Krok wstecz, czyli o elektronicznej dokumentacji medycznej
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 30.10.2018
Źródło: Robert Mołdach
Tagi: | Robert Mołdach |
- Zastanawia mnie, ile czasu jeszcze będziemy zaklinać rzeczywistość w sprawie elektronicznej dokumentacji medycznej. Należy obiektywnie ocenić szanse i zagrożenia, jakie stoją na drodze do jej wdrożenia i podjąć niezbędne działania doskonalące - przyznaje Robert Mołdach, partner Instytutu Zdrowia i Demokracji.
Komentarz Roberta Mołdacha:
- 18 września 2017 r., czyli nieco ponad roku temu, minister zdrowia w uzasadnieniu do projektu rozporządzenia w sprawie rodzajów dokumentacji medycznej wskazywał, że „mając na uwadze zwiększający się stopień przygotowania usługodawców do prowadzenia elektronicznej dokumentacji medycznej, przyjmuje się, że w przedmiotowym rozporządzeniu będą sukcesywnie uwzględniane kolejne rodzaje dokumentacji medycznej”. Jeśli dodać do tego, że opisany w rozporządzeniu zakres rodzajowy elektronicznej dokumentacji medycznej i tak nie był mały, to znaczy, że zakładano, że z dokumentacją medyczną w postaci elektronicznej nie jest generalnie tak źle.
11 dni później taki kierunek myślenia minister zdrowia potwierdził w projekcie rozporządzenia zmieniającego rozporządzenie w sprawie ogólnych warunków umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej z dn. 29 września 2017 r. W załączniku do rozporządzenia dodano między innymi par. 10a mówiący, że świadczeniodawca jest obowiązany do prowadzenia w postaci elektronicznej historii choroby (szpitale) i historii zdrowia i choroby (leczenie ambulatoryjne za wyjątkiem POZ wykonującego działalność́ leczniczą w formie praktyki indywidualnej). Co prawda tak znaczne wyłączenie spod opisanego obowiązku POZ mogło sugerować, że istnieją jednak pewne obawy, ale wygrał legislacyjny optymizm.
Gdy dziś czytam projekt rozporządzenia ministra zdrowia z 25 października 2018 r. zmieniającego rozporządzenie w sprawie ogólnych warunków umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej, który opisany paragraf 10a uchyla, przestaję ministra zdrowia rozumieć. W uzasadnieniu tym razem czytamy, że „świadczeniodawcy nie są obecnie dostatecznie przygotowani do wypełnienia obowiązku prowadzenia dokumentacji medycznej w postaci elektronicznej historii choroby oraz historii zdrowia i choroby”. Czyli optymizm ustąpił miejsca realizmowi. W sumie to dobrze, tylko dlaczego nie można tego było zauważyć roku temu?
Nie zmienia to faktu, że nadal obowiązuje art. 56 ust. 1 ustawy o systemie informacji medycznej, który mówi, że dokumentacja medyczna określona w przepisach wydanych na podstawie art. 13a tej ustawy może być prowadzona w postaci papierowej do dnia 31 grudnia 2018 r. Przypomnijmy, że powołany art. 13a zobowiązuje ministra zdrowia do określenia rodzajów elektronicznej dokumentacji mając na uwadze z jednej strony konieczność zapewnienia realizacji prawa dostępu do dokumentacji medycznej ale z drugiej stopień przygotowania usługodawców do prowadzenia elektronicznej dokumentacji medycznej. I o ten stopień przygotowania usługodawców się tu rozchodzi.
Przypomnijmy, że zgodnie z ostateczną treścią rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie elektronicznej dokumentacji medycznej z 8 maja 2018 r., elektroniczną dokumentację medyczną stanowią:
- informacja o rozpoznaniu choroby, problemu zdrowotnego lub urazu, wynikach przeprowadzonych badań, przyczynie odmowy przyjęcia do szpitala, udzielonych świadczeniach zdrowotnych oraz ewentualnych zaleceniach – w przypadku odmowy przyjęcia pacjenta do szpitala,
- informacja dla lekarza kierującego świadczeniobiorcę̨ do poradni specjalistycznej lub leczenia szpitalnego o rozpoznaniu, sposobie leczenia, rokowaniu, ordynowanych lekach, środkach spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego i wyrobach medycznych, w tym okresie ich stosowania i sposobie dawkowania
oraz wyznaczonych wizytach kontrolnych,
- karta informacyjna z leczenia szpitalnego.
Muszę zgodzić się z pierwotnym tokiem myślenia ministra zdrowia, że prowadzenie tych rodzajów dokumentacji medycznej w postaci elektronicznej było spójne z par. 10a załącznika do rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie ogólnych warunków umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej. Przykładowo kartę informacyjną z leczenia szpitalnego, czy informację dla lekarza kierującego, znacznie łatwiej byłoby przygotować w postaci elektronicznej, jeśli podmiot dysponowałby prowadzoną w postaci elektronicznej historią choroby lub historią zdrowia i choroby. Z tego obowiązku jednak zrezygnowano, a utrata spójności rodzi obawę o powodzenie całego przedsięwzięcia.
Brak obowiązku prowadzenia historii choroby w postaci elektronicznej rodzi jeszcze jedną wątpliwość. Jest nią kwestia zdolności prowadzenia przez NFZ rejestrów dziedzinowych, w szczególności rejestru endoprotezoplastyk, którego projekt zawiera rozporządzenie ministra zdrowia z dnia 24 października 2018 r. O korzyściach płynących z rejestrów wiemy doskonale. Umożliwią ocenę i podnoszenie jakości operacji, pozwolą na określenie wskaźników jakości i efektywności, a w konsekwencji promowanie optymalnych i najbardziej korzystnych praktyk i rozwiązań oraz wsparcie finansowe najlepszych ośrodków. Problem polega na tym, że zasilanie takiego rejestru „ręcznie” bez elektronicznej historii choroby może okazać się pewnym wyzwaniem.
Obawy te zdaje się zauważać także minister zdrowia. Jak czytamy w uzasadnieniu do projektu rozporządzenia „dotychczasowe doświadczenia w prowadzeniu rejestrów medycznych wskazują na niesatysfakcjonujący poziom nasycenia rejestrów danymi oraz niski poziom ich kompletności (jakości)”. Trudno zgodzić się jednak ze stanowiskiem ministra zdrowia, że remedium na ten problem ma być zobowiązanie NFZ do prowadzenia rejestru w sposób, który zapewni gromadzenie co najmniej 80% wymaganych informacji. Problem leży raczej po stronie świadczeniodawców, a nie NFZ. Oczywiście warto, aby NFZ zadbał o to, aby świadczeniodawcy, wprowadzając dane do rejestru, nie musieli powielać danych, którymi NFZ już dysponuje lub może dysponować (np. dane z innych rejestrów publicznych). To nie rozwiązuje jednak problemu braku elektronicznych źródeł danych u samych świadczeniodawców.
O tym, ile wątpliwości rodzi oczekiwana jakość danych w rejestrze niech świadczy fakt, że o ile uzasadnienie do rozporządzenia mówi o gromadzeniu 80% danych, to sam projekt przywołuje liczbę 90%, ale odniesioną do liczby podmiotów obowiązanych do przekazania danych do rejestru.
W projekcie rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie endoprotezoplastyk skupiają się wszystkie problemy systemu związane z elektronizacją informacji medycznej. To ambitny, potrzebny i wymagający projekt. Planowany zakres gromadzonych danych jest rozbudowany, co niestety odpowiada skali samego zagadnienia. Przełożenie opisanego zakresu funkcjonalnego rejestru na strukturę bazy danych rodzi pytania o źródła danych, ich jakość, integrację z bazami NFZ, zasilanie rejestrami publicznymi w dyspozycji innych ministerstw – to ogrom wyzwań.
Aby zrozumieć proporcję warto przypomnieć, że nie tak dawno uporaliśmy z tym, aby użytkownik Centralnej Bazy Protezoplastyk – protoplasty rejestru protezoplastyk, nie musiał wprowadzać osobno daty urodzenia i płci, jeśli wprowadził PESEL (co najwyżej powinien móc nadpisać dane w przypadku błędnego przydziału identyfikatora PESEL). Czym to oczywiste usprawnienie jest w obliczu wyzwań jakie rodzi elektroniczna dokumentacja medyczna i rejestry?
Potrzebujemy przejścia na inny poziom myślenia o elektronizacji informacji medycznej. Wobec skali stawianych przed NFZ i świadczeniodawcami zadań, kierownictwo Funduszu i podmiotów leczniczych potrzebuje strukturalnego i strategicznego wsparcia ze strony rządu opartego o obiektywną ocenę szans i zagrożeń. Same wymogi nie wystarczą.
Przeczytaj także: "Jak czytać ze zrozumieniem zarządzenia prezesa NFZ?" i "Ujawnili zakażenia szpitalne".
Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania konta na Twitterze: www.twitter.com/MenedzerZdrowia.
- 18 września 2017 r., czyli nieco ponad roku temu, minister zdrowia w uzasadnieniu do projektu rozporządzenia w sprawie rodzajów dokumentacji medycznej wskazywał, że „mając na uwadze zwiększający się stopień przygotowania usługodawców do prowadzenia elektronicznej dokumentacji medycznej, przyjmuje się, że w przedmiotowym rozporządzeniu będą sukcesywnie uwzględniane kolejne rodzaje dokumentacji medycznej”. Jeśli dodać do tego, że opisany w rozporządzeniu zakres rodzajowy elektronicznej dokumentacji medycznej i tak nie był mały, to znaczy, że zakładano, że z dokumentacją medyczną w postaci elektronicznej nie jest generalnie tak źle.
11 dni później taki kierunek myślenia minister zdrowia potwierdził w projekcie rozporządzenia zmieniającego rozporządzenie w sprawie ogólnych warunków umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej z dn. 29 września 2017 r. W załączniku do rozporządzenia dodano między innymi par. 10a mówiący, że świadczeniodawca jest obowiązany do prowadzenia w postaci elektronicznej historii choroby (szpitale) i historii zdrowia i choroby (leczenie ambulatoryjne za wyjątkiem POZ wykonującego działalność́ leczniczą w formie praktyki indywidualnej). Co prawda tak znaczne wyłączenie spod opisanego obowiązku POZ mogło sugerować, że istnieją jednak pewne obawy, ale wygrał legislacyjny optymizm.
Gdy dziś czytam projekt rozporządzenia ministra zdrowia z 25 października 2018 r. zmieniającego rozporządzenie w sprawie ogólnych warunków umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej, który opisany paragraf 10a uchyla, przestaję ministra zdrowia rozumieć. W uzasadnieniu tym razem czytamy, że „świadczeniodawcy nie są obecnie dostatecznie przygotowani do wypełnienia obowiązku prowadzenia dokumentacji medycznej w postaci elektronicznej historii choroby oraz historii zdrowia i choroby”. Czyli optymizm ustąpił miejsca realizmowi. W sumie to dobrze, tylko dlaczego nie można tego było zauważyć roku temu?
Nie zmienia to faktu, że nadal obowiązuje art. 56 ust. 1 ustawy o systemie informacji medycznej, który mówi, że dokumentacja medyczna określona w przepisach wydanych na podstawie art. 13a tej ustawy może być prowadzona w postaci papierowej do dnia 31 grudnia 2018 r. Przypomnijmy, że powołany art. 13a zobowiązuje ministra zdrowia do określenia rodzajów elektronicznej dokumentacji mając na uwadze z jednej strony konieczność zapewnienia realizacji prawa dostępu do dokumentacji medycznej ale z drugiej stopień przygotowania usługodawców do prowadzenia elektronicznej dokumentacji medycznej. I o ten stopień przygotowania usługodawców się tu rozchodzi.
Przypomnijmy, że zgodnie z ostateczną treścią rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie elektronicznej dokumentacji medycznej z 8 maja 2018 r., elektroniczną dokumentację medyczną stanowią:
- informacja o rozpoznaniu choroby, problemu zdrowotnego lub urazu, wynikach przeprowadzonych badań, przyczynie odmowy przyjęcia do szpitala, udzielonych świadczeniach zdrowotnych oraz ewentualnych zaleceniach – w przypadku odmowy przyjęcia pacjenta do szpitala,
- informacja dla lekarza kierującego świadczeniobiorcę̨ do poradni specjalistycznej lub leczenia szpitalnego o rozpoznaniu, sposobie leczenia, rokowaniu, ordynowanych lekach, środkach spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego i wyrobach medycznych, w tym okresie ich stosowania i sposobie dawkowania
oraz wyznaczonych wizytach kontrolnych,
- karta informacyjna z leczenia szpitalnego.
Muszę zgodzić się z pierwotnym tokiem myślenia ministra zdrowia, że prowadzenie tych rodzajów dokumentacji medycznej w postaci elektronicznej było spójne z par. 10a załącznika do rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie ogólnych warunków umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej. Przykładowo kartę informacyjną z leczenia szpitalnego, czy informację dla lekarza kierującego, znacznie łatwiej byłoby przygotować w postaci elektronicznej, jeśli podmiot dysponowałby prowadzoną w postaci elektronicznej historią choroby lub historią zdrowia i choroby. Z tego obowiązku jednak zrezygnowano, a utrata spójności rodzi obawę o powodzenie całego przedsięwzięcia.
Brak obowiązku prowadzenia historii choroby w postaci elektronicznej rodzi jeszcze jedną wątpliwość. Jest nią kwestia zdolności prowadzenia przez NFZ rejestrów dziedzinowych, w szczególności rejestru endoprotezoplastyk, którego projekt zawiera rozporządzenie ministra zdrowia z dnia 24 października 2018 r. O korzyściach płynących z rejestrów wiemy doskonale. Umożliwią ocenę i podnoszenie jakości operacji, pozwolą na określenie wskaźników jakości i efektywności, a w konsekwencji promowanie optymalnych i najbardziej korzystnych praktyk i rozwiązań oraz wsparcie finansowe najlepszych ośrodków. Problem polega na tym, że zasilanie takiego rejestru „ręcznie” bez elektronicznej historii choroby może okazać się pewnym wyzwaniem.
Obawy te zdaje się zauważać także minister zdrowia. Jak czytamy w uzasadnieniu do projektu rozporządzenia „dotychczasowe doświadczenia w prowadzeniu rejestrów medycznych wskazują na niesatysfakcjonujący poziom nasycenia rejestrów danymi oraz niski poziom ich kompletności (jakości)”. Trudno zgodzić się jednak ze stanowiskiem ministra zdrowia, że remedium na ten problem ma być zobowiązanie NFZ do prowadzenia rejestru w sposób, który zapewni gromadzenie co najmniej 80% wymaganych informacji. Problem leży raczej po stronie świadczeniodawców, a nie NFZ. Oczywiście warto, aby NFZ zadbał o to, aby świadczeniodawcy, wprowadzając dane do rejestru, nie musieli powielać danych, którymi NFZ już dysponuje lub może dysponować (np. dane z innych rejestrów publicznych). To nie rozwiązuje jednak problemu braku elektronicznych źródeł danych u samych świadczeniodawców.
O tym, ile wątpliwości rodzi oczekiwana jakość danych w rejestrze niech świadczy fakt, że o ile uzasadnienie do rozporządzenia mówi o gromadzeniu 80% danych, to sam projekt przywołuje liczbę 90%, ale odniesioną do liczby podmiotów obowiązanych do przekazania danych do rejestru.
W projekcie rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie endoprotezoplastyk skupiają się wszystkie problemy systemu związane z elektronizacją informacji medycznej. To ambitny, potrzebny i wymagający projekt. Planowany zakres gromadzonych danych jest rozbudowany, co niestety odpowiada skali samego zagadnienia. Przełożenie opisanego zakresu funkcjonalnego rejestru na strukturę bazy danych rodzi pytania o źródła danych, ich jakość, integrację z bazami NFZ, zasilanie rejestrami publicznymi w dyspozycji innych ministerstw – to ogrom wyzwań.
Aby zrozumieć proporcję warto przypomnieć, że nie tak dawno uporaliśmy z tym, aby użytkownik Centralnej Bazy Protezoplastyk – protoplasty rejestru protezoplastyk, nie musiał wprowadzać osobno daty urodzenia i płci, jeśli wprowadził PESEL (co najwyżej powinien móc nadpisać dane w przypadku błędnego przydziału identyfikatora PESEL). Czym to oczywiste usprawnienie jest w obliczu wyzwań jakie rodzi elektroniczna dokumentacja medyczna i rejestry?
Potrzebujemy przejścia na inny poziom myślenia o elektronizacji informacji medycznej. Wobec skali stawianych przed NFZ i świadczeniodawcami zadań, kierownictwo Funduszu i podmiotów leczniczych potrzebuje strukturalnego i strategicznego wsparcia ze strony rządu opartego o obiektywną ocenę szans i zagrożeń. Same wymogi nie wystarczą.
Przeczytaj także: "Jak czytać ze zrozumieniem zarządzenia prezesa NFZ?" i "Ujawnili zakażenia szpitalne".
Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania konta na Twitterze: www.twitter.com/MenedzerZdrowia.