Wojciech Więcko/Agencja Gazeta
Prof. Naumnik: Nie sprawdził się czarny scenariusz ws. wzrostu przypadków gruźlicy wielolekoopornej
Redaktor: Monika Stelmach
Data: 27.06.2023
Źródło: Tomasz Więcławski/PAP
Eksperci obawiali się, że w związku z masową migracją obywateli Ukrainy, którzy uciekali do Polski przed wojną, zwiększy się w naszym kraju liczba przypadków gruźlicy wielolekoopornej. – Nie sprawdził się ten czarny scenariusz – stwierdził prof. dr hab. n. med. Wojciech Naumnik.
– Jeżeli jest jakikolwiek wzrost liczby takich przypadków, to jest on bardzo nieznaczny. Rzeczywiście obawialiśmy się tego w związku z wojną w Ukrainie i masowym napływem obywateli tego kraju do Polski. Poczynione były nawet w związku z tym przygotowania, aby zabezpieczyć dostęp do leków stosowanych w gruźlicy wielolekoopornej. Takie leki zostały zabezpieczone, ale ja w klinice w Białymstoku nie widzę specjalnych wzrostów. Są to pojedyncze przypadki tak, jak było wcześniej – podkreślił ekspert w rozmowie.
W jego klinice leczyła się m.in. matka z dziećmi z Ukrainy, która jednak w pewnym momencie wypisała się na własne żądanie, bo postanowiła wrócić z rodziną do męża. – Nie znam dalszych losów tej pacjentki – powiedział lekarz.
Prof. Naumnik jest kierownikiem I Kliniki Chorób Płuc i Gruźlicy Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, konsultantem wojewódzkim w dziedzinie chorób płuc. Specjalista wyjaśnił, że gruźlica wielolekooporna jest wywołana przez prątki, które uodporniły się na dwa najskuteczniejsze leki przeciwprątkowe. Chodzi o izoniazyd i ryfampicynę.
– Obawy dotyczące tej choroby były związane z faktem jej znacznie częstszego występowania na wschód od Polski, m.in. w Ukrainie, ale także w innych krajach byłego ZSRR. Tam zdarzają się dość często przypadki gruźlicy, na którą nie działają żadne znane leki. To wynikało bardzo często z braku dyscypliny w leczeniu. Aby leczyć pacjenta chorego na gruźlicę, należy przez odpowiednio długi czas (co najmniej pół roku) stosować co najmniej dwa, a często nawet cztery leki. Tam tego często nie stosowano. W Polsce, przed wybuchem wojny w Ukrainie, było w Polsce ok. 50 pacjentów chorych na gruźlicę wielolekooporną, a u naszych wschodnich sąsiadów mogło to być nawet 40 procent pacjentów chorych na gruźlicę, czyli tysiące chorych – powiedział prof. Naumnik.
W jego ocenie być może część pacjentów z taką chorobą pojechała do krajów zachodniej Europy. A wielu zapewne walczy na froncie i nie zajmuje się obecnie swoim stanem zdrowia.
Dodał, że znacznie większym problemem jest dług zdrowotny po pandemii i zgłaszanie się do lekarzy osób, których stan choroby się mocno pogorszył. Chodzi zarówno o chorych na gruźlicę, jak i np. zaawansowanego raka płuc.
– Populacja ukraińska w zakresie chorób pulmonologicznych okazała się bardzo podobna do naszej. W Polsce także mamy pacjentów chorych na raka płuca, astmę i inne schorzenia układu oddechowego, którzy nie leczyli się systematycznie. Z Ukrainy przyjeżdża także sporo takich pacjentów. Problemem jednak nie jest obecnie gruźlica wielolekooporna, której się rzeczywiście obawialiśmy – dodał ekspert.
W jego klinice leczyła się m.in. matka z dziećmi z Ukrainy, która jednak w pewnym momencie wypisała się na własne żądanie, bo postanowiła wrócić z rodziną do męża. – Nie znam dalszych losów tej pacjentki – powiedział lekarz.
Prof. Naumnik jest kierownikiem I Kliniki Chorób Płuc i Gruźlicy Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, konsultantem wojewódzkim w dziedzinie chorób płuc. Specjalista wyjaśnił, że gruźlica wielolekooporna jest wywołana przez prątki, które uodporniły się na dwa najskuteczniejsze leki przeciwprątkowe. Chodzi o izoniazyd i ryfampicynę.
– Obawy dotyczące tej choroby były związane z faktem jej znacznie częstszego występowania na wschód od Polski, m.in. w Ukrainie, ale także w innych krajach byłego ZSRR. Tam zdarzają się dość często przypadki gruźlicy, na którą nie działają żadne znane leki. To wynikało bardzo często z braku dyscypliny w leczeniu. Aby leczyć pacjenta chorego na gruźlicę, należy przez odpowiednio długi czas (co najmniej pół roku) stosować co najmniej dwa, a często nawet cztery leki. Tam tego często nie stosowano. W Polsce, przed wybuchem wojny w Ukrainie, było w Polsce ok. 50 pacjentów chorych na gruźlicę wielolekooporną, a u naszych wschodnich sąsiadów mogło to być nawet 40 procent pacjentów chorych na gruźlicę, czyli tysiące chorych – powiedział prof. Naumnik.
W jego ocenie być może część pacjentów z taką chorobą pojechała do krajów zachodniej Europy. A wielu zapewne walczy na froncie i nie zajmuje się obecnie swoim stanem zdrowia.
Dodał, że znacznie większym problemem jest dług zdrowotny po pandemii i zgłaszanie się do lekarzy osób, których stan choroby się mocno pogorszył. Chodzi zarówno o chorych na gruźlicę, jak i np. zaawansowanego raka płuc.
– Populacja ukraińska w zakresie chorób pulmonologicznych okazała się bardzo podobna do naszej. W Polsce także mamy pacjentów chorych na raka płuca, astmę i inne schorzenia układu oddechowego, którzy nie leczyli się systematycznie. Z Ukrainy przyjeżdża także sporo takich pacjentów. Problemem jednak nie jest obecnie gruźlica wielolekooporna, której się rzeczywiście obawialiśmy – dodał ekspert.