123RF

Nieprzygotowani

Udostępnij:

Jako obywatele jesteśmy nieprzygotowani do sezonu infekcyjnego – i tak już od lat. Nawet przeciwko grypie niechętnie się szczepimy, cóż więc mówić o pneumokokach, choć szczepienie to zmniejszenie ryzyka ciężkiego zapalenia płuc, a w konsekwencji śmiertelności wśród osób starszych.

Rozmowa z dr n. med. Moniką Wanke-Rytt – przewodniczącą Zespołu do spraw Kontroli Zakażeń, zastępcą kierownika Oddziału Klinicznego Obserwacyjno-Izolacyjnego i Pediatrii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Zaczął się rok szkolny – wydaje się, że pod względem epidemicznym będzie on jeszcze trudniejszy niż poprzedni.
– Każdy sezon infekcyjny jest trudny, a teraz do tych wszystkich naszych standardowych infekcji, jak grypa, RSV czy COVID-19, doszły krztusiec i odra. Spodziewamy się więc już nie podwójnej, ale poczwórnej fali zachorowań.

W dodatku ten rok jest pierwszym, kiedy wszystkie ukraińskie dzieci przebywające na terenie Polski są objęte obowiązkiem szkolnym.
– To prawda, 80 tys. ukraińskich dzieci wejdzie w nasz system nauczania, a z tego, co wiadomo, choć nie mamy na ten temat szczegółowych informacji, w kraju naszych sąsiadów wyszczepienie dzieci nie wygląda najlepiej. Wynika to zarówno z braku dostępu do szczepionek, jak i uwarunkowań kulturowych. Ta grupa dzieci będzie stanowiła wyzwanie dla nas, lekarzy, pod kątem występowania ewentualnych ognisk zakażeń.

Co należałoby zrobić, żeby jakoś rozładować ten ładunek wybuchowy?
– Jeśli rozmawiamy o ładunku wybuchowym w postaci infekcji, to pierwszą rzeczą jest zapobieganie. Mamy dobre szczepionki z potwierdzoną skutecznością, więc można i należy zaszczepić – dzieci i dorosłych, którzy, jeśli nie są zabezpieczeni, także stanowią źródła zakażeń, nawet jeśli dziecko jest zaszczepione, bo szczepienie nie daje przecież stuprocentowej ochrony, ale na pewno zmniejsza ryzyko ciężkiego przebiegu choroby. Grzechem byłoby nie skorzystać.

Rzadko mówi się o szczepieniu dorosłych.
– Ubolewam nad tym, bo zarówno w przypadku kontaktów domowych, bardzo bliskich, jak i szkolnych, nauczyciel–uczeń, ryzyko przeniesienia infekcji jest bardzo wysokie. Według najnowszych badań 2/3 dorosłych cierpi na choroby przewlekłe, z czego ok. 70 proc. powinno przyjąć szczepienie przeciwko pneumokokom, jednak zaproponowano je zaledwie 10 proc. z nich. Dorośli umykają nam w systemie, do nich się nie dzwoni z „przypominajką”, że czas się zaszczepić. A to dorośli zajmują się dziećmi, prawda? Zatem jako społeczeństwo jesteśmy w ogóle nieprzygotowani do sezonu infekcyjnego – i tak już od lat. Nawet przeciwko grypie niechętnie się szczepimy, cóż więc mówić o pneumokokach, choć szczepienie to zmniejszenie ryzyka ciężkiego zapalenia płuc, a w konsekwencji śmiertelności wśród osób starszych.

Do braku świadomości i chęci dochodzą bariery finansowe – szczepionki dla osób dorosłych są drogie. Nowa szczepionka przeciwko RSV dla osób dorosłych kosztuje powyżej 600 zł, to zaporowa cena. A RSV dotyka nie tylko dzieci, choć powszechnie jest uznawane za infekcję wieku dziecięcego, w poprzednim sezonie do szpitali trafiła olbrzymia grupa seniorów z zapaleniem oskrzeli o tej etiologii, które „lubi” przekształcać się w bakteryjne zapalenie płuc – a to zakażenie w grupie osób starszych może mieć 20-proc. śmiertelność. Mówiąc bardziej obrazowo – co piąty chory umrze. Ale wzajemne zakażanie działa też w drugą stronę – jedno z badań pokazuje, że zaszczepienie dzieci zmniejsza liczbę hospitalizacji i – co za tym idzie – śmiertelność osób starszych.

Czy są badania, z których wynika, co opłaca się bardziej – refundować szczepienia, czy ponosić wydatki na leczenie?
– W Polsce nie robi się takich wyliczeń, przynajmniej ja o tym nie słyszałam, ale robi się je w innych krajach i wszędzie wynik wskazuje na większą opłacalność prewencji. Pacjent z ciężkim zapaleniem płuc często trafia na oddział intensywnej terapii, gdzie jeden dzień pobytu to koszt od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Dodajmy do tego koszty absencji w pracy – a zdarza się, że z powodu dużej liczby zakażeń w sezonie infekcyjnym z powodu nieobecności pracowników sparaliżowane są całe jednostki. Na przykład szpitale, gdyż lekarze i inni pracownicy medyczni także niechętnie się szczepią, choć odsetek zaszczepionych w tej grupie jest nieco wyższy niż wynosi średnia krajowa.

Dlaczego ludzie nie chcą się szczepić, z czego wynika ta bariera mentalna?
– Bo mają jakieś swoje przekonania, na zasadzie „sąsiadka się zaszczepiła, a i tak dostała grypy i mało nie umarła”. Poza tym nie mamy nawyku, aby raz w roku udać się do lekarza, żeby wystawił nam receptę na szczepionki, tłumaczymy się brakiem czasu. A wszystko przez to, że nie zdajemy sobie sprawy, co to znaczy ciężki przebieg choroby, na przykład grypy, którą kojarzymy z nieco silniejszym przeziębieniem. Niestety, przechodzona czy źle leczona grypa może skutkować takimi powikłaniami jak zapalenie mięśnia sercowego, zaburzeniami neurologicznymi – dostrzega się związek grypy z otępieniem i udarami – ciężkim zapaleniem płuc, zwłaszcza u palaczy.

Coraz więcej mamy w Polsce przypadków krztuśca – czy osoby, które były przed laty szczepione przeciwko tej chorobie, są bezpieczne?
– Niestety nie. Zaszczepienie szczepionką pełnokomórkową daje odporność na przestrzeni od czterech do 20 lat, to jest kwestia osobnicza. Jest jeszcze szczepionka bezkomórkowa – ona daje odporność do 10 lat. Rozsądnie by więc było przypominać to szczepienie – co 5–10 lat, natomiast w takiej sytuacji epidemicznej, w jakiej dziś jesteśmy, powinniśmy zaszczepić się, gdy od szczepienia minęło więcej niż 5 lat.

Wydaje mi się, że jako społeczeństwo zapomnieliśmy już, czym jest krztusiec, zwany dawniej kokluszem.
– Nie bez powodu krztusiec nazywany był kaszlem studniowym, co bardzo dobrze opisuje objawy tej choroby. W jej przebiegu występuje kaszel tak bardzo duszący, że u małych dzieci często prowadzi do wymiotów i bezdechów, u osób dorosłych tworzą się charakterystyczne wylewy pod oczami oraz wybroczyny na twarzy, natomiast pacjentom z osteoporozą pękają żebra – można więc sobie wyobrazić, jaki to jest olbrzymi wysiłek dla organizmu. Kaszel nasila się nocą, więc chorzy nie mogą spać, w dodatku nie działają żadne leki przeciwkaszlowe, syropki, nebulizacje – i to wszystko trwa tygodniami. Małe dzieci czasem umierają na tę chorobę, jeśli nie otrzymają pomocy na czas w ramach intensywnej terapii.

Mamy jeszcze odrę – to też zapomniana choroba.
– Kiedyś ludzie wierzyli, że chorych na odrę należy położyć do łóżka w nieobleczonej pościeli, niektóre znajome pielęgniarki pamiętają, że miały tę chorobę, bo leżały pod czerwoną pierzyną. Nie jest to całkiem oderwane od rzeczywistości, bo przy odrze występuje światłowstręt, a biała pościel odbija światło. Znów mamy sporo pacjentów z odrą, najbardziej żal mi dzieci, mam w pamięci maluchy, które przez cztery bite dni płakały, ale nic dziwnego, bo przy tej chorobie wszystko człowieka boli, jest wysoka gorączka, wysypka, zapalenie spojówek, kaszel i katar. I w tym przypadku, podobnie jak przy krztuścu, niewiele można zrobić poza podawaniem leków przeciwgorączkowych i dożylnym nawadnianiu, bo te dzieci nie chcą nic jeść.

Po przechorowaniu odry występuje zwiększone ryzyko powikłań bakteryjnych w postaci zapaleń uszu czy płuc, a w przyszłości podostrego stwardniającego zapalenia mózgu, które jest w 100 proc. śmiertelne. To rzadkie powikłanie, ale im więcej odry w społeczeństwie, tym większe ryzyko jego wystąpienia. Ostatnie zgony z jego powodu stwierdzono w Ukrainie i w Rumunii, gdzie jest słaba wyszczepialność. U nas także odra nie zniknęła, jest zwiększona liczba zachorowań, a jeżeli trafi na podatny grunt w postaci niezaszczepionego społeczeństwa, to może się rozszaleć. Przypominam, że mamy w kalendarzu szczepień dwie dawki przeciwko odrze, ale dopiero od lat 90., czyli wszyscy, którzy urodzili się wcześniej, mieli tylko jedną dawkę i nie są chronieni.

To mamy problem. Od września zaczynają się szczepienia przeciwko HPV dzieci w wieku 9–14 lat. Czy rodzice muszą się zgodzić na podanie tych szczepionek, a może sami muszą wyjść z inicjatywą?
– Muszę przyznać, że pozytywnie zaskoczyli mnie przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia – na stronie internetowej resortu pojawiły się dokładne wytyczne dla szkół, jak ma wyglądać szczepienie, kto ma być odpowiedzialny, jak je zorganizować etc. – naprawdę ogrom pracy wykonano. Teraz trzeba jeszcze trochę wysiłku włożyć w edukację, bo wciąż są tacy, którzy uważają, że szczepienie przeciw HPV oznacza przyzwolenie na rozwiązłość, co jest ewidentną bzdurą. Jeśli chodzi o zgodę, to tak, rodzice muszą ją wyrazić, nie ma przymusu szczepień wbrew temu, co głosi organizacja Stop NOP. Szczepienie przeciwko HPV daje 90 proc. szansy, że nie zachorujemy na raka szyjki macicy – to cudowna wiadomość w kraju, w którym 4–6 kobiet dziennie umiera z jego powodu. To „najlepszy” wynik w Europie, mamy się czym niechlubnie pochwalić. HPV to nie tylko rak szyjki macicy, ale także nowotwory u mężczyzn i brodawczaki u dzieci (mogą się zakazić w czasie porodu, także cięcia cesarskiego). To przewlekła choroba – brodawczaki gnieżdżą się w krtani i odrastają – są dzieci, które do piątego roku życia mają po kilkadziesiąt operacji, bo nie ma innego leczenia poza wycinaniem.

Nie wszyscy są jednak zwolennikami szczepień przeciwko HPV.
– Znam tę narrację, według której szczepienie jest równoznaczne z bezpłodnością i to jest kastracja naszej młodzieży, planowe wyeliminowanie nas, Polaków, z Europy. No cóż, ruchy antyszczepionkowe były zawsze, zaczęły się po podaniu pierwszej szczepionki przeciwko krowiance. Jeżeli czegoś nie rozumiemy, czegoś się boimy, szukamy alternatyw i odpowiedzi. Jeśli znajdziemy się w środowisku, które bardzo przekonująco potrafi przedstawić swoje racje, w sposób trafiający do człowieka, możemy w nie wpaść. Inna sprawa, że mało też jest dobrych, wiarygodnych źródeł wiedzy na temat szczepień, więc mamy kiepską edukację w tym zakresie. Proszę wpisać hasło „szczepienia” do wyszukiwarki – większość tego, co wyskoczy, będzie pochodziło od antyszczepionkowców. Dlatego rozumiem rodziców, którzy po takiej lekturze obawiają się zaszczepić dziecko.

Skąd przekonania o szkodliwości szczepień biorą się w kręgach lekarskich?
– Modne jest teraz naturalistyczne podejście do medycyny – rezygnujemy z leczenia na rzecz ziół, chodzenia na bosaka i pobierania energii słonecznej. Ludzie potrzebują wiary, duchowości, to jest w naszej naturze. Wielu młodych ludzi odwraca się dziś od kościoła, szukają alternatywy i znajdują – tę magiczną. I to myślenie magiczne daje im poczucie bycia zaopiekowanym, bezpiecznym. Stąd biorą się ci wszyscy szamani, którzy zdobywają rząd dusz, wmawiając innym, że szczepiąc się, wprowadzają metale ciężkie do organizmu, lepiej więc pomedytować i zażyć cudowne zioła, wtedy się nie będzie chorować.

Szamani też muszą z czegoś żyć…
– Dopuszczam medycynę alternatywną, ale nie wtedy, kiedy odciąga ludzi od konwencjonalnego leczenia. Takie eksperymenty zawsze kończą się jednakowo – ciężkimi powikłaniami, w tym śmiercią. Chciałabym, żeby środowisko lekarskie było bardziej aktywne w promowaniu naukowej wiedzy medycznej, także na temat szczepień. Niestety, lekarze boją się na ten temat wypowiadać w mediach społecznościowych, bo zaraz stają się ofiarami zmasowanego hejtu i ataków ze strony ruchów antyszczepionkowych, a nie każdy jest na tyle silny, żeby z nimi walczyć. Wiem, jak to wygląda, bo prowadzę konto na Instagramie i nie ma dnia, żebym nie dostawała dziwnych wiadomości, łącznie z pogróżkami. Ale nie ma innej drogi, bo to media społecznościowe są dziś źródłem wiedzy dla ogromu społeczeństwa.

Rozmawiała Mira Suchodolska.

Przeczytaj także: „Przychodzi lekarz do ucznia...” i „Kłamią i manipulują – także w przypadku HPV”.

Menedzer Zdrowia facebook

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.