Algorytm hipokryzji

Udostępnij:
Czy można wymyślić idealny algorytm, dzięki któremu sprawiedliwie będzie można podzielić pieniądz z centrali NFZ? W żadnym wypadku. W przyrodzie takie rozwiązanie nie istnieje. Zawsze okazuje się, że decydenci coś przeoczyli, czegoś nie wzięli pod uwagę, coś muszą poprawić, ktoś czuje się pokrzywdzony. I tak na koniec rozstrzyga decyzja polityczna. A skoro polityka, to i lobbing, dramatyczne artykuły w mediach i nieustanne, żenujące przeciąganie liny między Warszawą a Śląskiem, Poznaniem a Krakowem, „ścianką wschodnią” i „murkiem zachodnim”. Raz krzywdzeni są jedni, innym razem drudzy.
Autorka: Justyna Wojteczek

Algorytm jak algorytm: jego wynik jest skutkiem obliczeń matematycznych, przejrzystych i sprawdzalnych. Wojna toczy się zatem na to, aby w algorytm wstawić takie zmienne, by wynik był jak najkorzystniejszy dla lobbującej strony. Jak w „Samych swoich”: „sąd sądem, algorytm algorytmem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. Wygrywa ten, kto ma mocniejsze łokcie i plecy w centrali.

Żołądki równe w teorii

W świecie idealnym Narodowego Funduszu Zdrowia każdy ma jednakowe potrzeby, żołądki, dochody, choroby i tak dalej. Niestety, jak przytomnie zauważył Lis w rozmowie z Małym Księciem, świat nie jest idealny, a różnice są faktem. Gdybyśmy żyli w świecie idealnym, podział pieniędzy ze składki na ubezpieczenie zdrowotne pomiędzy regiony byłby prostym zadaniem arytmetycznym na poziomie czwartej klasy podstawówki. Świat idealny nie jest, więc wymyślić trzeba było inny sposób - nazwany potocznie algorytmem. Światu jeszcze dalej do ideału, kiedy zmienne dobiera się ze względów politycznych.

Otóż z taką nieidealną – delikatnie mówiąc – sytuacją mamy do czynienia niemal od początku działania systemu powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Pół biedy, gdyby dotyczyło to jedynie papierowych kalkulacji. Skutki działania algorytmu oraz wysokości puli pieniędzy na świadczenia zdrowotne odczuwają w bolesny – bądź wprost przeciwnie , dobroczynny – sposób placówki medyczne skazane na kontrakt wcześniej z kasami chorych, obecnie z jednym z oddziałów NFZ. No i przede wszystkim pacjenci.

Etap śląsko-warszawski

1 stycznia 1999 r. działalność rozpoczęło 17 kas chorych. Miały płacić placówkom medycznym pieniędzmi ze składek opłacanych przez ubezpieczonych. Wysokość składki była (i jest) pochodną osiąganego dochodu. Zbierały je (i zbierają nadal) ZUS oraz KRUS, które miały przekazywać pieniądze konkretnym kasom – w myśl zasady „pieniądz idzie za pacjentem” - czyli składka trafiała do kasy, której członkiem był ubezpieczony. I tu pojawiał się pierwszy problem: na Śląsku i na Mazowszu dochody były najwyższe, na Podkarpaciu i na Podlasiu – najniższe. Gdyby więc zostawić kasom jedynie te fundusze, które uzyskały od „swoich” ubezpieczonych, doszłoby do rażących nierówności. „Między kasami chorych występują znaczne różnice zarówno po stronie przychodów, jak i po stronie wydatków. Można nawet mówić o tak znaczących dysproporcjach, iż wykonanie zadań stojących przed niejedną kasą chorych (co w efekcie odbiłoby się na obywatelach), nie byłoby możliwe bez systemu wyrównania korygującego wysokość przychodów kas” - głosiło sprawozdanie pełnomocnika rządu ds. wprowadzenia powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego.

Ustawodawca przewidział tę sytuację i zapisał mechanizm wyrównania, uwzględniający kryterium dochodowe oraz wiekowe. Gdybyż to był jedyny problem z podziałem...

Pełny tekst Justyny Wojteczek "Algorytm hipokryzji" w najnowszym, ósmym numerze "Menedżera Zdrowia"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.