Zdrowie z importu

Udostępnij:
Ilu ich jest? Tego dokładnie nie wie nikt. Wiadomo tylko, że liczba niemieckich i polskich tzw. turystów medycznych szacowana jest już na setki tysięcy i z roku na rok rośnie. Niemcy chętnie poprawiają sobie w naszym kraju wygląd ze-wnętrzny i zgryz, korzystają także z zabiegów w sanatoriach, zaś Polacy jeżdżą do RFN na poważniejsze operacje. Czy szybko rozwijającą się, ale chaotyczną turystykę medyczną zastąpi o wiele korzystniejsza dla obu stron skoordynowana współpraca?
Jeszcze do niedawna niewielkie dochody lekarzy w Polsce przyczyniły się do znacznego przerzedzenia naszej kadry me-dycznej. Co zrozumiałe, zamiast pracy z podkrążonymi oczami na kolejnych dyżurach polscy lekarze woleli leczyć za godziwe pieniądze i w lepszych warunkach pacjentów niemieckich, skandynawskich czy brytyjskich. W efekcie nasza służba zdrowia zmaga się z deficytem specjalistów. Z kolei pacjenci nie mają ochoty cierpieć i czekać, aż przyjdzie ich kolej na długich li-stach, i coraz częściej decydują się na niezbędne operacje w RFN.
„Oczekiwanie na operację stawu kolanowego czy biodrowe-go trwa u nas nawet do pięciu lat” - nie krył przed niemieckim audytorium szef Wydziału Promocji Handlu i Inwestycji Amba-sady RP w Berlinie Jacek Robak. Choć niedawny międzynarodo-wy kongres z udziałem państw nadbałtyckich w podrostockim Ujściu Warnawy (Warnemünde) odbył się już po raz siódmy, jeszcze nigdy nie poświęcono tyle uwagi wspólnym problemom niemieckiej i polskiej służby zdrowia. Na tej dwudniowej konferencji pod hasłem „Zdrowie bez granic” Polska wystąpiła w roli kraju partnerskiego organizatorów.

Kwadratura koła
Granice nie powinny być przeszkodą w opiece medycznej - co do tego różnojęzyczni eksperci i menedżerowie służby zdrowia oraz politycy uczestniczący w tej konferencji byli zgodni. Jak wykazuje praktyka, granice przeszkodą już nie są, o czym najlepiej świadczy liczba tzw. turystów medycznych korzystających ze służby zdrowia po sąsiedzku. Problemem jest to, że jest to ruch nieskoordynowany, a niekiedy wręcz - jak w wypadku tzw. turystyki aborcyjnej - opierający się na konflikcie prawnym, implikujący ponadgraniczną rywalizację w zdobywaniu pacjentów i kadry medycznej.
Choć z polskiego punktu widzenia brzmi to paradoksalnie, także niemieccy lekarze uciekają z kraju w poszukiwaniu lep-szych warunków zatrudnienia. Wzbraniają się też przed pracą na wsi i na wyludnionych terenach dawnej NRD. Przed rządem federalny stoi trudne zadanie uporania się z kwadraturą koła: z jednej strony, trzeba uzupełnić niedobory kadrowe i zlikwidować białe plamy w służbie zdrowia na mapie republiki, z drugiej - ga-binety i łóżka w rozbudowywanych placówkach na terenach przygranicznych często świecą pustkami. W celu skompletowania personelu medycznego Niemcy posiłkują się polskimi lekarzami, a dla zbilansowania wydatków i podreperowania kasy - polskimi pacjentami.
Liczba cudzoziemców korzystających z usług medycznych w Niemczech wynosi niespełna 0,5 proc. pacjentów. Daniel Bahr, który trzy miesiące temu objął posadę federalnego ministra zdro-wia, mówi o „niewykorzystanym potencjale cieszącej się w świe-cie dobrą opinią niemieckiej służby zdrowia”. Równocześnie, z uwagi na ograniczenie świadczeń refundowanych przez ubezpie-czalnie oraz ich wyśrubowane ceny, setki tysięcy Niemców rocz-nie zamiast korzystać z pomocy rodzimych lekarzy wybierają specjalistów poza granicami kraju, w tym coraz więcej w Polsce.
O ile za lifting twarzy, powiększanie czy podnoszenie piersi, korektę nosa, uszu, powiek, powiększanie warg czy odsysanie tkanki tłuszczowej Niemcy płacą z własnych kieszeni i wykonują te zabiegi w naszym kraju głównie dlatego, że polscy chirurdzy plastyczni są tańsi niż w RFN, o tyle w wypadku usług stomatolo-gicznych oszczędzają już nie tylko pacjenci.

Dentaltourismus
Także niemieckie ubezpieczalnie potrafią liczyć. W Po-wszechnej Kasie Chorych (AOK) w Brandenburgii zaobserwowa-no przed dwoma laty ciekawe zjawisko: choć kasa zaoferowała swym członkom dopłaty do zabiegów stomatologicznych, co czwarty z nich zrezygnował. Powód? Nawet z dopłatami koszt wstawienia zębów w RFN był dla zainteresowanych zbyt wysoki. Ceny usług w tym zakresie wynoszą (w zależności od rodzaju wykonywanych zabiegów) od setek euro po kilkanaście tysięcy. Nie każdego stać na taki wydatek. W tej sytuacji szefostwo AOK zdecydowało się na zawarcie prekursorskiej umowy na usługi dentystyczne w polskich przygranicznych praktykach. W ślady tej ubezpieczalni idą inne i podejmują współpracę ze swymi odpowiednikami w naszym kraju. Usługi świadczone Niemcom przez polskich stomatologów stanowią już 5 proc. obrotów ubezpieczalni zza Odry i mają z tendencją wzrostową.
Zarabiają na tym nasi stomatolodzy, niemieccy pacjenci oszczędzają (biorąc pod uwagę ogół kosztów wszystkich wyko-nanych zabiegów w porównaniu z cenami obowiązującymi w RFN średnio 800 euro na osobę), mniejsze wydatki ponoszą też niemieckie ubezpieczalnie. Gdyby nie te możliwości, wielu gorzej zarabiających Niemców po prostu nie miałoby szans na leczenie. Korzystanie z dentystycznej pomocy za granicą stało się w RFN tak powszechnym zjawiskiem, że ma już własną nazwę: Dentaltourismus. Powstały nawet firmy doradcze i pośrednictwa, które pomagają w zawieraniu umów, uzyskiwaniu gwarancji i kontrolowaniu jakości usług. Zdarzały się bowiem wypadki, że zamiast zębów z cyrkonium wstawiano pacjentom za tę samą cenę porcelanową „tandetę” z Chin, Filipin czy Turcji.
W zakresie usług stomatologicznych nasz kraj zaczął z po-wodzeniem konkurować z Węgrami, gdzie Niemcy jeżdżą już od lat. W centrum Sopronu, miasteczka położonego na pograniczu z Austrią i liczącego niespełna 60 tys. mieszkańców, jest więcej niemieckojęzycznych szyldów praktyk dentystycznych niż skle-pów spożywczych. Węgierscy stomatolodzy oferują pełny zakres opieki, od zapewnienia dojazdów, noclegów po korzystanie ze spa czy organizowanie wycieczek.

W Ujściu Warnawy
„Byłoby lepiej, gdybyśmy zamiast konkurowania z sobą uzupełniali się” - postulował na kongresie w Ujściu Warnawy Ja-cek Robak, radca polskiej ambasady w Berlinie. Także prof. Horst Klinkemann, przewodniczący meklemburskiego Kuratorium Gospodarki Zdrowotnej, uważa, że „przyjazna rywalizacja rozgrywać się będzie w przyszłości na płaszczyźnie jakości usług, gdyż w jednoczącej się Europie z czasem dojdzie do zrównoważenia zarobków lekarzy”. Głównym problemem obu naszych krajów mających kłopoty kadrowe i z zapewnieniem należytej opieki medycznej zwłaszcza poza dużymi aglomeracjami miejskimi jest brak synchronizacji pracy służby zdrowia, zwłaszcza na obszarach przygranicznych. Jako przykład radca Robak podał konkurujące szpitale w Szczecinie i Neubrandenburgu. Zamiast kosztownego rozbudowywania placówek i zatrudniania lekarzy z importu w Brandenburgii czy Meklemburgii-Przedpomorzu bez gwarancji na tzw. obłożenie szpitali, można wysyłać pacjentów do klinik tuż za miedzą - postulowali polscy uczestnicy kongresu. „Istotnie, nie musimy się dublować i utrzymywać na pograniczu wszystkiego podwójnie, zintensyfikowanie współpracy może przynieść wymierne korzyści obu stronom” - potakiwał meklemburski premier Erwin Sellering.

Pełny tekst Piotra Cywińskiego w najnowszym numerze "Menedżera Zdrowia"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.