Najlepsze lekarstwo to moja publiczność

Udostępnij:
-Ogromnie cenię środowisko lekarzy, mimo braku złotego środka na reformę systemu ochrony zdrowia. Nie jestem w tej kwestii fachowcem, ale do tej pory nikomu się to nie udało. Często jednak gromy z jasnego nieba są ciskane na niewinnych lekarzy. Jedna osoba coś zepsuje a natychmiast rzutuje to na całą grupę zawodową - mówi w rozmowie z portalem Termedii Krzysztof Krawczyk, gwiazda tegorocznego Top Medical Trends
-Będzie Pan gwiazdą Kongresu, na który co roku przyjeżdża kilka tysięcy lekarzy. Czy występował już Pan kiedyś dla takiej „medycznej publiczności”?
- Owszem, nawet kilkakrotnie choćby dla: anestezjologów, dla pielęgniarek, dla firm farmaceutycznych. Zresztą bardzo cenię sobie tę grupę zawodową a tak przyjacielskie relacje z lekarskim światem mam głównie dzięki doktorowi Leszkowi Markuszewskiemu, który jest obecnie reformatorem w Ministerstwie Zdrowia ponad czterdziestu oddziałów więziennych. Ten człowiek nie raz uratował moje zdrowie, a że jest kardiologiem często bywałem pod jego kontrolą - moja arytmia nie mogła czekać. Z profesorem łączy mnie ogromna przyjaźń i wiele wspomnień. Zresztą tak się złożyło, że kończyłem szkołę z wieloma kolegami, którzy są dziś cenionymi lekarzami. Oni dobrze wiedzą, że ja to środowisko ogromnie cenię, mimo wielu niedoskonałości i braku złotego środka na reformę systemu ochrony zdrowia. Nie jestem w tej kwestii fachowcem, ale do tej pory nikomu się to nie udało. Często jednak gromy z jasnego nieba są ciskane na niewinnych lekarzy. Jedna osoba coś zepsuje a natychmiast rzutuje to na całą grupę zawodową.

- Pana utworów nie trzeba właściwie reklamować, każdy zna niemal wszystkie… Czy szykuje Pan jakiś specjalny repertuar na koncert w trakcie Top Medical Trends?

-Planuję koncert, na którym będzie się można pobawić, poklaskać, pośpiewać - po to, żeby każdy z publiczności miał poczucie, że nie zmarnował czasu a Krawczyk poprawił mu samopoczucie. To jest moje zadanie, moja misja i mój zawód. To jest też szczęście mojego życia, ponieważ publiczność to dla mnie najlepsze lekarstwo. Zresztą to nie dotyczy tylko mnie, ale chyba wszystkich piosenkarzy…

- Tych, którzy kochają swój zawód…

- Tak, to oczywiście warunek… Byłem kiedyś świadkiem rozmowy lekarza z Mieczysławem Foggiem, który zalecił mu wówczas tylko cztery koncerty na miesiąc, ostatecznie siedem, ale nie mniej i nie więcej. Fogg mając ponad 80 lat nadal występował. Wieść niesie, że kilka lat później zmęczyło go już śpiewanie i odszedł na zawsze. To tylko dowód na to, że te substancje chemiczne, które produkuje nasz organizm podczas występów, przedłużają nam życie i dają ogromny komfort psychiczny.

- Gdyby musiał Pan wybrać jeden swój utwór, który jest Panu szczególnie bliski to byłby to…
-Bardzo ciężko mi wybrać jeden z całego repertuaru, ale lubię swoją wersję Guadalajara Elvisa Presleya. To utwór nieśpiewany na co dzień na koncertach, znany zresztą głównie z filmu. Ja nagrałem polską wersję tej piosenki. Do wszystkich utworów, które śpiewam na scenie mam emocjonalny stosunek, z każdym z nich wiąże się jakaś historia… Autorem większości jest Andrzej Kosmala i zawsze są to teksty z przesłaniem…Zresztą gdyby nie Andrzej Kosmala nie byłbym w tym miejscu, w którym obecnie jestem.

- W 1988 r. uległ Pan poważnemu wypadkowi – czy to traumatyczne wydarzenie miało duży wpływ na Pana późniejsze życie?

- Mocno się wówczas nawróciłem, choć mówi się, że człowiek wierzący robi to kilka razy dziennie. To było ogromne przeżycie, zwłaszcza, że w tym wypadku ucierpiał także mój syn. Spędziłam ponad trzy miesiące w szpitalu.

-Mimo wszystko miał Pan wiele szczęścia…
- Tak bo żyję i -w wymiarze duchowym to nie do przecenienia. Natomiast w zawodowym-przestałem prowadzić samochód. Wypadek wydarzył się, ponieważ zasnąłem „za kółkiem”. To była nauczka. Poznanie tego cierpiącego świata w szpitalu; ludzi, którzy nieoczekiwanie znikali na zawsze a także tych, którzy nigdy w całości swojego zdrowia nie odzyskali… Ja przez jakiś czas jeździłem na wózku, uczyłem się chodzić na nowo… Nieuruchomiony w szpitalu człowiek zaczyna tak naprawdę doceniać codzienność – te wszystkie czynności, które są powtarzalne i z pozoru zwykłe jak choćby spacer, kąpiel…

- Czy jest jakieś artystyczne wyzwanie, o którym Pan od dawna marzy, ale nie zdążył jeszcze zrealizować?

-Wyzwania są zawsze, sami sobie musimy je stawiać. Ja jestem w tej komfortowej sytuacji, że dba o to mój anioł- żona Ewa, która swoją dobrocią, czułym sercem i miłością sprawia, że mam wspaniałe warunki pracy. To grono to także Rysio Kniat - mój przyjaciel i producent, z którym pracuję już 30 lat, autor wielu przebojów, nie tylko napisanych dla mnie oraz jego prawa ręka Wiesław Wolnik, który jest duszą studia K&K. Studio zostało założone przez mojego menedżera Andrzeja Kosmalę oraz Rysia Kniata, nagrałem tam nieprawdopodobną ilość płyt- ponad sto. W tym towarzystwie wyzwania są różne, coraz to nowsze.

- Czy w związku z tegorocznym jubileuszem - 50-leciem kariery artystycznej te najbliższe wyzwania będą szczególne?
- To pięćdziesięciolecie wiąże się z 25-leciem mojego ślubu kościelnego i z tej okazji wydajemy płytę „Pół wieku w człowieku”, która ukaże się jesienią. Cóż to by było za życie, gdybyśmy czekali tylko, że ktoś nam będzie „rzucał” pomysły. To my sami musimy ich szukać i je realizować.

Rozmawiała Ewa Gosiewska
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.