Piotr Skórnicki/Agencja Agencja Gazeta
Prof. Jacek Wysocki: Argumenty antyszczepionkowców są zabawne
Autor: Marta Koblańska
Data: 11.02.2019
Źródło: Marta Koblańska
Tagi: | Jacek Wysocki, szczepienia, szczepionki, antyszczepionkowcy, TMT, Top Medical Trends, Top Medical Trends 2019 |
- Bawi mnie, gdy antyszczepionkowcy przekonują, że dzięki szczepieniom wzbogacają się firmy produkujące szczepionki. Nikt nie krytykuje, że dzięki większemu popytowi na chleb rosną zarobki piekarzy - mówi prof. Jacek Wysocki z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Profesor jest przewodniczącym Rady Naukowej i wykładowcą "Top Medical Trends 2019".
Czy pana zdaniem aktualny kalendarz szczepień jest odpowiedni?
- Zakres szczepień dostępnych w naszym kraju jest nieco mniejszy niż w większości krajów unijnych. Przykład? Dopiero w 2017 roku zostały wprowadzone szczepienia przeciwko pneumokokom, które w Unii Europejskiej obowiązują od dawna. W Polsce nadal jedynie w zaleceniach są szczepienia przeciwko rotawirusom, a w części krajów UE są one bezpłatne. Nasz kalendarz szczepień jest wypadkową możliwości finansowych i rzeczywistych zaleceń lekarskich.
Jakie jeszcze są różnice w kalendarzach polskim i tych zagranicznych?
- Przede wszystkim w Polsce nie stosuje się szczepionek wieloskojarzonych. Co to oznacza w praktyce? Wielokrotne ukłucia dziecka, podczas gdy ich liczbę można byłoby zmniejszyć. Przykład? U nas szczepionki trójwalentne przeciw błonicy, tężcowi oraz krztuścowi wymagają podania jednoczasowego również szczepionek przeciwko WZW B lub IPV, Hib i pneumokokom. To daje razem cztery zastrzyki podczas jednej wizyty w gabinecie lekarskim, w czasie, gdy dziecko ma sześć tygodni. Tymczasem dostępne rodzaje szczepionek sześciowaletnych umożliwiają wykonane dwóch zastrzyków. Środowisko pediatrów wskazuje na wagę refundacji szczepionek nowszej generacji, ale przegrywa z Ministerstwem Zdrowia.
Czy dlatego, że nie wszyscy rozumieją taką konieczność?
- Tak. Z jednej strony, pojawiają się opinie, że szczepionka przeciwkrztuścowa obecnie stosowana (pełnokomórkowa) jest trochę skuteczniejsza, z drugiej strony, właśnie argumentem za zmianą jest fakt, że ukłuć jest mniej. A pamiętajmy, że wprowadzenie szczepionek sześciowaletnych wiązało się z poprawą bezpieczeństwa małych pacjentów. Te szczepionki powodują mniej odczynów takich jak gorączka, nieukojony płacz, czyli wywołują mniej objawów niepożądanych. I choć rzeczywiście pojawiały się głosy, że szczepionka pełnokomórkowa może skuteczniej zapobiegać krztuścowi, to jednak większość krajów nie chce powrotu do tych rodzajów szczepionek.
Tymczasem w Polsce obowiązuje podejście jak za czasów króla Ćwieczka. Efektem jest to, że 50 procent rodziców decyduje się na kupno nowocześniejszej szczepionki za własne pieniądze, aby oszczędzić dziecku niepotrzebnych ukłuć.
Z czego wynika niechęć Ministerstwa Zdrowia do zmiany?
- Na pewno dużą rolę odgrywa lobbying polskiego producenta szczepionki starszej generacji. Argumentem staje się rodzima produkcja oraz źle rozumiane przywiązanie do tego, co polskie. Zapomina się o tym, że szczepienia przeprowadzają pediatrzy, którzy mają styczność z dzieckiem i wiedzą jak one wyglądają. Trudno dziwić się też rodzicom mającym wątpliwości, czy rzeczywiście konieczne są aż cztery zastrzyki podczas jednej wizyty lekarskiej.
Czy takie podejście może powodować odmowę szczepienia w ogóle?
- Raczej nie, bo zazwyczaj ci rodzice zdają sobie sprawę z wagi szczepień. Najczęściej proszą, aby szczepienie podzielić na dwie wizyty. Jednak i to nie stanowi rozwiązania, bo oznacza więcej pracy dla lekarza rodzinnego, kiedy i tak na termin szczepienia trzeba tydzień czy nawet dwa poczekać. A lekarz rodzinny w szczególności w okresie jesienno-zimowym ma dużo innych pacjentów, często poważnie chorych, którym musi przepisać leczenie. Nie upatrywałbym w braku empatii decydentów odmowy szczepień w ogóle, ale rzeczywiście atmosfera wokół nich nie robi się przez to lepsza.
Przez podejście decydentów antyszczepionkowcy zyskują jednak argument.
- Historia ruchów antyszczepionkowych jest dość długa, bo sięga końca XVIII wieku. Czasy współczesne ułatwiły im działanie dzięki internetowi, który stał się nośnikiem nieprawdziwych informacji o szczepionkach i ich działaniach niepożądanych. Przeciętny rodzic często nie potrafi oddzielić informacji nieprawdziwych od wartościowych. Taką wiedzę mają lekarze, którzy na studiach uczą się znajdowania źródła danej informacji i oceny jej wiarygodności. Gdzie warto szukać informacji? Na sprawdzonych stronach internetowych. Przykład? "Szczepienia.info". Ta strona jest tworzona w wersji dla laików oraz lekarzy.
Rodzice czują się zagubieni. Jest tak, bo retoryka ruchów antyszczepionkowych koncentruje się wokół tego, że szczepienia służą wzbogacaniu się producentów szczepionek.
A tak nie jest?
- Bawi mnie ten argument. Nikt nie krytykuje, że dzięki większemu popytowi na chleb rosną zarobki piekarzy. Podobnie jest ze zwiększającą się sprzedażą samochodów, a przecież ich producenci również zarabiają więcej.
Leki kosztują. Szczepionki również. Dlatego tak ważne jest, aby ciężar finansowy najważniejszych, czyli obowiązkowych, szczepień ponosiło państwo.
Wytracił pan ten argument z ręki antyszczepionkowców.
- Tak, ale paradoksalnie sprzyja im fakt, że poprawiła się sytuacja w zakresie zachorowań na choroby zakaźne. Jednak z drugiej strony im więcej doniesień na temat zagrożeń chorobami zakaźnymi jak na przykład niedawno odrą, tym więcej rodziców pojawia się w gabinetach lekarskich, domagając się szczepienia dziecka. A tutaj czasem okazuje się, że szczepionek zabrakło i trzeba je dopiero sprowadzić z zagranicy. Reakcja rodziców jest podobna w przypadku innych chorób, na przykład posocznicy meningokokowej. Jeśli pojawia się informacja o zachorowaniu, rodzice samodzielnie szukają szczepionek. To dobrze, że zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, a równocześnie niedobrze, że działają w sytuacji skrajnej, a nie wtedy, kiedy można szczepienie przeprowadzić bez zbędnego ryzyka. Często dopiero zetknięcie się z chorobą wyzwala chęć do działania i zaszczepienia dziecka. Tymczasem profilaktyka na tym nie polega.
Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.
- Zakres szczepień dostępnych w naszym kraju jest nieco mniejszy niż w większości krajów unijnych. Przykład? Dopiero w 2017 roku zostały wprowadzone szczepienia przeciwko pneumokokom, które w Unii Europejskiej obowiązują od dawna. W Polsce nadal jedynie w zaleceniach są szczepienia przeciwko rotawirusom, a w części krajów UE są one bezpłatne. Nasz kalendarz szczepień jest wypadkową możliwości finansowych i rzeczywistych zaleceń lekarskich.
Jakie jeszcze są różnice w kalendarzach polskim i tych zagranicznych?
- Przede wszystkim w Polsce nie stosuje się szczepionek wieloskojarzonych. Co to oznacza w praktyce? Wielokrotne ukłucia dziecka, podczas gdy ich liczbę można byłoby zmniejszyć. Przykład? U nas szczepionki trójwalentne przeciw błonicy, tężcowi oraz krztuścowi wymagają podania jednoczasowego również szczepionek przeciwko WZW B lub IPV, Hib i pneumokokom. To daje razem cztery zastrzyki podczas jednej wizyty w gabinecie lekarskim, w czasie, gdy dziecko ma sześć tygodni. Tymczasem dostępne rodzaje szczepionek sześciowaletnych umożliwiają wykonane dwóch zastrzyków. Środowisko pediatrów wskazuje na wagę refundacji szczepionek nowszej generacji, ale przegrywa z Ministerstwem Zdrowia.
Czy dlatego, że nie wszyscy rozumieją taką konieczność?
- Tak. Z jednej strony, pojawiają się opinie, że szczepionka przeciwkrztuścowa obecnie stosowana (pełnokomórkowa) jest trochę skuteczniejsza, z drugiej strony, właśnie argumentem za zmianą jest fakt, że ukłuć jest mniej. A pamiętajmy, że wprowadzenie szczepionek sześciowaletnych wiązało się z poprawą bezpieczeństwa małych pacjentów. Te szczepionki powodują mniej odczynów takich jak gorączka, nieukojony płacz, czyli wywołują mniej objawów niepożądanych. I choć rzeczywiście pojawiały się głosy, że szczepionka pełnokomórkowa może skuteczniej zapobiegać krztuścowi, to jednak większość krajów nie chce powrotu do tych rodzajów szczepionek.
Tymczasem w Polsce obowiązuje podejście jak za czasów króla Ćwieczka. Efektem jest to, że 50 procent rodziców decyduje się na kupno nowocześniejszej szczepionki za własne pieniądze, aby oszczędzić dziecku niepotrzebnych ukłuć.
Z czego wynika niechęć Ministerstwa Zdrowia do zmiany?
- Na pewno dużą rolę odgrywa lobbying polskiego producenta szczepionki starszej generacji. Argumentem staje się rodzima produkcja oraz źle rozumiane przywiązanie do tego, co polskie. Zapomina się o tym, że szczepienia przeprowadzają pediatrzy, którzy mają styczność z dzieckiem i wiedzą jak one wyglądają. Trudno dziwić się też rodzicom mającym wątpliwości, czy rzeczywiście konieczne są aż cztery zastrzyki podczas jednej wizyty lekarskiej.
Czy takie podejście może powodować odmowę szczepienia w ogóle?
- Raczej nie, bo zazwyczaj ci rodzice zdają sobie sprawę z wagi szczepień. Najczęściej proszą, aby szczepienie podzielić na dwie wizyty. Jednak i to nie stanowi rozwiązania, bo oznacza więcej pracy dla lekarza rodzinnego, kiedy i tak na termin szczepienia trzeba tydzień czy nawet dwa poczekać. A lekarz rodzinny w szczególności w okresie jesienno-zimowym ma dużo innych pacjentów, często poważnie chorych, którym musi przepisać leczenie. Nie upatrywałbym w braku empatii decydentów odmowy szczepień w ogóle, ale rzeczywiście atmosfera wokół nich nie robi się przez to lepsza.
Przez podejście decydentów antyszczepionkowcy zyskują jednak argument.
- Historia ruchów antyszczepionkowych jest dość długa, bo sięga końca XVIII wieku. Czasy współczesne ułatwiły im działanie dzięki internetowi, który stał się nośnikiem nieprawdziwych informacji o szczepionkach i ich działaniach niepożądanych. Przeciętny rodzic często nie potrafi oddzielić informacji nieprawdziwych od wartościowych. Taką wiedzę mają lekarze, którzy na studiach uczą się znajdowania źródła danej informacji i oceny jej wiarygodności. Gdzie warto szukać informacji? Na sprawdzonych stronach internetowych. Przykład? "Szczepienia.info". Ta strona jest tworzona w wersji dla laików oraz lekarzy.
Rodzice czują się zagubieni. Jest tak, bo retoryka ruchów antyszczepionkowych koncentruje się wokół tego, że szczepienia służą wzbogacaniu się producentów szczepionek.
A tak nie jest?
- Bawi mnie ten argument. Nikt nie krytykuje, że dzięki większemu popytowi na chleb rosną zarobki piekarzy. Podobnie jest ze zwiększającą się sprzedażą samochodów, a przecież ich producenci również zarabiają więcej.
Leki kosztują. Szczepionki również. Dlatego tak ważne jest, aby ciężar finansowy najważniejszych, czyli obowiązkowych, szczepień ponosiło państwo.
Wytracił pan ten argument z ręki antyszczepionkowców.
- Tak, ale paradoksalnie sprzyja im fakt, że poprawiła się sytuacja w zakresie zachorowań na choroby zakaźne. Jednak z drugiej strony im więcej doniesień na temat zagrożeń chorobami zakaźnymi jak na przykład niedawno odrą, tym więcej rodziców pojawia się w gabinetach lekarskich, domagając się szczepienia dziecka. A tutaj czasem okazuje się, że szczepionek zabrakło i trzeba je dopiero sprowadzić z zagranicy. Reakcja rodziców jest podobna w przypadku innych chorób, na przykład posocznicy meningokokowej. Jeśli pojawia się informacja o zachorowaniu, rodzice samodzielnie szukają szczepionek. To dobrze, że zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, a równocześnie niedobrze, że działają w sytuacji skrajnej, a nie wtedy, kiedy można szczepienie przeprowadzić bez zbędnego ryzyka. Często dopiero zetknięcie się z chorobą wyzwala chęć do działania i zaszczepienia dziecka. Tymczasem profilaktyka na tym nie polega.
Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.