
Wystarczająco dobra matka wystarczy ►
Współczesna moda na poppsychologię może zrobić więcej złego niż dobrego. Ten nurt wskazuje że „winnymi” niepowodzenia jednostki są rodzice (głównie matka), wymusza na jednostce konieczność ciągłego bycia w dobrostanie emocjonalnym, nawet jeśli świat wokół tonie, odcina młodych od korzeni, nie uczy ich samoregulacji emocji. – Najwyższa pora spojrzeć na popsychologię krytycznie. Zmusza nas do tego epidemia depresji i nieradzenia sobie z życiem przez młode pokolenie – stwierdził dr Sławomir Murawiec.
Poniżej rozmowa z dr. n. med. Sławomirem Murawcem, którą przeprowadziliśmy podczas Top Medical Trends 2025, pod wideo spisany wywiad.
Od pewnego czasu obserwujemy wysyp popsychologów,
którzy podobnie jak wcześniej pseudolekarze wiedzą wszystko – dlaczego
coś nam w życiu nie wyszło, kto ponosi za to odpowiedzialność, a także jak
wyjść z patowej sytuacji. Jakie w pana ocenie mogą być bliskie i odległe skutki wpływu takich domorosłych psychologów na jednostkę i
społeczeństwo?
Wszyscy potrzebujemy pewnego rodzaju wskazówek – jak żyć, czym się kierować, jak się kontaktować z innymi, jakie reguły rządzą życiem. Dziś w miejsce drogowskazów, które były obecne poprzednio, weszła jakiś czas temu tak zwana popsychologia, czyli wskazówki, które wydają się umotywowane psychologicznie, naukowo, potwierdzone przez ekspertów, jednak z konieczności są bardzo uproszczone, jednostronne. Drogowskazy te biorą tylko wycinek rzeczywistości, tworzą czasami różnego rodzaju wyznaczniki nieodpowiadające temu, jakie jest realne życie, czyli temu, jak powinniśmy się zachowywać. Wskazówki te zostają narzucone społeczeństwu jako coś obowiązującego pod hasłem wiedzy psychologicznej.
Ponieważ młodzi ludzie dorastają w takim otoczeniu od wielu lat – rodzą się, zaczynają czytać, spotykają się z tego typu wiedzą w przekazach medialnych, w czasopismach, różnego rodzaju działach psychologicznych – to przekaz ten zaczyna stanowić wyznacznik życia. W tych komunikatorach poszukuje się wskazówek, jak żyć, tyle że te wskazówki często są mylące. Zauważają to eksperci i od pewnego czasu pojawia się coraz więcej głosów naukowców, obserwatorów życia społecznego, że taki przekaz szkodzi nam jako społeczeństwu.
Pamiętajmy, tego typu przekazy nie pozostają bez wpływu na nas. Wpływają one na podejmowanie decyzji, choćby o rodzicielstwie czy wyborze partnera, czy o tym, jak z nim się komunikować.
Jest mnóstwo takich przekazów poppsychologii, które wydają się – zarówno mi osobiscie, jak i wielu osobom zajmującym się profesjonalnie psychologią – wskazówkami absolutnie mylącymi i prowadzącymi do zmian obserwowanych obecnie. To nie jest oczywiście jedyny czynnik, jeśli jednak obserwujemy, jak wiele jest problemów psychicznych w społeczeństwie, wśród dzieci i młodzieży, a z drugiej strony nieletni oraz ich rodzice cały czas spotykają się z przekazami poppsychologicznymi, to na logikę coś jest nie tak.
Można by wymienić bardzo wiele takich przekazów. Jeden z nich na przykład mówi o tym, że wszystko zależy od nas. Słyszymy: „Jeżeli coś ci nie wychodzi, to szukaj w sobie winy i koncentruj się na sobie”. Tymczasem od czasów pandemii czy wojny w Ukrainie wszyscy widzimy, jak wiele zależy od życia społecznego, od procesów społecznych, politycznych i szukanie w sobie winy nie zawsze ma uzasadnienie. Pamiętajmy, bardzo wiele problemów, które wszystkich nas dotyczą, wynika z życia społecznego. O tym pisze James Hillman, który wskazuje, że chociaż psychoterapia istnieje już od stu lat, to nadal mamy różnego rodzaju psychiczne problemy i ten świat lepszy się nie stał. Oczywiście nie dlatego, że psychoterapia istnieje tylko dlatego, że na jednostkę działają też inne czynniki społeczne. Nie zawsze więc trzeba szukać w sobie winy, czasami trzeba popatrzeć, jak społeczeństwo na nas oddziałuje, jak to wpływa na nasze życie psychologiczne, na nasze rodziny, na kontakty z innymi.
Poza tym wiele przekazów dotyczy tego, żeby być w nieustającym stanie komfortu. Obserwuję to jako psychiatra. Przychodzą pacjenci, którzy w zasadzie są zdziwieni, że kiedy tracą związek, tracą pracę, to nie są w stanie komfortu psychicznego. Coś, co wydaje się absolutnie oczywiste, że człowiek, który podlega silnym stresom odczuwa lęk, napięcie psychiczne, które jest z tym związane, u współczesnych ludzi budzi zdziwienie. Dlaczego? Ponieważ z poppsychologii wiedzą, że idealnym stanem jest bycie w nieustającym komforcie i żadne stresy nie mogą z tego dobrego samopoczucia wytrącić jednostki. To też jest jeden z takich przekazów – bycie nieustannie w poczuciu wysokiej własnej wartości. Wiele osób uczy się z poppsychologii, że powinny mieć cały czas wysokie poczucie własnej wartości, zanim jeszcze cokolwiek osiągnęły, i że w zasadzie wysokie poczucie własnej wartości jest warunkiem tego, żeby czuć się dobrze. To wysokie poczucie własnej wartości jest traktowane jako warunek wejściowy, a nie jako rezultat działań, wytrwałości, pracy. W związku z tym czekam, póki nie będę miał wysokiego poczucia własnej wartości, żeby coś móc zrobić.
Kolejna rzecz dotyczy relacji rodziców z dziećmi. Pojawi się przekaz, że w zasadzie wszystko jest trochę przemocą, czyli jeżeli rodzic czegoś wymaga, to już zaczyna być to traktowane jako działanie przemocowe. W związku z tym rodzice boją się wymagać, żeby to nie zostało potraktowane jako niedozwolona przemoc wobec dzieci. Są też różne inne aspekty, takie wręcz magiczne – przekazywanie wiedzy o toksycznych rodzicach, przekazywanie wiedzy o tym, że jeżeli będziesz miał dobre nastawienie, to wszystko ci będzie się udawało, a jeżeli to nastawienie jest niedobre, no to wtedy magicznie różne rzeczy ci w życiu nie wychodzą. Realność też istnieje, można mieć wspaniałe nastawienie, ale czynniki realistyczne też działają. W związku z tym to jest tak naprawdę magia dotycząca przekazu, zgodnie z którym wystarczy pomyśleć, chcieć – a jeżeli coś ci w życiu nie wychodzi, to widocznie chciałeś tego nie naprawdę, nie dość. Takich zjawisk jest całkiem sporo, one zostały opisane w książce „Psychobzdury” autorstwa dr. Stephena Briersa, psychologa klinicznego, który punkt po punkcie rozbija różne mity, jakimi się kierujemy w relacjach z innymi. Kiedy bowiem młoda osoba zaczyna jakiś związek, to zwykle szuka porad, jak ten związek powinien wyglądać, a dziś często te porady nijak się mają do realności ani do możliwości rozwoju związku.
Widziałem wspaniałą radę, że jeżeli jesteś osobą samotną i poszukujesz partnera, partnerki, to wyjdź poza strefę komfortu. To są slogany, które tak naprawdę nic nie mówią, tylko powtarzają kalki językowe niemające zastosowania w realnym życiu.
Cieszę się, że poruszył pan kwestię rodziny i pochodzenia. Często słyszy się, że wszystkim twoim problemom winni są toksyczni rodzice, głównie matki, które są napiętnowane jako osoby wikłające córki w jakieś układy, zależności. Czy dobrze, kiedy psychoterapeuci zawsze winy szukają w przeszłości, czy warto jest burzyć więzy rodzinne? Przecież często konsekwencją takiego postępowania jest odcięcie człowieka od korzeni?
To jest ważny temat. Widziałem mem w internecie, kiedy to psychoterapeuta mówi do pacjenta: „Może byśmy obwinili twoją matkę i skończyli wcześniej?”. Ten dowcip obrazuje pewien kierunek interpretacyjny, zgodnie z którym rodzice – zwłaszcza matki – są winni wszystkim problemom. Osoby, które uczestniczą w tego typu sesjach terapeutycznych, otrzymują gotowe wyjaśnienie sytuacji, w których się znalazłeś. Np. jeżeli nie idzie ci w związkach, to przez rodziców, jeżeli coś złego dzieje się w pracy, to winni też są oni, nie dogadujesz się z szefem – to wina twojego ojca, nie dogadujesz się związkach – zawiniła matka. I tak dalej...
To są absolutnie rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. Jestem psychoterapeutą, podlegałem szkoleniu, treningowi – uczono mnie, że trzeba badać przeszłość, ale badać, rozumiejąc, jak ona może wpływać na obecną rzeczywistość, a nie obwiniać rodziców. Wydaje mi się, że wiele osób pracujących jako terapeuci – z takiej złożonej struktury, że badamy, rozumiemy, staramy się rozpoznać wpływy przeszłości na teraźniejszość – doszło do wniosku, że badając przeszłość, trzeba znaleźć winnych. Czyli z czegoś, co jest ważnym elementem pracy terapeutycznej, ale pracy takiej bardziej emocjonalno-umysłowej, analiza zawęziła się do poszukiwania winnych. Jeżeli teraz się kłócisz z szefem – a twój ojciec coś robił nie tak, jak należy – to w tym momencie jest jedyne wyjaśnienie, że to przez relacje z ojcem. Jeżeli pacjenci zostaną pokierowani w taką stronę, że szukanie winnych stanowi jedyny wyznacznik psychoterapii, a następnie jedyny wyznacznik życia, to dochodzi do rzeczy, które są nieadaptacyjne, czyli do utraty kontaktu z rodziną pochodzenia, z rodzicami, którzy zostają obwinieni o wszystko jako sprawcy. Tymczasem badając przeszłość, powinnismy na nią patrzeć w kategoriach rozumienia tego, że np. postawy rodziców uwarunkowanej ich psychologią, ich sytuacją miały wpływ na nasze obecne wybory, decyzje.
Takie podejście stanowi, dla niektórych osób proste wyjaśnienie, dlaczego w życiu coś im nie wychodzi.
To może być omawiane w trakcie sesji nazywanych psychoterapeutycznymi w zasadzie w nieskończoność, no bo zawsze coś się tam da dodać i może stanowić właśnie taki wygodny może nie wytrych, ale wygodną formułę wwyjaśniającą wszystkie nasze porażki. Tymczasem trzeba by jednak zajrzeć w siebie. Pisał o tym m.in. wspomniany już przeze mnie Hillman – wskazywał on, że jeżeli w wieku lat 40 coś ci w życiu nie wychodzi, to obwinianie rodziców należy zostawić za sobą, bo twoje porażki raczej są efektem twoich własnych cech.
W zasadzie we współczesnej narracji wszystko jest traumą. Tymczasem dla osób, które zajmują się bardziej profesjonalnie psychoterapią, trauma to wydarzenie o traumatycznym znaczeniu, a tutaj stają się nią jakiegoś rodzaju słowa, czyny rodziców. Jako rodzic też mogę powiedzieć, że chociaż kierujemy przekaz do dziecka, to nie jest tak, że umysł dziecka jest bierny. On to odbiera w swój sposób. W związku z tym powiedzenie, że odbiór dziecka i pamięć dziecka wyznacza jedyną taką wykładnię tego, co się zadziało, też jest absolutnie nieprawdziwe. Dziecko jest też aktywne intelektualnie, ma swój umysł, swoje fantazje, swoje wyobrażenia, przerabia to, co się dzieje, więc nie wszystko jest traumą. I nie chodzi o to, żeby wypunktować jakiegoś rodzaju błędy. Na koniec na pocieszenie dla rodziców znakomity psychoanalityk, jeden z najbardziej znanych, Donald Winnicott mówił, że potrzebna jest „good enough mother” – wystarczająco dobra matka, a nie perfekcyjna. Czyli jeżeli matka „z grubsza ogarnia”, to dziecko ma szansę na prawidłowy rozwój. Matka nie musi być perfekcyjna.
Wśród dzisiejszego młodego pokolenia korzystanie z porady psychologa, psychoterapeuty stało się normą. Niemal każdy mówi, że chodził do psychologa. Nie wstydzi się tego. Uważa, że jak jest problem, to trzeba korzystać z porady. Nabrało to wymiaru elementarnej higieny psychicznej. Jak pan ocenia ten trend?
Odpowiadając na pytanie, trzeba zachować zdrowy rozsądek i pewne wyważenie. Jestem lekarzem psychiatrą – psychoterapia jest sprawdzoną, udowodnioną naukową metodą pomocy i leczenia. Nikt tego nie kwestionuje. Przecież psychoterapia znalazła się we wszystkich zaleceniach terapeutycznych – mamy farmakoterapię i tam zawsze psychoterapia jest w jakiejś formie, jako główna metoda albo dodatkowa.
Natomiast oprócz tej psychoterapii, takiej bardziej medycznej, są różnego rodzaju kierunki mające bardziej rozwiązać problemy. I tak też bywało zawsze, że osoby mające różnego rodzaju trudności w relacjach małżeńskich, rodzinnych, zawodowych korzystały z porad psychoterapeuty. To, o czym pani mówi, w mojej ocenie jest kolejnym trendem. Dotychczas było bardziej tak, że z własnymi problemami trzeba było troszeczkę samemu się zmierzyć i samemu je ogarnąć, czyli użyć własnych mechanizmów psychologicznych, żeby móc sobie radzić z własnym niepokojem, lękiem. Nazywamy to regulacją emocji. Mogę być zdenerwowany wywiadem z panią, ale muszę regulować swoje emocje, żeby móc prowadzić tę rozmowę.
Jeżeli regulacja emocji zostaje całkowicie przerzucona na zewnętrzne źródła, to znaczy sam sobie nie radzę, muszę wszystko omówić, muszę wszystkim się podzielić, to powstaje twór taki trochę podwójny – ja plus mój terapeuta. W efekcie może pojawić się problem związany z trudnościami w samodzielnym radzeniu sobie ze stresem, w samodzielnej obróbce swoich myśli i emocji.
Zdaję sobie sprawę, że to określenie „pokolenie płatków śniegu” jest odbierane przez wiele osób jako krzywdzące – absolutnie nie chciałbym mówić, że też tak myślę, ale uważam, że osoby, które dorastały w tej kulturze, o której tutaj mówimy, nauczyły się, że z każdym problemem trzeba się udać po pomoc, że nie samodzielna regulacja emocji, nie samodzielne regulowanie na przykład związków czy problemów, lecz konieczne jest sięganie przy problemach po pomoc z zewnątrz. Do tego dochodzi kilka innych problemów też związanych z poppsychologią. Czyli, że właśnie zawsze musi być komfort, porozumienie, zawsze musimy mieć wysokie poczucie własnej wartości, a jak coś jest nie tak, to trzeba iść do psychoterapeuty.
Moim zdaniem to zjawisko wymagałoby też przyjrzenia się i przemyślenia, na ile ono jest korzystne, a na ile może stanowić problem. No bo jednak jest tak, że w którymś momencie stajemy wobec wyzwań zawodowych, jednak to poszukiwanie nieustającego wsparcia, niemożność radzenia sobie samemu i regulowania własnych emocji, bycie ciągle autentycznym, to też jest jeden z istotnych aspektów, czyli zawsze muszę być w zgodzie ze sobą. No a jeżeli w zgodzie ze sobą, to nie zawsze zrobię to, czego firma czy szef potrzebują, bo mam gorszy dzień. To będzie prowadziło do różnego rodzaju kłopotów.
Nie wiem, co z tego wyjdzie, ale widzę w tym także pewien następny etap czegoś, co tutaj jest nazywane psychoterapią, a de facto jest trochę takim codziennym wsparciem w regulacji emocji i relacji, i jakie to będzie miało skutki długofalowe dla społeczeństwa? Po prostu tego doświadczymy.
Mówiąc prostym językiem, w pewnym momencie do wszystkiego się dorasta. A dziś młode społeczeństwo, jakby nie dorastało do odpowiedzialności, do ról społecznych, do przejęcia odpowiedzialności za siebie i za swoje postawy. Czy tak?
Mam takie wrażenie. Znowu połączyłbym to z tym przekazem poppsychologicznym. Jeżeli masz być ciągle w rozwoju, w komforcie i w zgodzie z samym sobą, to uwzględnianie wymogów rzeczywistości jest znacznie trudniejsze. Jeżeli do tego dołożymy niejako przymus rozwiązywania wszystkich problemów z psychoterapeutą, a nie samemu, to trudno jest przejąć odpowiedzialność za siebie. To dotyczy też w pewnym sensie leków. Widzę to po osobach, które zgłaszają się do mnie jako psychiatry. Moi pacjenci w zasadzie na każdy problem oczekują przepisania jakiegoś leku, pomimo tego, że tak naprawdę to jest problem życiowy do rozwiązania, a nie problem medyczny do włączania farmakoterapii.
Widzę w tym pewną generalną postawę czy fantazję, wyobrażenie o byciu nieustająco w pełnym komforcie i rozwiązywaniu każdych stanów dyskomfortu przy pomocy różnych zewnętrznych środków czy to psychologicznych czy farmakologicznych.
Parę lat temu, mówienie, że idzie się do psychiatry lub psychologa było wstydliwe. Nie uznawaliśmy, że jesteśmy chorzy, że mamy problemy, zaburzenia psychiczne. Teraz pójście do psychoterapeuty, psychiatry jest dobre, modne. Nastąpiło przesunięcie – z jednej strony w drugą. Czy po tym okresie przełomu nie powinno się wejść na prostą?
Mam nadzieję, że to jest rzeczywiście takie wahnięcie z jednego bieguna w drugi, i że w pewnym momencie odnajdziemy w tym środek. Mam też takie poczucie, że przez długi czas obserwowałem taką idealizację oddziaływań psychoterapeutycznych. To znaczy one nie były krytykowalne, nie podlegały refleksji. Wszystko w tym zakresie było dobre. Teraz widzę, że pacjenci zaczynają mówić „nie” psychoterapii. Jest pewna refleksja, słyszymy „byłem u psychoterapeuty i nic mi to nie dało”. W prasie pojawiają się artykuły, które mówią o różnych ograniczeniach psychoterapii, np. takich sytuacjach, w których psychoterapia prowadzi pacjenta na manowce. Rzeczywiście, wydaje mi się, że do różnego rodzaju przekazów powinniśmy podejść nieco krytycznie. Dam przykład – obowiązuje zasada, żeby osobom z depresją nie mówić „weź się w garść”. I rzeczywiście, osoba z depresją chciałaby się wziąć w garść, tylko nie może, bo nie ma napędu z powodu depresji. Ale już twierdzenie, że wszystkim innym osobom nie mogę powiedzieć „weź się w garść”, nie mogę powiedzieć „rozwiąż swój problem” jest absurdem. To już nie jest ta sama droga. Dla osoby depresyjnej nie, ale dla osoby, która jest w trudnej sytuacji życiowej, porada „rozwiąż swoją sytuację życiową i twój stan, samopoczucie, lęk, bezsenność ustąpią” jest dobrą poradą. Jest poradą psychologiczną, tyle że obecnie nie bardzo można jej udzielić, bo jest w jakiś sposób zabroniona społecznie.
Tymczasem, jako psychiatra, widziałem niezliczone grono pacjentów, u których w momencie zmiany sytuacji, w której tkwili, nagle wszystkie objawy psychiatryczne ustąpiły. To pokazuje, że potrzebne jest wyważenie tego, co komu, w jakiej sytuacji, która rada dla kogo jest właściwa. Taka zmiana w podejściu do myślenia o psychologii czy psychoterapii jest bardzo ważna.
Przeczytaj także: „Lekarzu POZ, nie odstawiaj antykoncepcji u nastolatek”.