Prof. Wiesław W. Jędrzejczak: Kilkanaście wyspecjalizowanych szpitali nie rozwiąże problemów onkologii
Autor: Marta Koblańska
Data: 09.01.2019
Źródło: MK/Wiesław W. Jędrzejczak
Działy:
Aktualności w Onkologia
Aktualności
Tagi: | Wiesław W. Jędrzejczak |
- Problemem jest to, że w Polsce mamy już ponad pół miliona chorych na nowotwory i tego organizacja kilkunastu wyspecjalizowanych szpitali nie rozwiąże. Jest to przestarzała koncepcja wywodząca się z lat pięćdziesiątych poprzedniego wieku i dostosowana do ówczesnej sytuacji epidemiologicznej oraz ówczesnego rozwoju nauki - pisze prof. Wiesław W. Jędrzejczak.
Komentarz Wiesława W. Jędrzejczaka:
- Czytając komunikat o projekcie Narodowej Strategii Onkologicznej, mam mieszane uczucia. Właściwie jedyny konkret to propozycja powołania zespołu, który tę strategię przygotuje i zapowiedź, że w tym zespole znajdzie się także przedstawiciel uczelni medycznych. Ta ostatnia zapowiedź wydaje się trochę korygować podstawową nierównowagę w opiece nad chorym na nowotwór, tj. absolutną dominację tzw. publicznych centrów onkologii. Oby rzeczywiście w tej strategii znalazło się miejsce dla rozwoju także uniwersyteckich centrów onkologii, które mogłyby stać się komplementarne do tzw. pionu onkologicznego, gdyż mogłyby się skoncentrować na opiece nad tymi chorymi na nowotwory, którzy jednocześnie cierpią na inne schorzenia. Dla takich chorych nie ma i nie będzie kompetencji w ośrodkach czysto onkologicznych. Tymczasem ośrodki uniwersyteckie zlokalizowane w wieloprofilowych szpitalach uniwersyteckich są już przygotowane do obsługi takich chorych i brakuje im tylko bazy onkologicznej.
Znając historię, nie jestem jednak optymistą. O ile np. w poprzednim programie Zwalczania Chorób Nowotworowych kształcenie lekarzy w dziedzinie onkologii było jednym z głównych priorytetów, o tyle na ten „priorytet” poszła znikoma ilość funduszy. Ten zapis był typową zasłoną dymną, aby pieniądze przekierować na inne cele. Istnieje już koncepcja tzw. sieci onkologicznej, która bynajmniej nie ma struktury sieci, a ma w hierarchiczny sposób zapewnić uprzywilejowaną pozycję tzw. publicznym centrom onkologii i edukację onkologiczną traktuje po macoszemu.
Problem polega na tym, że w Polsce mamy już ponad pół miliona chorych na nowotwory i organizacja kilkunastu wyspecjalizowanych szpitali go nie rozwiąże. Jest to przestarzała koncepcja wywodząca się z lat pięćdziesiątych poprzedniego wieku, dostosowana do ówczesnej sytuacji epidemiologicznej i ówczesnego rozwoju nauki. W skrócie, była to koncepcja opieki nad stosunkowo niewielką liczbą młodych chorych (starsze osoby zwykle nie przeżyły wojny), dla których nowotwór był jedynym problemem zdrowotnym, a w dodatku możliwości lecznicze ograniczały się do chirurgii i bardzo paliatywnej (niskowoltowej) radioterapii. Obecna sytuacja jest zupełnie inna. Większość chorych jest powyżej 60. roku życia i wielu z nich ma schorzenia dodatkowe, niewydolność nerek, wątroby, serca itd. Dla nich potrzebna jest nie tyle „kompleksowa terapia onkologiczna”, ile kompleksowa terapia chorego, jego wszystkich chorób jednocześnie. Pojawiły się takie metody, jak chemioterapia, immunoterapia i leczenie celowane, które można łatwiej zdecentralizować niż np. radioterapię. I łatwiej zastosować u tych właśnie starszych chorych.
A takich ośrodków, ośrodków uniwersyteckich prawie nie ma. Uniwersytety tu też nie są bez winy, gdyż one także przez wiele lat zaniedbywały onkologię. Dla wielu było wygodne uznanie, że uczelni to nie dotyczy. Tymczasem potrzebni są i jedni i drudzy. Gdyż są różni chorzy. Poza tym nowe idee rodzą się najczęściej na styku ze studiowaniem, czyli na uniwersytetach, i jeśli chcemy, jak to zapisano w komunikacie o Narodowej Strategii, zacząć uczestniczyć w kreowaniu metod diagnostycznych i leczniczych w onkologii, musi się to opierać na nowych talentach, które objawiają się na uczelniach. To wszystko wskazuje na to, że bez zainwestowania w onkologię uniwersytecką żadna istotna zmiana nie nastąpi. Jak jesteśmy w ogonie Europy, tak będziemy. I tylko chorych szkoda, zwłaszcza że będzie to co czwarty z nas.
Przeczytaj także: "Duda podpisał, a Szumowski podziękował".
Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania konta na Twitterze: www.twitter.com/MenedzerZdrowia.
- Czytając komunikat o projekcie Narodowej Strategii Onkologicznej, mam mieszane uczucia. Właściwie jedyny konkret to propozycja powołania zespołu, który tę strategię przygotuje i zapowiedź, że w tym zespole znajdzie się także przedstawiciel uczelni medycznych. Ta ostatnia zapowiedź wydaje się trochę korygować podstawową nierównowagę w opiece nad chorym na nowotwór, tj. absolutną dominację tzw. publicznych centrów onkologii. Oby rzeczywiście w tej strategii znalazło się miejsce dla rozwoju także uniwersyteckich centrów onkologii, które mogłyby stać się komplementarne do tzw. pionu onkologicznego, gdyż mogłyby się skoncentrować na opiece nad tymi chorymi na nowotwory, którzy jednocześnie cierpią na inne schorzenia. Dla takich chorych nie ma i nie będzie kompetencji w ośrodkach czysto onkologicznych. Tymczasem ośrodki uniwersyteckie zlokalizowane w wieloprofilowych szpitalach uniwersyteckich są już przygotowane do obsługi takich chorych i brakuje im tylko bazy onkologicznej.
Znając historię, nie jestem jednak optymistą. O ile np. w poprzednim programie Zwalczania Chorób Nowotworowych kształcenie lekarzy w dziedzinie onkologii było jednym z głównych priorytetów, o tyle na ten „priorytet” poszła znikoma ilość funduszy. Ten zapis był typową zasłoną dymną, aby pieniądze przekierować na inne cele. Istnieje już koncepcja tzw. sieci onkologicznej, która bynajmniej nie ma struktury sieci, a ma w hierarchiczny sposób zapewnić uprzywilejowaną pozycję tzw. publicznym centrom onkologii i edukację onkologiczną traktuje po macoszemu.
Problem polega na tym, że w Polsce mamy już ponad pół miliona chorych na nowotwory i organizacja kilkunastu wyspecjalizowanych szpitali go nie rozwiąże. Jest to przestarzała koncepcja wywodząca się z lat pięćdziesiątych poprzedniego wieku, dostosowana do ówczesnej sytuacji epidemiologicznej i ówczesnego rozwoju nauki. W skrócie, była to koncepcja opieki nad stosunkowo niewielką liczbą młodych chorych (starsze osoby zwykle nie przeżyły wojny), dla których nowotwór był jedynym problemem zdrowotnym, a w dodatku możliwości lecznicze ograniczały się do chirurgii i bardzo paliatywnej (niskowoltowej) radioterapii. Obecna sytuacja jest zupełnie inna. Większość chorych jest powyżej 60. roku życia i wielu z nich ma schorzenia dodatkowe, niewydolność nerek, wątroby, serca itd. Dla nich potrzebna jest nie tyle „kompleksowa terapia onkologiczna”, ile kompleksowa terapia chorego, jego wszystkich chorób jednocześnie. Pojawiły się takie metody, jak chemioterapia, immunoterapia i leczenie celowane, które można łatwiej zdecentralizować niż np. radioterapię. I łatwiej zastosować u tych właśnie starszych chorych.
A takich ośrodków, ośrodków uniwersyteckich prawie nie ma. Uniwersytety tu też nie są bez winy, gdyż one także przez wiele lat zaniedbywały onkologię. Dla wielu było wygodne uznanie, że uczelni to nie dotyczy. Tymczasem potrzebni są i jedni i drudzy. Gdyż są różni chorzy. Poza tym nowe idee rodzą się najczęściej na styku ze studiowaniem, czyli na uniwersytetach, i jeśli chcemy, jak to zapisano w komunikacie o Narodowej Strategii, zacząć uczestniczyć w kreowaniu metod diagnostycznych i leczniczych w onkologii, musi się to opierać na nowych talentach, które objawiają się na uczelniach. To wszystko wskazuje na to, że bez zainwestowania w onkologię uniwersytecką żadna istotna zmiana nie nastąpi. Jak jesteśmy w ogonie Europy, tak będziemy. I tylko chorych szkoda, zwłaszcza że będzie to co czwarty z nas.
Przeczytaj także: "Duda podpisał, a Szumowski podziękował".
Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania konta na Twitterze: www.twitter.com/MenedzerZdrowia.