Błędne koło

Udostępnij:
Choroby psychiczne, albo o podłożu psychicznym to największe zagrożenie dla Europejczyków XXI wieku - mówi w wywiadzie dla najnowszego "Menedżera Zdrowia" Hans-Juregen Moeller, prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Neuropsychiatrii (International College of Neuropsychopharmacology)
W najnowszym, ósmym numerze "Menedżera Zdrowia" ukazała się rozmowa z Hansem-Jurgenem Mollerem, prezesem Międzynarodowego Stowarzyszenia Neuropsychiatrii (International College of Neuropsychopharmacology)

Według wyliczeń pańskiej organizacji, za 10 15 lat to właśnie choroby psychiczne będą najciężej dotykać Europejczyków. Jakie są tego przyczyny?
To nieuniknione, ponieważ są to po prostu choroby cywilizacyjne. Im wyższy poziom rozwoju społeczeństw, tym jest ich więcej. Są konsekwencją stylu życia, skomplikowanych stosunków rodzinnych, coraz ostrzejszej rywalizacji w pracy, zmian ról społecznych. Żyjemy w coraz większym stresie, co odbija się na naszej psychice i dlatego wzrasta liczba schorzeń psychicznych. Nakładają się na to problemy z ich leczeniem, ponieważ są to na ogół choroby przewlekłe, wymagające opieki do końca życia albo przynajmniej długotrwałej terapii. Jeżeli zaś uda się chorobę wyleczyć, jak na przykład depresję, zwykle mamy jej nawroty.

Czyli przyczyną jest gwałtowna zmiana ukształtowanych przez wieki ról społecznych? Receptą byłby powrót do nich?
Na pewno do części z nich wrócić warto. Na przykład Europa cierpi na epidemię rozwodów. Już w najmłodszym wieku dziesiątki milionów Europejczyków przeżywają traumę, odciskającą się na całym życiu: mama i tata nie są razem. Jak mam sobie z tym poradzić?
Ale przyczyn gwałtownego wzrostu schorzeń o podłożu psychicznym nie upatrywałbym w samym fakcie odchodzenia od utrwalonych wielowiekowymi tradycjami reguł. Nie w fakcie jako takim – a w tempie odchodzenia od nich, w tempie zmian, za którym trudno nadążyć. I, co paradoksalne, wiele schorzeń, o których mówimy, pojawia się w medycznych statystykach dlatego, że wiedza medyczna i diagnostyka stale się poprawiają. W pewien sposób z tego powodu mamy coraz więcej pacjentów.

Czyli psychiatrzy sami sobie powiększają liczbę pacjentów?
Mógłby pan tak powiedzieć, gdyby nie to, że nie psychiatrzy powiększają liczbę swoich pacjentów. Słowo „psychiatrzy” trzeba w pańskim pytaniu zastąpić słowami „lekarze różnych specjalności”. Coraz częściej odnajdowane są psychiczne, neurologiczne czy neuropsychiatryczne przyczyny rozmaitych dolegliwości, a terapia polega na współpracy specjalisty konkretnej dziedziny medycznej z psychiatrą lub przynajmniej psychologiem. Zapotrzebowanie na pomoc psychologiczną bądź psychiatryczną najczęściej pochodzi właśnie od specjalistów z innych dziedzin. I cieszymy się, że dzięki tej współpracy udaje nam się coraz skuteczniej zwalczać wiele schorzeń - od alergii po nowotwory. Współpracując z innymi lekarzami, potrafimy leczyć coraz więcej chorób psychosomatycznych, które po angielsku nazywamy associated deseases (schorzenia współtowarzyszące).

Wspominał pan, że schorzenia psychiczne są najtrudniejsze do wyleczenia. Dlaczego?
Chodzi przede wszystkim o współpracę lekarza z pacjentem. Nowoczesne leki psychiatryczne zwykle dają gwarancję opanowania choroby. Z naciskiem podkreślam słowa opanowania, a nie wyleczenia. Najpoważniejszym problemem jest to, że leczenie choroby psychicznej wymaga regularnego i długotrwałego przyjmowania leków. Tymczasem z samej natury schorzenia psychicznego wynika, że pacjent zapomina o regularnym przyjmowaniu leków albo przerywa terapię, gdy poczuje się lepiej. Myślę, że jednym z najpoważniejszych wyzwań współczesnej psychiatrii jest przerwanie tego błędnego koła. Psychiatra nie może po prostu wzruszyć ramionami i pomyśleć „skoro pacjent nie współpracuje – trudno, jego sprawa”. Trzeba zadbać o wszystkie detale i wiele w tej kwestii można zrobić.


Pełny tekst rozmowy w najnowszym, ósmym numerze "Menedżera Zdrowia"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.