Przygody z nadwykonaniami – jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było
Tagi: | Krzysztof Bukiel, nadwykonania, szpital, szpitale |
– Nie mamy systemu samoregulującego się, eliminującego podmioty, które się nie sprawdzają, i nagradzającego dobrze służące chorym. Jest za to rozchwiany, kierowany doraźnie przez polityków. Co by się stało, gdyby NFZ nie zapłacił za nadwykonania? Nic, niestety. Można dodać: „Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było” – komentuje Krzysztof Bukiel.
Co, gdyby Narodowy Fundusz Zdrowia nie zapłacił za nadwykonania?
Jedenaście oddziałów wojewódzkich Narodowego Funduszu Zdrowia wypłaciło pieniądze na spłatę nadwykonań za pierwszy kwartał 2024 r. Pięć jeszcze tego nie zrobiło.
Problem dotyczy nadwykonań, które powstały zwłaszcza w związku z tzw. nielimitowanymi świadczeniami, wykonanymi przez szpitale, w nadziei, że zostanie im za to zapłacone, jak było obiecane.
Ostatnio usłyszeliśmy zapewnienia minister zdrowia Izabeli Leszczyny, że nadwykonania zostaną zapłacone – nie wiadomo co prawda, czy wszystkie i czy w pełnej kwocie, ale zawsze…
W związku z powyższym pozwolę sobie przytoczyć pewne wspomnienie z 1991 r. I nie będzie to bez związku z pytaniem – wręcz przeciwnie, będzie to odpowiedź na nie, chociaż może nie taka, jaką by sobie większość osób z branży wyobrażała.
W 1991 r., gdy dopiero co wyzwoliliśmy się z „komuny”, w środowisku służby zdrowia pojawiły się głosy o konieczności reformy lecznictwa. Prym wiodła w tej sprawie zwłaszcza NSZZ „Solidarność”, która była nie tyle związkiem zawodowym, co proreformatorskim, obywatelskim ruchem społecznym. Byłem wtedy jej członkiem i na jednym z pierwszych spotkań na szczeblu wojewódzkim zespołu ds. reformy ochrony zdrowia mieliśmy omawiać najważniejsze cele tej reformy i ogólne jej założenia – żeby wreszcie system zaczął działać sprawnie, był efektywny, nie wymagał ciągłych napraw i interwencji: obywatelskich, politycznych czy administracyjnych. Do dyskusji tej jednak nie doszło. Jeden z czołowych liderów „Solidarności” Służby Zdrowia z województwa szczecińskiego stwierdził bowiem, że to nie jest czas na omawianie systemowych zmian – że trzeba skupić się na działaniach doraźnych, bo brakowało sprzętu jednorazowego, opatrunków, leków i pieniędzy na opał dla szpitali. Była to uwaga w dużej mierze słuszna w tamtym czasie – wszystkiego było za mało. Okazuje się jednak po latach, że tego typu rozumowanie jest dominujące wśród „naprawiaczy” publicznej ochrony zdrowia w naszym kraju. Z niewielkim wyjątkiem, jakim było przygotowanie wprowadzenia kas chorych i powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego (w 1999 r.), wszystkie działania „reformatorskie” mają charakter działań doraźnych, łatania dziur, podpierania walących się ścian itp. Nie ma nadal systemu samoregulującego się, z trwałymi zasadami, który sam eliminowałby te placówki, które się nie sprawdzają, i nagradzał te, które dobrze służą chorym.
Przytoczony na wstępie problem nadwykonań jest kolejnym tego przykładem.
Mamy zupełnie rozchwiany system, kierowany doraźnie przez polityków – zadowolonych z tego faktu, bo mogą dzięki temu pokazać, jak dbają o polskiego pacjenta. W takim przypadku odpowiedź na pytanie zadane na wstępie może być tylko jedna – nic by się nie stało, jakoś by to było.
I można by dodać za dobrym wojakiem Szwejkiem: „Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było” [cytat z książki „Przygody dobrego wojaka Szwejka” Jaroslava Haška – red.]
Gdyby jednak poważnie podejść do problemu, odpowiedź byłaby inna – trzeba stworzyć system stabilny, przewidywalny, o trwałych zasadach, samoregulujący się, niewymagający doraźnych interwencji i poprawek.
Komu jednak na tym zależy?
Komentarz Krzysztofa Bukiela, byłego przewodniczącego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
Przeczytaj także: „Będą dodatkowe 2 mld zł dla NFZ” i „Limitowane nielimity”.