służba zdrowia w Polsce funkcjonuje „dzięki” wyzyskowi swoich pracowników. Wzrost płac dokonywał się tylko od strajku do strajku i chociaż po strajkach trzeba było pensje nieco podnieść, to i tak dyrektorzy oraz rządzący nie byli skłonni do zawarcia z pracownikami trwałego porozumienia płacowego w rodzaju układu zbiorowego, którego propozycje na przykład Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy składał wielokrotnie.

Zapewne sądzili, że w ten sposób przechytrzą pracowników, bo taki „strajkowy system kształtowania płac” był dla nich tańszy niż trwałe zasady regulujące wynagrodzenia. Teraz – jak się okazuje – przechytrzyli samych siebie. Układ zbiorowy bowiem lub inne kompleksowe porozumienie płacowe na przykład z rządem mogło przewidywać – oprócz odpowiednich stawek wynagrodzenia – inne elementy umowy o pracę, jak szczególne rozwiązania dotyczące czasu i organizacji pracy (w tym dyżurów lekarskich), obowiązki pracowników, różne formy związania ich z zakładem pracy i jego kondycją finansową. Innymi słowy, mogły motywować do efektywniejszej pracy, lepszej produktywności zakładu, wyższej jakości świadczeń, większej odpowiedzialności pracowników za swoją firmę. Publiczne szpitale, dając korzystne wynagrodzenia, mogły zniechęcić pracowników (zwłaszcza lekarzy) do szukania innego zatrudnienia, np. w sektorze prywatnym lub innych form działalności. Badania sondażowe przeprowadzane przez OZZL wskazywały wielokrotnie, że lekarze doceniają publiczny sektor – zwłaszcza szpitale – z wielu powodów, ale niskie wynagrodzenia skutecznie ich demotywowały do podejmowania tam pracy. Te same badania pokazywały (parę lat temu), że za pensję zasadniczą w wysokości trzech średnich krajowych ponad 80 proc. lekarzy gotowych było pracować w publicznym szpitalu „na wyłączność”. OZZL proponował taki układ kolejnym ministrom zdrowia (zwłaszcza w ostatnim rządzie), co było odrzucane.

Takie podejście rządzących spowodowało upowszechnienie się postawy: „ciągnąć do siebie, ile się da, bo o całość systemu i tak nikt się nie martwi”. Lekarze nauczyli się znajdować lepsze finansowo posady w „prywacie”, a ci, którzy zostali w szpitalu, „wymuszać” coraz większe kontrakty, zwalniając się – jeśli trzeba – z pracy. Inne zawody nauczyły się lepiej walczyć za pośrednictwem związków zawodowych, wykorzystując chęć polityków do pozyskania określonego elektoratu. W ten sposób skłoniły rząd (PiS) do uchwalenia ustawy o płacach minimalnych. Trudno jej istnienie ocenić negatywnie, bo po raz pierwszy skutecznie chroni pracowników medycznych przed wyzyskiem, ale są w niej duże błędy merytoryczne w zakresie wskaźników płacowych. Ustawa powstawała bowiem też na zasadzie: wyrwać dla siebie, ile można.

To podejście rządów do płac medyków jest odzwierciedleniem stosunku do publicznej ochrony zdrowia. Nie ma w nim spójnej wizji, dyskusji o wadach i korzyściach poszczególnych rozwiązań, dialogu z podmiotami systemu. Są działania doraźne, motywowane interesami: ideologicznymi, materialnymi, politycznymi. I nie zanosi się na zmianę.

Komentarz Krzysztofa Bukiela, byłego przewodniczącego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, opublikowano w „Menedżerze Zdrowia” 5–6/2024.

Przeczytaj także: „Pieniądze na zdrowie z Orlenu i PGNiG”, „Składka zdrowotna to sprawa śmiertelnie ważna”„Nie zgodzę się na obniżenie składki zdrowotnej” i „Ile ze składki zdrowotnej w 2025 roku?”.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.