Wielkopolska Izba Lekarska/Artur de Rosier, Romuald Biczysko i Stanisław Dzieciuchowicz
Okiem nestora
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 25.03.2022
Źródło: Biuletyn Wielkopolskiej Izby Lekarskiej/Przemysław Ciupka
Wielkopolska Izba Lekarska honoruje swoich nestorów – lekarzy, którzy ukończyli 90. rok życia. Jedno z wyróżnień – w lutym – z rąk ówczesnego prezesa ORL WIL dr. n. med. Artura de Rosier oraz przewodniczącego Komisji ds. Emerytów i Rencistów dr. n. med. Stanisława Dzieciuchowicza odebrał prof. Romuald Biczysko. Publikujemy wywiad z wyróżnionym seniorem, w którym mówi o swoich początkach w zawodzie.
Przez wiele lat kierował pan profesor Kliniką Położnictwa i Chorób Kobiecych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu i właśnie tej gałęzi medycyny, a także anestezjologii, poświęcił pan życie zawodowe. Gdyby dziś, jak w filmie, pojawiła szansa na ponowny wybór, decyzja byłaby taka sama?
– Takiej pewności bym w tej chwili nie miał, gdyż kierowałem się na studia medyczne wyłącznie dlatego, że istnieje chirurgia. W podaniu, które napisałem jako maturzysta, wskazałem, że zapisuję się na wydział lekarski – oddział chirurgiczny, którego nie ma do dziś. Ginekologia była dlatego, że zaproponowano mi przy końcu stażu po studiach etat akademicki w roku 1957. W tamtym czasie pozostanie na uczelni i zrobienie w dobrym punkcie specjalizacji to było coś na wagę większą aniżeli pozostanie przy marzeniu o byciu chirurgiem. Dlaczego? Bo ginekologia ma w sobie bardzo dużo działań podobnych do chirurgii albo czysto chirurgicznych, wobec tego łatwo było to pogodzić. Anestezjologia była całkiem przypadkowym dodatkiem, gdyż w tamtym czasie, jak byłem już lekarzem, mój szef prof. Edward Howorka był wtedy w Stanach Zjednoczonych i widział, jak działa chirurgia wsparta o anestezjologię. Przecież bez nowoczesnej anestezjologii nie można wykonywać dzisiejszych operacji. Anestezjologia umożliwiła nawiązanie kontaktów z medycyną światową. W 1962 r. odbyłem kurs w Bazylei pod kierunkiem Hugina, który zapoznał się z tą specjalizacją w USA (Boston) i Wielkiej Brytanii (Oxford). Spotkałem się tam z wielką życzliwością, co ułatwiło mi wiele kontaktów zawodowych już w ginekologii, przede wszystkim w Niemczech i Stanach Zjednoczonych.
Sięgając pamięcią wstecz, czy jest w stanie pan profesor wskazać jedno szczególne osiągnięcie zawodowe?
– Miałem ciągle taką chęć działania zdecydowanego w sytuacjach poważnych zagrożeń życia. I jednym z największych osiągnięć, którego w innych wywiadach nie podkreśliłem, jest to, że uratowałem kobietę w ciąży, która miała nieprawidłowo usadowione łożysko i w czasie pewnych manipulacji diagnostycznych wprowadzono do szyjki macicy przyrząd metalowy, który oddzielił częściowo łożysko. Wskutek tego powstał tak ogromny krwotok z dróg rodnych, że groziło to śmiercią w ciągu minut. Wszystko działo się tuż przed blokiem operacyjnym. Pacjentka została przeze mnie i kolegów przeniesiona na wózek transportowy. Poprosiłem tylko o nóż, przeciąłem brzuch, przeciąłem macicę, wyjąłem dziecko i łożysko, a potem dopiero zacząłem się myć do operacji, bo krwotok ustąpił. To było największe osiągnięcie, jakie chyba miałem w życiu, ratując człowieka, który dosłownie w ciągu kilku minut musiałby umrzeć. I nie było czasu na zawołanie kogoś ze starszych lekarzy, którzy byli gdzieś w dyżurkach, bo nie zdążylibyśmy tego zrobić. Odbyło się to bez żadnego znieczulenia i bez żadnej reakcji pacjentki, bez asysty innego lekarza lub pielęgniarki.
Jakie miał pan profesor wtedy doświadczenie?
– Byłem około 4–5 lat w klinice. Dlaczego mogłem to zrobić? Ponieważ byłem bardzo prawidłowo kształcony w tym fachu, na wzór amerykański. Taki styl do dziś w Polsce nie istnieje, że jak się przychodzi na kształcenie, to są stopnie rozwoju i w każdym stopniu musi ten adept odpowiednie zabiegi chirurgiczne wykonać. Dzisiaj do egzaminu z ginekologii, z chirurgii jest spis zabiegów, które mają być wykonane, ale proszę zapytać adepta przystępującego do II stopnia specjalizacji, czy on to zrobił – jest to po prostu niewykonalne. Jest jeden jeszcze bardzo ważny czynnik w tym wszystkim – przestała istnieć rola kierująca daną specjalnością poprzez klinikę, której kierownik powinien spełniać funkcję specjalisty wojewódzkiego. Podam przykład – szefem kliniki na Polnej, kiedy zaczynałem tam pracować, był prof. Witold Michałkiewicz. Był to rok 1969. On dbał nie tylko o to, żeby w tym szpitalu dobrze się działo, jeżeli chodzi o lecznictwo, ale o całe województwo poznańskie. Do tego stopnia, że jeżeli kolega ginekolog w Gorzowie Wielkopolskim otworzył brzuch i nie umiał tej operacji wykonać, zadzwonił do prof. Michałkiewicza, a on mnie zawołał i poprosił, żebym samolotem sanitarnym poleciał z Poznania do Gorzowa i tę operację wykonał. To był mój pierwszy lot samolotem. Dzisiaj jest to niemożliwe, żeby ktoś z innego szpitala poprosił taką opiekuńczą klinikę o pomoc. Teraz każdy jest niby samodzielny, ale dla pacjentów może to być kwestia życia lub śmierci. Kolejny przykład – zostałem jako specjalista wojewódzki zawezwany o godz. 23 do szpitala w Obornikach, o północy otworzyłem brzuch i była tam sytuacja położnicza wymagająca bardzo skomplikowanego działania. Mieliśmy do czynienia z rozerwaną ścianą macicy. Takie sytuacje były normą – udzielanie pomocy fachowej mniejszej jednostce przez organ nadzorujący. Dla przykładu – kierowałem oddziałem w Chodzieży przez kilka tygodni w okresie ciężkiej choroby ordynatora (zakończonej zgonem) do momentu powołania nowego ordynatora. Wystarczyło ustne zlecenie prof. Michałkiewicza.
Zaczynał pan studia jeszcze w stalinizmie, a kończył, kiedy przyszła odwilż. Pańska kariera zawodowa to w części Polska Ludowa, a w części rzeczywistość po transformacji. Realia zmieniły się diametralnie – pytanie, czy w każdym aspekcie na lepsze? Czy paradoksalnie w ochronie zdrowia może pan profesor wskazać obszar lub obszary, które przed rokiem 1989 funkcjonowały lepiej niż w latach późniejszych?
– Tego się nie da łatwo zestawić, dlatego że poziom nauk w zakresie medycyny jest nieporównywalny. Myślę, że dostęp do lekarza był chyba prostszy. Utrudniony kontakt pacjenta z lekarzem jest najgorszą sprawą, jaka w tej chwili istnieje. Nie należy się jednak spodziewać, że lekarze to naprawią. Medycy zarabiają głównie w lecznictwie prywatnym. Pensje są za niskie, a z drugiej strony – mówienie o tym nie jest popularne – wizyta u dobrego lekarza specjalisty może kosztować na wstępie, jeszcze przed wejściem do gabinetu, do 300 zł i więcej. Dla przeciętnego człowieka bywa to nieosiągalne. W interesie społeczeństwa jest możliwość łatwego, bezpłatnego dostępu do lekarza oraz do oświaty. Opieka medyczna i edukacja muszą być zabezpieczone przez państwo. Żeby tak się stało, trzeba znaleźć w budżecie środki i zapłacić nauczycielowi czy lekarzowi większą w pensję. Organizacja ochrony zdrowia ma wiele bolączek. Często podkreślam, że stanowiska kierownicze w jednostkach medycznych, np. szpitalach, często są obsadzane nie przez lekarzy. Ich głównym zadaniem bywa ograniczenie wydatków. Tymczasem dla społeczeństwa, dla potrzebujących, najważniejsze jest, by uzyskać pomoc. I to musi rozwiązać rząd. Szpitale mają ogromne długi – to musi wziąć na swoje barki państwo. Nowoczesne państwo europejskie winno znaleźć środki na dobre leczenie i edukację. Zamiast wypełniać te zadania, rząd zajmuje się „naprawą” sądownictwa, blokując w ten sposób dopływ finansów z Unii Europejskiej. Członkostwo Polski w UE jest gwarantem dobrego rozwoju ekonomicznego, jak i bezpieczeństwa politycznego. Jest to oczywiste dla każdego wykształconego Polaka.
Od przeszło 30 lat lekarze ponownie mają możliwość zrzeszania się w samorządzie zawodowym. Uważa pan, że to funkcjonowanie izb stanowi wartość dla środowiska?
– Samorządność powinna wywalczyć sobie większą rolę w organizacji opieki medycznej nad społeczeństwem. Nie możemy czekać, aż politycy zdecydują, że na ochronę zdrowia przeznaczymy odpowiednie środki. Oni tego nie rozumieją, nie są fachowcami. Żeby uzyskać większy kawałek tortu dla ochrony zdrowia, w interesie wyborców jest, żeby rola izb lekarskich była coraz większa. Ale żeby tak było, ze strony lekarzy musi być większa aktywność. Osłabienie tej siły przeszkodzi w realizacji naszych celów.
Działając razem, możemy więcej – takie ma profesor przesłanie?
– Tylko razem możemy wywalczyć coś optymalnego. Chodzi o to, żebyśmy starali się zrobić Polskę taką, żeby była ona przyjazna dla każdego obywatela. Jako lekarz i wykładowca mówię przede wszystkim o medycynie i dydaktyce. Każdy, niezależenie od statusu finansowego, powinien mieć dostęp do publicznej opieki zdrowotnej na wysokim poziomie i każdy powinien mieć możliwość zdobycia takiego wykształcenia, na które pozwalają mu jego ambicja i intelekt, a nie grubość portfela.
Wywiad – przeprowadzony przez Przemysława Ciupkę – opublikowano w Biuletynie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej 3/2022.
Prof. Romuald Biczysko odebrał wyróżnienie w lutym 2022 r.
– Takiej pewności bym w tej chwili nie miał, gdyż kierowałem się na studia medyczne wyłącznie dlatego, że istnieje chirurgia. W podaniu, które napisałem jako maturzysta, wskazałem, że zapisuję się na wydział lekarski – oddział chirurgiczny, którego nie ma do dziś. Ginekologia była dlatego, że zaproponowano mi przy końcu stażu po studiach etat akademicki w roku 1957. W tamtym czasie pozostanie na uczelni i zrobienie w dobrym punkcie specjalizacji to było coś na wagę większą aniżeli pozostanie przy marzeniu o byciu chirurgiem. Dlaczego? Bo ginekologia ma w sobie bardzo dużo działań podobnych do chirurgii albo czysto chirurgicznych, wobec tego łatwo było to pogodzić. Anestezjologia była całkiem przypadkowym dodatkiem, gdyż w tamtym czasie, jak byłem już lekarzem, mój szef prof. Edward Howorka był wtedy w Stanach Zjednoczonych i widział, jak działa chirurgia wsparta o anestezjologię. Przecież bez nowoczesnej anestezjologii nie można wykonywać dzisiejszych operacji. Anestezjologia umożliwiła nawiązanie kontaktów z medycyną światową. W 1962 r. odbyłem kurs w Bazylei pod kierunkiem Hugina, który zapoznał się z tą specjalizacją w USA (Boston) i Wielkiej Brytanii (Oxford). Spotkałem się tam z wielką życzliwością, co ułatwiło mi wiele kontaktów zawodowych już w ginekologii, przede wszystkim w Niemczech i Stanach Zjednoczonych.
Sięgając pamięcią wstecz, czy jest w stanie pan profesor wskazać jedno szczególne osiągnięcie zawodowe?
– Miałem ciągle taką chęć działania zdecydowanego w sytuacjach poważnych zagrożeń życia. I jednym z największych osiągnięć, którego w innych wywiadach nie podkreśliłem, jest to, że uratowałem kobietę w ciąży, która miała nieprawidłowo usadowione łożysko i w czasie pewnych manipulacji diagnostycznych wprowadzono do szyjki macicy przyrząd metalowy, który oddzielił częściowo łożysko. Wskutek tego powstał tak ogromny krwotok z dróg rodnych, że groziło to śmiercią w ciągu minut. Wszystko działo się tuż przed blokiem operacyjnym. Pacjentka została przeze mnie i kolegów przeniesiona na wózek transportowy. Poprosiłem tylko o nóż, przeciąłem brzuch, przeciąłem macicę, wyjąłem dziecko i łożysko, a potem dopiero zacząłem się myć do operacji, bo krwotok ustąpił. To było największe osiągnięcie, jakie chyba miałem w życiu, ratując człowieka, który dosłownie w ciągu kilku minut musiałby umrzeć. I nie było czasu na zawołanie kogoś ze starszych lekarzy, którzy byli gdzieś w dyżurkach, bo nie zdążylibyśmy tego zrobić. Odbyło się to bez żadnego znieczulenia i bez żadnej reakcji pacjentki, bez asysty innego lekarza lub pielęgniarki.
Jakie miał pan profesor wtedy doświadczenie?
– Byłem około 4–5 lat w klinice. Dlaczego mogłem to zrobić? Ponieważ byłem bardzo prawidłowo kształcony w tym fachu, na wzór amerykański. Taki styl do dziś w Polsce nie istnieje, że jak się przychodzi na kształcenie, to są stopnie rozwoju i w każdym stopniu musi ten adept odpowiednie zabiegi chirurgiczne wykonać. Dzisiaj do egzaminu z ginekologii, z chirurgii jest spis zabiegów, które mają być wykonane, ale proszę zapytać adepta przystępującego do II stopnia specjalizacji, czy on to zrobił – jest to po prostu niewykonalne. Jest jeden jeszcze bardzo ważny czynnik w tym wszystkim – przestała istnieć rola kierująca daną specjalnością poprzez klinikę, której kierownik powinien spełniać funkcję specjalisty wojewódzkiego. Podam przykład – szefem kliniki na Polnej, kiedy zaczynałem tam pracować, był prof. Witold Michałkiewicz. Był to rok 1969. On dbał nie tylko o to, żeby w tym szpitalu dobrze się działo, jeżeli chodzi o lecznictwo, ale o całe województwo poznańskie. Do tego stopnia, że jeżeli kolega ginekolog w Gorzowie Wielkopolskim otworzył brzuch i nie umiał tej operacji wykonać, zadzwonił do prof. Michałkiewicza, a on mnie zawołał i poprosił, żebym samolotem sanitarnym poleciał z Poznania do Gorzowa i tę operację wykonał. To był mój pierwszy lot samolotem. Dzisiaj jest to niemożliwe, żeby ktoś z innego szpitala poprosił taką opiekuńczą klinikę o pomoc. Teraz każdy jest niby samodzielny, ale dla pacjentów może to być kwestia życia lub śmierci. Kolejny przykład – zostałem jako specjalista wojewódzki zawezwany o godz. 23 do szpitala w Obornikach, o północy otworzyłem brzuch i była tam sytuacja położnicza wymagająca bardzo skomplikowanego działania. Mieliśmy do czynienia z rozerwaną ścianą macicy. Takie sytuacje były normą – udzielanie pomocy fachowej mniejszej jednostce przez organ nadzorujący. Dla przykładu – kierowałem oddziałem w Chodzieży przez kilka tygodni w okresie ciężkiej choroby ordynatora (zakończonej zgonem) do momentu powołania nowego ordynatora. Wystarczyło ustne zlecenie prof. Michałkiewicza.
Zaczynał pan studia jeszcze w stalinizmie, a kończył, kiedy przyszła odwilż. Pańska kariera zawodowa to w części Polska Ludowa, a w części rzeczywistość po transformacji. Realia zmieniły się diametralnie – pytanie, czy w każdym aspekcie na lepsze? Czy paradoksalnie w ochronie zdrowia może pan profesor wskazać obszar lub obszary, które przed rokiem 1989 funkcjonowały lepiej niż w latach późniejszych?
– Tego się nie da łatwo zestawić, dlatego że poziom nauk w zakresie medycyny jest nieporównywalny. Myślę, że dostęp do lekarza był chyba prostszy. Utrudniony kontakt pacjenta z lekarzem jest najgorszą sprawą, jaka w tej chwili istnieje. Nie należy się jednak spodziewać, że lekarze to naprawią. Medycy zarabiają głównie w lecznictwie prywatnym. Pensje są za niskie, a z drugiej strony – mówienie o tym nie jest popularne – wizyta u dobrego lekarza specjalisty może kosztować na wstępie, jeszcze przed wejściem do gabinetu, do 300 zł i więcej. Dla przeciętnego człowieka bywa to nieosiągalne. W interesie społeczeństwa jest możliwość łatwego, bezpłatnego dostępu do lekarza oraz do oświaty. Opieka medyczna i edukacja muszą być zabezpieczone przez państwo. Żeby tak się stało, trzeba znaleźć w budżecie środki i zapłacić nauczycielowi czy lekarzowi większą w pensję. Organizacja ochrony zdrowia ma wiele bolączek. Często podkreślam, że stanowiska kierownicze w jednostkach medycznych, np. szpitalach, często są obsadzane nie przez lekarzy. Ich głównym zadaniem bywa ograniczenie wydatków. Tymczasem dla społeczeństwa, dla potrzebujących, najważniejsze jest, by uzyskać pomoc. I to musi rozwiązać rząd. Szpitale mają ogromne długi – to musi wziąć na swoje barki państwo. Nowoczesne państwo europejskie winno znaleźć środki na dobre leczenie i edukację. Zamiast wypełniać te zadania, rząd zajmuje się „naprawą” sądownictwa, blokując w ten sposób dopływ finansów z Unii Europejskiej. Członkostwo Polski w UE jest gwarantem dobrego rozwoju ekonomicznego, jak i bezpieczeństwa politycznego. Jest to oczywiste dla każdego wykształconego Polaka.
Od przeszło 30 lat lekarze ponownie mają możliwość zrzeszania się w samorządzie zawodowym. Uważa pan, że to funkcjonowanie izb stanowi wartość dla środowiska?
– Samorządność powinna wywalczyć sobie większą rolę w organizacji opieki medycznej nad społeczeństwem. Nie możemy czekać, aż politycy zdecydują, że na ochronę zdrowia przeznaczymy odpowiednie środki. Oni tego nie rozumieją, nie są fachowcami. Żeby uzyskać większy kawałek tortu dla ochrony zdrowia, w interesie wyborców jest, żeby rola izb lekarskich była coraz większa. Ale żeby tak było, ze strony lekarzy musi być większa aktywność. Osłabienie tej siły przeszkodzi w realizacji naszych celów.
Działając razem, możemy więcej – takie ma profesor przesłanie?
– Tylko razem możemy wywalczyć coś optymalnego. Chodzi o to, żebyśmy starali się zrobić Polskę taką, żeby była ona przyjazna dla każdego obywatela. Jako lekarz i wykładowca mówię przede wszystkim o medycynie i dydaktyce. Każdy, niezależenie od statusu finansowego, powinien mieć dostęp do publicznej opieki zdrowotnej na wysokim poziomie i każdy powinien mieć możliwość zdobycia takiego wykształcenia, na które pozwalają mu jego ambicja i intelekt, a nie grubość portfela.
Wywiad – przeprowadzony przez Przemysława Ciupkę – opublikowano w Biuletynie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej 3/2022.
Prof. Romuald Biczysko odebrał wyróżnienie w lutym 2022 r.