Co może lekarz rodzinny

Udostępnij:
Są trzy rodzaje białej śmierci: cukier, sól i lekarz pierwszego kontaktu. Ten mało wyrafinowany środowiskowy dowcip oddaje nastawienie części lekarzy do swoich kolegów.
Maciej Biardzki

Kiedy w 1999 r. ustalano zasady finansowania świadczeń, zakładano, że lekarz rodzinny ma być gatekeeperem, wpuszczającym pacjenta do systemu. Krytykowali to głównie specjaliści, którzy byli zależni od decyzji lekarzy rodzinnych i nie mieli zagwarantowanej minimalnej ceny usługi. I dlatego pomysł na dobre funkcjonowanie podstawowej opieki zdrowotnej upadł.

W 2010 r. znakomita większość firm medycznych realizujących usługi podstawowej opieki zdrowotnej to jednostki prywatne: niepubliczne zoz-y i indywidualne praktyki lekarskie lub pielęgniarskie. Trudno o bardziej przekonywający przykład udanej prywatyzacji, a na dodatek odbyła się ona bez większych oporów społecznych. I jest to ten segment usług, na który w przestrzeni publicznej jest najmniej skarg. Ludzie skarżą się na kolejki oczekujących na przyjęcie do szpitala, do specjalistów, na badania dodatkowe. A czy ktoś ostatnio słyszał o skargach na dostępność do lekarzy rodzinnych? Ustalanie terminów przyjęć telefonicznie, a ostatnio nawet internetowo, prostota zamówienia wizyty domowej – to, co w publicznym systemie wydaje się zadaniem niemożliwym do zrealizowania, tutaj jest standardem. Nie jest celem tego artykułu gloryfikowanie lekarzy rodzinnych, ale uważam, że należy ich nie tylko cenić, ale i wspierać ich działalność jako interesujący benchmark. Rzeczywistość jednak jest inna…

Są trzy rodzaje białej śmierci: cukier, sól i lekarz pierwszego kontaktu. Ten mało wyrafinowany środowiskowy dowcip oddaje nastawienie części lekarzy do swoich kolegów. Może wynika to z istnienia art. 132 ust. 3 ustawy o świadczeniach zdrowotnych finansowanych z funduszy publicznych, która lekarzom przedsiębiorcom zabrania pracować w innym zakładzie mającym kontrakt z płatnikiem. Zapis ten dotyczy także samodzielnie udzielających usług pielęgniarek. Skutecznie rozdzieliło to pracowników, uniemożliwiając np. lekarzom rodzinnym i pielęgniarkom środowiskowo-rodzinnym dyżurowanie na oddziałach wewnętrznych lub dziecięcych. A przecież często obie te grupy zawodowe mają dodatkowe specjalizacje umożliwiające im taką pracę. Może przyczyna jest bardziej trywialna i wynika z możliwości zarobkowania. Ale jeżeli jeszcze kilka lat temu lekarze rodzinni mający bezpośredni kontrakt z płatnikiem zarabiali więcej niż zatrudnieni w szpitalach, to obecnie sytuacja się niemal odwróciła. Inna sprawa, że lekarze rodzinni, gdyby chcieli strajkować, musieliby kierować postulaty płacowe do siebie, bo sami są swoimi pracodawcami.

Pełny tekst Macieja Biardzkigo ukaże się w dziesiątym numerze "Menedżera Zdrowi"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.