R.Szenrok Morski Studio
Szpitalom ciągle bardziej opłaca się amputować kończyny niż leczyć
Redaktor: Aleksandra Lang
Data: 19.06.2013
Źródło: KG
Polska jest jedynym krajem europejskim, w którym z roku nas rok dokonuje się coraz więcej amputacji kończyn, a nie musi tak być. Ciągle też amputacja stopy według wycen płatnika jest lepiej finansowana niż jej ratowanie – mówią w rozmowie z termedia.pl eksperci prof. Grzegorz Oszkinis, prof. Arkadiusz Jawień i prof. Wacław Kuczmik.
Rozmowę z prof. Grzegorzem Oszkinisem, prezesem elektem zarządu PTChN, prof. Arkadiuszem Jawieniem, kierownikiem Katedry Chirurgii Naczyniowej i Angiologii Collegium Medicum w Bydgoszczy, oraz Wacławem Kuczmikiem, prezesem zarządu PTChN, odbyliśmy podczas inauguracji akcji „Ocal nogę” adresowanej do chorych na niedrożność tętnic, ich rodzin oraz lekarzy rodzinnych.
Co godzinę ktoś w Polsce traci nogę. Czy jest tak źle, że trzeba bić na alarm w kontekście niedrożności tętnic w Polsce?
Wacław Kuczmik: – Zdecydowanie tak, ponieważ liczba amputacji w przypadkach stanów schyłkowych niedokrwienia miażdżycy kończyn dolnych jest przerażająca. Z danych, jakie przekazuje nam NFZ, wynika, że rocznie w Polsce wykonuje się 15 tys. amputacji kończyn, w tym dużych amputacji około 10 tys. Wbrew powszechnej opinii owe amputacje nie dotyczą tylko osób starszych. Mamy także chorych, którzy mają 40 – 50 lat. Ubolewam nad tym, że tak rzadko mówi się o kosztach opieki nad takimi chorymi, a te są kuriozalnie wysokie. Niestety do tej pory nikt ich dokładnie nie policzył. A wiemy, że o wiele tańsze jest zapobieganie i leczenie niż prowadzenie ludzi po amputacji.
Wspominacie panowie, że w Polsce z roku na rok przybywa amputacji kończyn z powodu niedrożności tętnic. Bardziej opłaca się amputacja, niż profilaktyka i leczenie?
Wacław Kuczmik: – Wycena amputacji – a sam zabieg kosztuje średnio 6 tys. zł – jest wysoka. W związku z tym wiele szpitali, w których funkcjonuje oddział chirurgii ogólnej, sięga po taką procedurę, by się utrzymać przy życiu. A trzeba postawić na diagnostykę. Niestety, zbyt wiele amputacji przeprowadza się właśnie bez diagnostyki układu naczyniowego w kończynie, choć jest do tego sprzęt. Faktycznie, przerażający jest wzrost liczby amputacji w Polsce. Jesteśmy jedynym krajem europejskim, w którym taki wzrost jest obserwowany. W innych krajach od wielu lat ten poziom albo jest stały, albo maleje. Pokazuje to, że w wypadku niedokrwienia kończyn dolnych jesteśmy czerwoną latarnią.
Co trzeba zrobić, by to się zmieniło?
Wacław Kuczmik: – Potrzeba olbrzymiej pracy i zacząć trzeba od akcji informacyjnej o tym, że taki problem istnieje. Chodzi o dotarcie do potencjalnie chorych z informacją, jakie są objawy niedrożności tętnic, jak należy je badać oraz kiedy i gdzie należy się zgłosić do lekarza. Trzeba też zwrócić się do rodzin takich osób, by pomogły w leczeniu i profilaktyce. Trzeba też dotrzeć do decydentów zajmujących się problematyką zdrowotną. Dziś często pieniądze wydatkowane są na dziedziny medycyny, które niekoniecznie korespondują z wielkością ich problemów.
Czy nie trzeba też zaangażować lekarzy wielu specjalizacji, by pacjent otrzymywał pomoc ze strony różnych specjalistów? 69 ośrodków chirurgii naczyniowej w Polsce nie jest chyba w stanie pomóc wszystkim chorym na niedrożność tętnic?
Arkadiusz Jawień: – Interdyscyplinarność to podstawa, zwłaszcza w stadiach zaawansowanych, kiedy mamy do czynienia z przewlekłym owrzodzeniem czy raną na kończynie dolnej. W takich przypadkach konieczne jest współdziałanie kilku medycznych specjalności, w tym pielęgniarek. W krajach UE, a zwłaszcza w Skandynawii, Niemczech, Belgii i Holandii, kwestia ta jest dobrze rozwiązana. Tam rola pielęgniarek jest dominująca. Lekarze koncentrują się na leczeniu i konsultacjach. A obsługa zmian martwiczych na nogach prowadzona jest właśnie przez pielęgniarki. Dlatego odsetek amputacji w tych krajach jest o wiele niższy niż u w Polsce. Problemem jest też dostępność do wczesnej diagnostyki, co zależy od organizacji służby zdrowia. Obecnie czas oczekiwania na dostanie się pacjenta do poradni naczyniowej wynosi ponad dziewięć miesięcy. Zatem chory, który przyjdzie na wizytę, ma już bardzo zaawansowaną chorobę i pozostaje często tylko amputacja.
Dlaczego w Polsce chorzy na niedrożność tętnic tak późno trafiają do lekarza, kiedy choroba jest zaawansowana i pozostają tylko ostateczne rozwiązania?
Grzegorz Oszkinis: – W dużej mierze wynika to z niewiedzy społeczeństwa, czym jest ta choroba i braku edukacji. Jeśli mówimy o chorobach układu krążenia, to 99 proc. Polaków wiąże je z chorobą serca. I faktycznie w kraju stworzono bardzo dobry system opieki nad chorym kardiologicznym, ale układ krążenia to nie tylko serce. Element tętnic obwodowych zostaje całkowicie pominięty. Jeśli np. w mediach mówi się o cholesterolu, to zazwyczaj w kontekście serca, zapomina się o tętnicach kończyn dolnych. A to są ci sami chorzy. Dlatego trzeba uświadomić społeczeństwu, że gdy boli noga, to nie musi to być choroba kręgosłupa czy problem wynikający z zaawansowanego wieku, lecz jest to sygnał chorobowy niedrożności tętnic.
Nawet jeśli pacjent swoje objawy powiąże z niedrożnością tętnic i będzie chciał iść do chirurga naczyniowego, to przyjdzie mu czekać na wizytę kilka miesięcy. A choroba w tym czasie będzie postępować. Zatem, co mu przyjdzie z trgo, że będzie wyedukowany?
Grzegorz Oszkinis: – Edukacja i świadomość choroby to podstawa. Dlatego, gdy pojawiają się jej pierwsze symptomy, pacjent przede wszystkim powinien udać się do lekarza rodzinnego. W ramach zainaugurowanej 18 czerwca akcji, „Co godzinę ktoś z nas traci nogę” chcemy sprawić, by lekarze rodzinni zaczęli zwracać uwagę na tę chorobę. Nie wszyscy chorzy, którzy zapisują się do chirurga naczyniowego, potrzebują jego pomocy. Na początku, gdy są wstępne objawy, pomóc może podstawowa opieka zdrowotna. Gdy to zadziała, kolejka oczekujących na wizytę u specjalisty zmniejszy się, a tym samym zmniejszy się okres oczekiwania na wizytę do chirurga naczyniowego. Kolejną rzeczą, jaką należy zrobić, jest to, że trzeba głośno mówić o tej chorobie, tak jak np. o chorobie nowotworowej piersi, by zwiększać świadomość społeczną oraz sprawić, by to lekarz rodzinny był pierwszym ogniwem w kontakcie z takim pacjentem. Jako Polskie Towarzystwo Chirurgów Naczyniowych chcemy zwrócić uwagę, że niedrożność tętnic to duży społecznie problem, o którym się nie mówi i trzeba to zmienić. Ludzie muszą mieć świadomość, że taka choroba istnieje, wiedzieć, co należy robić, by się nie rozwijała, jak zadziałać, gdy jest na etapie początkowym oraz że dla amputacji kończyn są alternatywy współczesnej medycyny.
Co godzinę ktoś w Polsce traci nogę. Czy jest tak źle, że trzeba bić na alarm w kontekście niedrożności tętnic w Polsce?
Wacław Kuczmik: – Zdecydowanie tak, ponieważ liczba amputacji w przypadkach stanów schyłkowych niedokrwienia miażdżycy kończyn dolnych jest przerażająca. Z danych, jakie przekazuje nam NFZ, wynika, że rocznie w Polsce wykonuje się 15 tys. amputacji kończyn, w tym dużych amputacji około 10 tys. Wbrew powszechnej opinii owe amputacje nie dotyczą tylko osób starszych. Mamy także chorych, którzy mają 40 – 50 lat. Ubolewam nad tym, że tak rzadko mówi się o kosztach opieki nad takimi chorymi, a te są kuriozalnie wysokie. Niestety do tej pory nikt ich dokładnie nie policzył. A wiemy, że o wiele tańsze jest zapobieganie i leczenie niż prowadzenie ludzi po amputacji.
Wspominacie panowie, że w Polsce z roku na rok przybywa amputacji kończyn z powodu niedrożności tętnic. Bardziej opłaca się amputacja, niż profilaktyka i leczenie?
Wacław Kuczmik: – Wycena amputacji – a sam zabieg kosztuje średnio 6 tys. zł – jest wysoka. W związku z tym wiele szpitali, w których funkcjonuje oddział chirurgii ogólnej, sięga po taką procedurę, by się utrzymać przy życiu. A trzeba postawić na diagnostykę. Niestety, zbyt wiele amputacji przeprowadza się właśnie bez diagnostyki układu naczyniowego w kończynie, choć jest do tego sprzęt. Faktycznie, przerażający jest wzrost liczby amputacji w Polsce. Jesteśmy jedynym krajem europejskim, w którym taki wzrost jest obserwowany. W innych krajach od wielu lat ten poziom albo jest stały, albo maleje. Pokazuje to, że w wypadku niedokrwienia kończyn dolnych jesteśmy czerwoną latarnią.
Co trzeba zrobić, by to się zmieniło?
Wacław Kuczmik: – Potrzeba olbrzymiej pracy i zacząć trzeba od akcji informacyjnej o tym, że taki problem istnieje. Chodzi o dotarcie do potencjalnie chorych z informacją, jakie są objawy niedrożności tętnic, jak należy je badać oraz kiedy i gdzie należy się zgłosić do lekarza. Trzeba też zwrócić się do rodzin takich osób, by pomogły w leczeniu i profilaktyce. Trzeba też dotrzeć do decydentów zajmujących się problematyką zdrowotną. Dziś często pieniądze wydatkowane są na dziedziny medycyny, które niekoniecznie korespondują z wielkością ich problemów.
Czy nie trzeba też zaangażować lekarzy wielu specjalizacji, by pacjent otrzymywał pomoc ze strony różnych specjalistów? 69 ośrodków chirurgii naczyniowej w Polsce nie jest chyba w stanie pomóc wszystkim chorym na niedrożność tętnic?
Arkadiusz Jawień: – Interdyscyplinarność to podstawa, zwłaszcza w stadiach zaawansowanych, kiedy mamy do czynienia z przewlekłym owrzodzeniem czy raną na kończynie dolnej. W takich przypadkach konieczne jest współdziałanie kilku medycznych specjalności, w tym pielęgniarek. W krajach UE, a zwłaszcza w Skandynawii, Niemczech, Belgii i Holandii, kwestia ta jest dobrze rozwiązana. Tam rola pielęgniarek jest dominująca. Lekarze koncentrują się na leczeniu i konsultacjach. A obsługa zmian martwiczych na nogach prowadzona jest właśnie przez pielęgniarki. Dlatego odsetek amputacji w tych krajach jest o wiele niższy niż u w Polsce. Problemem jest też dostępność do wczesnej diagnostyki, co zależy od organizacji służby zdrowia. Obecnie czas oczekiwania na dostanie się pacjenta do poradni naczyniowej wynosi ponad dziewięć miesięcy. Zatem chory, który przyjdzie na wizytę, ma już bardzo zaawansowaną chorobę i pozostaje często tylko amputacja.
Dlaczego w Polsce chorzy na niedrożność tętnic tak późno trafiają do lekarza, kiedy choroba jest zaawansowana i pozostają tylko ostateczne rozwiązania?
Grzegorz Oszkinis: – W dużej mierze wynika to z niewiedzy społeczeństwa, czym jest ta choroba i braku edukacji. Jeśli mówimy o chorobach układu krążenia, to 99 proc. Polaków wiąże je z chorobą serca. I faktycznie w kraju stworzono bardzo dobry system opieki nad chorym kardiologicznym, ale układ krążenia to nie tylko serce. Element tętnic obwodowych zostaje całkowicie pominięty. Jeśli np. w mediach mówi się o cholesterolu, to zazwyczaj w kontekście serca, zapomina się o tętnicach kończyn dolnych. A to są ci sami chorzy. Dlatego trzeba uświadomić społeczeństwu, że gdy boli noga, to nie musi to być choroba kręgosłupa czy problem wynikający z zaawansowanego wieku, lecz jest to sygnał chorobowy niedrożności tętnic.
Nawet jeśli pacjent swoje objawy powiąże z niedrożnością tętnic i będzie chciał iść do chirurga naczyniowego, to przyjdzie mu czekać na wizytę kilka miesięcy. A choroba w tym czasie będzie postępować. Zatem, co mu przyjdzie z trgo, że będzie wyedukowany?
Grzegorz Oszkinis: – Edukacja i świadomość choroby to podstawa. Dlatego, gdy pojawiają się jej pierwsze symptomy, pacjent przede wszystkim powinien udać się do lekarza rodzinnego. W ramach zainaugurowanej 18 czerwca akcji, „Co godzinę ktoś z nas traci nogę” chcemy sprawić, by lekarze rodzinni zaczęli zwracać uwagę na tę chorobę. Nie wszyscy chorzy, którzy zapisują się do chirurga naczyniowego, potrzebują jego pomocy. Na początku, gdy są wstępne objawy, pomóc może podstawowa opieka zdrowotna. Gdy to zadziała, kolejka oczekujących na wizytę u specjalisty zmniejszy się, a tym samym zmniejszy się okres oczekiwania na wizytę do chirurga naczyniowego. Kolejną rzeczą, jaką należy zrobić, jest to, że trzeba głośno mówić o tej chorobie, tak jak np. o chorobie nowotworowej piersi, by zwiększać świadomość społeczną oraz sprawić, by to lekarz rodzinny był pierwszym ogniwem w kontakcie z takim pacjentem. Jako Polskie Towarzystwo Chirurgów Naczyniowych chcemy zwrócić uwagę, że niedrożność tętnic to duży społecznie problem, o którym się nie mówi i trzeba to zmienić. Ludzie muszą mieć świadomość, że taka choroba istnieje, wiedzieć, co należy robić, by się nie rozwijała, jak zadziałać, gdy jest na etapie początkowym oraz że dla amputacji kończyn są alternatywy współczesnej medycyny.