Zlikwidował porodówkę, by ratować szpital ►
Tagi: | Zbigniew Torbus, dyrektor, szpital, szpitale, szpital powiatowy, szpitale powiatowe, porodówka, porodówki, poród, porody, gdzie rodzić, gdzie rodzić w 2024, Proszowice, co z tymi porodówkami |
– W 2022 r. miesięcznie odbieraliśmy około 30 porodów. Było to nieopłacalne – w tamtym roku straciliśmy mniej więcej 4 mln zł. Aby się bilansować, musielibyśmy mieć co miesiąc powyżej 75 urodzeń. To było niemożliwe, więc zamknąłem porodówkę – mówi dyrektor Samodzielnego Publicznego Zespołu Opieki Zdrowotnej w Proszowicach Zbigniew Torbus.
Przeanalizowaliśmy dane z Narodowego Funduszu Zdrowia – wynikało z nich, że w szpitalu powiatowym w Proszowicach w 2022 r. odebrano jedynie 355 porodów…
Dlatego zdecydowałem się, że zlikwiduję oddział ginekologiczno-położniczy, ale od początku…
Zacząłem pracę na stanowisku dyrektora w styczniu 2023 r. Moją misją był ratunek. Szpital był w opłakanym stanie. Właściciele zdawali sobie sprawę, że muszę podjąć zdecydowane i niepopularne decyzje, które mogą im odebrać wyborców i poparcie lokalnej społeczności – na szali były: lokalna polityka i przyszłość szpitala. Dostałem jednak carte blanche od władz powiatu proszowickiego. Pierwsze, co zrobiłem, to rzetelna analiza ekonomiczna wszystkich oddziałów i możliwości ich dalszej działalności – czyli to, co powinno być przedmiotem map potrzeb zdrowotnych, a, niestety nie jest. Co wyszło? Że na oddziale ginekologiczno-położniczym odbieranych jest coraz mniej porodów, a zwiększenie ich liczby było niemożliwe – i ze względu na demografię, i na to, że coraz więcej kobiet decydowało rodzić w oddalonym o 30 km Krakowie, i fakt, że byliśmy szpitalem pierwszego stopnia referencyjności, co oznaczało, że większej liczby bardziej skomplikowanych porodów nie mogliśmy przyjmować. Było to około 30 porodów miesięcznie, a koszty funkcjonowania oddziału i pracowników były zbyt wysokie. Oddział generował roczne straty w wysokości od 1 mln do 4 mln zł – wyliczyłem, że w 2022 r. było to około 4 mln zł. W 2023 r. zamknąłem go.
Fragment wywiadu do odsłuchania poniżej – pod nagraniem dalsza część rozmowy.
Część ekspertów mówi, że jeśli ktoś otwiera na siłę ginekologię i położnictwo, a liczba porodów na jego oddziale nie przekracza rocznie 400, jest to nieodpowiedzialne.
W niektórych 400, w innych 600 lub 700 – to zależy od kosztów pracy i funkcjonowania oddziału, stopnia referencyjności i innych czynników. W naszym przypadku, aby się bilansować, musielibyśmy mieć co miesiąc powyżej 75 urodzeń, czyli ponad 900 rocznie – wtedy bylibyśmy na zero. To nie było do zrobienia. Musiałem ratować szpital. Dlatego zdecydowałem się najpierw zawiesić działalność porodówki, potem próbowałem ją podnająć, by ostatecznie zlikwidować.
Położne, lokalni politycy i mieszkańcy nie protestowali? W maju 2022 r. w „Menedżerze Zdrowia” pisaliśmy o proteście przeciw likwidacji porodówki w województwie dolnośląskim. – Zamiast porodówki chcą otworzyć oddział opieki paliatywnej. Rodzić mamy we Wrocławiu i jeździć tam 40 km. Nie ma na to naszej zgody – mówili pikietujący przed szpitalem w Strzelinie, w którym w 2021 r. odebrano jedynie 262 porody.
Jakby to powiedzieć… Byłem prezesem Huty Jedność w Siemianowicach Śląskich – i to w tych najgorszych czasach protestów i sprzeciwów. Skoro dałem radę z protestującymi hutnikami, to i dałem z zamieszaniem wokół porodówki.
Pytał pan o położne… Większość pracowników szpitala doskonale zdawała sobie sprawę, że działalność porodówki to utrapienie i kłopot. Były pojedyncze przypadki sprzeciwu, to jest jeden proces z czterema lub pięcioma paniami w wieku około 60 lat, które przyszły przed mój gabinet i przez chwilę coś wykrzykiwały. Skutecznie jednak to opanowałem.
Jak?
Po prostu… Te panie musiały zrozumieć moje stanowcze oświadczenie, że to jest szpital, tu są chorzy, wymagający spokoju i ciszy, a ja jestem odpowiedzialny za to, aby im to zapewnić. Chyba przekonała ich moja determinacja i zrozumiały, że tym sposobem nic nie osiągną. Nigdy nie obiecuję czegoś, czego nie mogę dać.
A lokalni politycy?
Wydaje się, że nie było politycznego paliwa. Nie kalkulowało im się w to mieszać, choć – co niewłaściwe, ale częste w Polsce – wielu polityków lubi 1 stycznia robić sobie zdjęcia z pierwszym urodzonym w nowym roku obywatelem powiatu i publikować je w mediach społecznościowych.
Miałem szczęście, było zrozumienie przedstawicieli starostwa powiatowego. Lokalni politycy nie zrobili zamieszania wokół sprawy, nie podburzyli mieszkańców. Uzasadniłem swoją decyzję – mówiłem, że ważna nie jest polityka, lecz wspomniane finanse, bezpieczeństwo matek i dzieci, a także atmosfera w pracy.
Bezpieczeństwo – bo przy niewielkiej liczbie porodów pacjenci mogą przestać czuć się bezpiecznie. Personel bez odpowiedniej codziennej praktyki, doświadczenia nie zagwarantuje pomocy na oczekiwanym poziomie. Przyjmowanie jednego porodu dziennie nie wystarczy.
Atmosfera – bo to nie jest tak, że pracownicy z innych oddziałów nie wiedzą, że na jednym z oddziałów nic się nie dzieje. Tak po ludzku – to irytuje, powoduje napięcia, pretensje o to, że niemal za takie samo wynagrodzenie jedni harują, a inni jedynie czekają na pracę. To niesprawiedliwe.
Spytam górnolotnie – czy jest pan dumny z likwidacji?
Nie, nie jestem z tego dumny, ale to było konieczne i odpowiedzialne. Jestem życiowym optymistą – wolę coś tworzyć. Czasem jednak, aby coś mogło wzrosnąć, trzeba pozbyć się tego, co przeszkadza i hamuje. W szpitalnictwie, tak jak w sadownictwie przy pielęgnacji drzew – tu likwiduje się niektóre oddziały, aby uratować szpital, tam obcina się gałęzie, by roślina rosła duża i silna.
Wspomniałem o tym, że przeanalizowaliśmy dane z Narodowego Funduszu Zdrowia. Nie tylko w pana szpitalu odbiera się mniej niż 400 porodów rocznie. Czy to oznacza, że porodówki w nich wszystkich powinno się zamknąć?
To nie jest takie proste, jak w przypadku Proszowic, przy których odległość do najbliższego oddziału położniczo-noworodkowego jest mniejsza niż 40 km. Należy każdorazowo dokonać analizy demograficznej danego terenu oraz określić czas dojazdu do innego szpitala, w którym odbiera się porody. Wydaje się, że odległością graniczną może być 50 km. Jeśli mimo przekroczenia tej długości, taki oddział byłby jednak likwidowany – ze względu na zbyt małą liczbę porodów – to na pewno należało by pozostawić w tym podmiocie poradnię ginekologiczno-położniczą oraz zabezpieczyć bezpłatny transport ambulansem do miejsca porodu. Wyobrażam sobie też i taki wariant, że jakiś szpital dostawałby specjalne dopłaty do utrzymania takiego oddziału – na przykład z pieniędzy samorządowych – jeśli zabezpieczałby rozległy teren.
Więcej o porodówkach po kliknięciu w poniższy baner.