iStock
To się nie uda – dyrektorzy nie nadrobią zaległości
Autor: Krystian Lurka
Data: 25.05.2020
Źródło: Mariusz Jędrzejczak
Tagi: | Mariusz Jędrzejczak, koronawirus |
– Przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia i Narodowego Funduszu Zdrowia coraz częściej dają do zrozumienia, że wypłacane przez NFZ raty w wysokości jednej dwunastej rocznego ryczałtu były zaliczką, z której podmioty będą musiały się rozliczyć. Innymi słowy, aby nie stracić finansowo, konieczne jest „nadrobienie” zbyt małej liczby udzielonych świadczeń medycznych. Z dużą doza prawdopodobieństwa można stwierdzić, że będzie to bardzo trudne, w zdecydowanej większości przypadków wręcz niemożliwe – komentuje Mariusz Jędrzejczak.
Komentarz Mariusza Jędrzejczaka, byłego dyrektora Szpitala Wojewódzkiego w Zgierzu:
– Zarządzający szpitalami są na ogół zgodni co do konieczności „odmrażania” przyjęć planowych. Od marca wiele oddziałów praktycznie było pustych, koronawirus „pochłonął” większość sił i pieniędzy. Konsekwencją tego było „odłożenie” planowanych hospitalizacji i zabiegów na czas nieokreślony. Ratunek szpitalom gwarantowały wypłacane przez NFZ raty w wysokości jednej dwunastej rocznego ryczałtu, które można było traktować jako swoistą opłatę za „gotowość” do działania. W warunkach pandemii to działanie wydawało się racjonalne, stanowiło oczywisty koszt funkcjonowania systemu w określonych warunkach zagrożenia epidemicznego.
Ale...
Ale przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia i Narodowego Funduszu Zdrowia coraz częściej dają do zrozumienia, że te pieniądze były zaliczką, z której podmioty będą musiały się rozliczyć. Innymi słowy, aby nie stracić finansowo, konieczne jest „nadrobienie” zbyt małej liczby świadczeń medycznych. Z dużą doza prawdopodobieństwa można stwierdzić, że będzie to bardzo trudne – w zdecydowanej większości przypadków wręcz niemożliwe.
Dlaczego?
Po pierwsze, wynika to ze specyfiki wielu schorzeń - proces leczenia, rehabilitacji i tak dalej, musi trwać określony czas i nie zawsze można go bezpiecznie przyspieszać, aby zwiększyć liczbę przyjmowanych pacjentów. Poza tym oddziały szpitalne mają przecież określoną „wydolność” mierzoną liczbą łóżek i personelem medycznym.
Po drugie, głównie w specjalnościach zabiegowych, barierą będzie „przepustowość” bloków operacyjnych (jeśli wszyscy będą chcieli nadrabiać zaległości). W wielu przypadkach problemu nie rozwiąże również decyzja o wydłużeniu czasu ich pracy. Abstrahując nawet od kwestii kosztów takiego przedsięwzięcia, w absolutnej większości szpitali brakuje bowiem personelu, anestezjologów i wykwalifikowanych pielęgniarek anestezjologicznych i zabiegowych. Bez nich dodatkowych zabiegów nie będzie.
Po trzecie, problemem mogą być pacjenci i ich niechęć do szybkiego podjęcia leczenia szpitalnego. Wydaje się, że sprawą kluczową do zmiany ich nastawienia musi być stworzenie poczucia bezwzględnego poczucia bezpieczeństwa epidemicznego. A to wymaga czasu, powszechności testów i poniesienia na nie dodatkowych kosztów, do czego obecnie nikt się nie spieszy.
Na koniec uwaga o charakterze ogólnym.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że zarządzający systemem próbują, przynajmniej w jakiejś części, przerzucić niezbędne do poniesienia przez państwo koszty walki z pandemią na permanentnie niedofinansowane publiczne szpitale. W sumie na najsłabsze ogniwo systemu ochrony zdrowia. To nie jest dobry pomysł.
Przeczytaj także: „Wicemarszałek Kolek: Szpitalom grożą kłopoty finansowe, Związek Województw RP interweniuje” i „Co po wirusie?”.
Zachęcamy do polubienia profilu „Menedżera Zdrowia” na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.
– Zarządzający szpitalami są na ogół zgodni co do konieczności „odmrażania” przyjęć planowych. Od marca wiele oddziałów praktycznie było pustych, koronawirus „pochłonął” większość sił i pieniędzy. Konsekwencją tego było „odłożenie” planowanych hospitalizacji i zabiegów na czas nieokreślony. Ratunek szpitalom gwarantowały wypłacane przez NFZ raty w wysokości jednej dwunastej rocznego ryczałtu, które można było traktować jako swoistą opłatę za „gotowość” do działania. W warunkach pandemii to działanie wydawało się racjonalne, stanowiło oczywisty koszt funkcjonowania systemu w określonych warunkach zagrożenia epidemicznego.
Ale...
Ale przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia i Narodowego Funduszu Zdrowia coraz częściej dają do zrozumienia, że te pieniądze były zaliczką, z której podmioty będą musiały się rozliczyć. Innymi słowy, aby nie stracić finansowo, konieczne jest „nadrobienie” zbyt małej liczby świadczeń medycznych. Z dużą doza prawdopodobieństwa można stwierdzić, że będzie to bardzo trudne – w zdecydowanej większości przypadków wręcz niemożliwe.
Dlaczego?
Po pierwsze, wynika to ze specyfiki wielu schorzeń - proces leczenia, rehabilitacji i tak dalej, musi trwać określony czas i nie zawsze można go bezpiecznie przyspieszać, aby zwiększyć liczbę przyjmowanych pacjentów. Poza tym oddziały szpitalne mają przecież określoną „wydolność” mierzoną liczbą łóżek i personelem medycznym.
Po drugie, głównie w specjalnościach zabiegowych, barierą będzie „przepustowość” bloków operacyjnych (jeśli wszyscy będą chcieli nadrabiać zaległości). W wielu przypadkach problemu nie rozwiąże również decyzja o wydłużeniu czasu ich pracy. Abstrahując nawet od kwestii kosztów takiego przedsięwzięcia, w absolutnej większości szpitali brakuje bowiem personelu, anestezjologów i wykwalifikowanych pielęgniarek anestezjologicznych i zabiegowych. Bez nich dodatkowych zabiegów nie będzie.
Po trzecie, problemem mogą być pacjenci i ich niechęć do szybkiego podjęcia leczenia szpitalnego. Wydaje się, że sprawą kluczową do zmiany ich nastawienia musi być stworzenie poczucia bezwzględnego poczucia bezpieczeństwa epidemicznego. A to wymaga czasu, powszechności testów i poniesienia na nie dodatkowych kosztów, do czego obecnie nikt się nie spieszy.
Na koniec uwaga o charakterze ogólnym.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że zarządzający systemem próbują, przynajmniej w jakiejś części, przerzucić niezbędne do poniesienia przez państwo koszty walki z pandemią na permanentnie niedofinansowane publiczne szpitale. W sumie na najsłabsze ogniwo systemu ochrony zdrowia. To nie jest dobry pomysł.
Przeczytaj także: „Wicemarszałek Kolek: Szpitalom grożą kłopoty finansowe, Związek Województw RP interweniuje” i „Co po wirusie?”.
Zachęcamy do polubienia profilu „Menedżera Zdrowia” na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.