Coraz więcej dzieci podejmuje próby samobójcze
Wzrosła łączna liczba dzieci między siódmym a osiemnastym rokiem życia, które chciały popełnić samobójstwo. Od 2013 r. do 2018 r. odnotowano dwukrotny skok.
– Z 357 do 772 przypadków – wyjaśnia Michał Gaweł z Komendy Głównej Policji w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną", a Lucyna Kicińska, koordynatorki telefonu zaufania 116 111 z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, dodaje, że liczba prób samobójczych podawanych przez policję to wierzchołek góry lodowej.
- Funkcjonariusze rejestrują tylko te zdarzenia, w których istnieje podejrzenie o nakłonieniu do samobójstwa lub udziale osoby trzeciej. Tymczasem jest wiele takich, w których dzieci się nie przyznają do tego lub w ogóle nie informują o swoich planach – mówi Kicińska, dodając, że WHO zaleca, by każdą próbę samobójczą dziecka mnożyć od 100 do 200 razy.
Kicińska podaje przykład.
– Zrobiliśmy badania wśród młodzieży w wieku 11–17 lat. Okazało się, że 7 proc. uczestników jest po próbie samobójczej. To oznacza, że w klasie 28-osobowej dwoje dzieci próbowało targnąć się na swoje życie – wyjaśnia Lucyna Kicińska w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną".
Nie pomaga brak psychologów i pedagogów w szkołach.
Nie ma ich w 44 proc. placówek. Brakuje też nauczycieli wspomagających dla dzieci z problemami. A tych przybywa.
- Pedagodzy szkolni przyznają, że do ich gabinetów przychodzą dzieci z wątpliwościami - informuje "Dziennik Gazeta Prawna" i cytuje pedagoga z jednej z warszawskich podstawówek: - Nie ma przerwy, żeby nie było kilku uczniów, którzy albo mają jakieś kłopoty, albo po prostu chcą porozmawiać.
Kłopotem jest także pomoc psychiatryczna dla dzieci.
- Brakuje specjalistów. Zresztą dzieci najczęściej od razu trafiają do szpitala. O ile jest miejsce. Zmiany w opiece psychiatrycznej dla dzieci i młodzieży, które miały ruszyć od września tego roku, stanęły pod znakiem zapytania. Nic nie wskazuje, żeby mogło szybko dojść do poprawy. Tymczasem samobójstwa to główna przyczyna zgonów dzieci do osiemnastego roku życia - podsumowuje "Dziennik Gazeta Prawna".
Balicki o kilkumiesięcznych kolejkach do poradni psychiatrycznych i zatłoczonych szpitalach
Marek Balicki, kierownik Biura Pilotażu Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego, w rozmowie z "Menedżerem Zdrowia" odpowiada na pytanie, dlaczego chorzy czekają w kilkumiesięcznych kolejkach do poradni psychiatrycznych i dlaczego szpitale są zatłoczone.
- Po części wynika to ze sposobu finansowania. Poradnie mają kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia na określoną liczbę porad. Jeśli ich nie wykonają, to nie dostaną pieniędzy. Dlatego lekarskie grafiki przyjęć są szybko wypełniane na wiele miesięcy lub tygodni do przodu. A to oznacza, że w przychodni nie ma zwykle wolnego okienka dla niezapisanych wcześniej pacjentów, bo za gotowość NFZ nie płaci. Efekt? Chorzy trafiają do szpitali. A w opiece stacjonarnej obowiązuje metoda płacenia za osobodzień. To oznacza, że zarządzający szpitalem psychiatrycznym z 300 łóżkami, który ma podpisany kontrakt z NFZ na te 300 łóżek, będzie rozliczany z wykonania kontraktu – „łóżko musi pracować”. Dzisiejszy sposób finansowania skutkuje tym, że szpitale są zatłoczone, na korytarzach są tzw. dostawki, a na pomoc w poradni czeka się miesiącami. System finansowania opieki psychiatrycznej stosowany przez NFZ jest niewłaściwy. Sprzyja przedłużaniu pobytu pacjenta w szpitalu, a to zwykle nie jest korzystne dla zdrowia psychicznego. Od dawna wiadomo, że znacznie lepszy dla pacjentów jest model środowiskowy, w którym pacjent w ramach jednej placówki otrzymuje różne formy opieki i wsparcia społecznego. To zapewnia realizowany od 1 lipca 2018 r. pilotaż centrów zdrowia psychicznego. Poza tym, radykalnie zmienia się sposób finansowania - przyznaje Marek Balicki.
W jaki sposób?
- Dziś NFZ płaci za usługę, a nie za leczenie. Dlatego świadczeniodawcy wykonują swoją liczbę punktów zapisaną w kontrakcie, ale nie odpowiadają za cały proces leczenia. To „punktologia stosowana” – dyrektor jest rozliczany z wykonanych punktów. Im więcej punktów, tym lepiej. Nie są premiowane wyniki leczenia, bo systemu to nie interesuje. Centra zdrowia psychicznego są finansowane inaczej. Zarządzający dostają ryczałt 75 zł rocznie na każdego mieszkańca i za to mają obowiązek zajmować się problemami zdrowia psychicznego na swoim terenie. To może być powiat, miasto albo dzielnica dużego miasta. Jest jeden wspólny budżet na poradnię, oddział dzienny, oddział szpitalny i zespół środowiskowy, które tworzą centrum. Personel nie musi „nabijać” punktów, może szybciej przekazać pacjenta z oddziału szpitalnego do opieki środowiskowej. Centrum zdrowia psychicznego to odpowiedzialność. Centrum ma pieniądze, nie musi się z każdej złotówki rozliczać, ale bierze na siebie obowiązek takiego zorganizowania opieki, że wszyscy otrzymają pomoc wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebują, że nikt się nie poskarży.
Przeczytaj także: "Punktologia stosowana", "Prof. Heitzman: System zawiódł, mój dziewiętnastoletni pacjent popełnił samobójstwo" i "Dr hab. Agnieszka Słopień: Dzieci potrzebują naszej uwagi".
Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.
- Funkcjonariusze rejestrują tylko te zdarzenia, w których istnieje podejrzenie o nakłonieniu do samobójstwa lub udziale osoby trzeciej. Tymczasem jest wiele takich, w których dzieci się nie przyznają do tego lub w ogóle nie informują o swoich planach – mówi Kicińska, dodając, że WHO zaleca, by każdą próbę samobójczą dziecka mnożyć od 100 do 200 razy.
Kicińska podaje przykład.
– Zrobiliśmy badania wśród młodzieży w wieku 11–17 lat. Okazało się, że 7 proc. uczestników jest po próbie samobójczej. To oznacza, że w klasie 28-osobowej dwoje dzieci próbowało targnąć się na swoje życie – wyjaśnia Lucyna Kicińska w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną".
Nie pomaga brak psychologów i pedagogów w szkołach.
Nie ma ich w 44 proc. placówek. Brakuje też nauczycieli wspomagających dla dzieci z problemami. A tych przybywa.
- Pedagodzy szkolni przyznają, że do ich gabinetów przychodzą dzieci z wątpliwościami - informuje "Dziennik Gazeta Prawna" i cytuje pedagoga z jednej z warszawskich podstawówek: - Nie ma przerwy, żeby nie było kilku uczniów, którzy albo mają jakieś kłopoty, albo po prostu chcą porozmawiać.
Kłopotem jest także pomoc psychiatryczna dla dzieci.
- Brakuje specjalistów. Zresztą dzieci najczęściej od razu trafiają do szpitala. O ile jest miejsce. Zmiany w opiece psychiatrycznej dla dzieci i młodzieży, które miały ruszyć od września tego roku, stanęły pod znakiem zapytania. Nic nie wskazuje, żeby mogło szybko dojść do poprawy. Tymczasem samobójstwa to główna przyczyna zgonów dzieci do osiemnastego roku życia - podsumowuje "Dziennik Gazeta Prawna".
Balicki o kilkumiesięcznych kolejkach do poradni psychiatrycznych i zatłoczonych szpitalach
Marek Balicki, kierownik Biura Pilotażu Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego, w rozmowie z "Menedżerem Zdrowia" odpowiada na pytanie, dlaczego chorzy czekają w kilkumiesięcznych kolejkach do poradni psychiatrycznych i dlaczego szpitale są zatłoczone.
- Po części wynika to ze sposobu finansowania. Poradnie mają kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia na określoną liczbę porad. Jeśli ich nie wykonają, to nie dostaną pieniędzy. Dlatego lekarskie grafiki przyjęć są szybko wypełniane na wiele miesięcy lub tygodni do przodu. A to oznacza, że w przychodni nie ma zwykle wolnego okienka dla niezapisanych wcześniej pacjentów, bo za gotowość NFZ nie płaci. Efekt? Chorzy trafiają do szpitali. A w opiece stacjonarnej obowiązuje metoda płacenia za osobodzień. To oznacza, że zarządzający szpitalem psychiatrycznym z 300 łóżkami, który ma podpisany kontrakt z NFZ na te 300 łóżek, będzie rozliczany z wykonania kontraktu – „łóżko musi pracować”. Dzisiejszy sposób finansowania skutkuje tym, że szpitale są zatłoczone, na korytarzach są tzw. dostawki, a na pomoc w poradni czeka się miesiącami. System finansowania opieki psychiatrycznej stosowany przez NFZ jest niewłaściwy. Sprzyja przedłużaniu pobytu pacjenta w szpitalu, a to zwykle nie jest korzystne dla zdrowia psychicznego. Od dawna wiadomo, że znacznie lepszy dla pacjentów jest model środowiskowy, w którym pacjent w ramach jednej placówki otrzymuje różne formy opieki i wsparcia społecznego. To zapewnia realizowany od 1 lipca 2018 r. pilotaż centrów zdrowia psychicznego. Poza tym, radykalnie zmienia się sposób finansowania - przyznaje Marek Balicki.
W jaki sposób?
- Dziś NFZ płaci za usługę, a nie za leczenie. Dlatego świadczeniodawcy wykonują swoją liczbę punktów zapisaną w kontrakcie, ale nie odpowiadają za cały proces leczenia. To „punktologia stosowana” – dyrektor jest rozliczany z wykonanych punktów. Im więcej punktów, tym lepiej. Nie są premiowane wyniki leczenia, bo systemu to nie interesuje. Centra zdrowia psychicznego są finansowane inaczej. Zarządzający dostają ryczałt 75 zł rocznie na każdego mieszkańca i za to mają obowiązek zajmować się problemami zdrowia psychicznego na swoim terenie. To może być powiat, miasto albo dzielnica dużego miasta. Jest jeden wspólny budżet na poradnię, oddział dzienny, oddział szpitalny i zespół środowiskowy, które tworzą centrum. Personel nie musi „nabijać” punktów, może szybciej przekazać pacjenta z oddziału szpitalnego do opieki środowiskowej. Centrum zdrowia psychicznego to odpowiedzialność. Centrum ma pieniądze, nie musi się z każdej złotówki rozliczać, ale bierze na siebie obowiązek takiego zorganizowania opieki, że wszyscy otrzymają pomoc wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebują, że nikt się nie poskarży.
Przeczytaj także: "Punktologia stosowana", "Prof. Heitzman: System zawiódł, mój dziewiętnastoletni pacjent popełnił samobójstwo" i "Dr hab. Agnieszka Słopień: Dzieci potrzebują naszej uwagi".
Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.