Coraz większy popyt na ratowanie zawałowców

Udostępnij:
W Polsce liczba zawałów nie wzrasta, ale rośnie grupa przedsiębiorców, dla których chore serce to żyła złota. Zabiegów udrożniających tętnice przy zawale robi się u nas więcej niż w krajach znacznie bogatszych .
Źródło: Gazeta Wyborcza

W jednym budynku starachowickiego szpitala są dwa oddziały kardiologii - publiczny i prywatny. Oba walczą o roczny kontrakt z Narodowego Funduszu Zdrowia. Prywatny przekonuje, że jest lepiej wyposażony; publiczny - że od tych pieniędzy zależy działalność całego szpitala. Jeśli NFZ podzieli kontrakt na pół, może dojść do kłótni o pacjenta z karetki.

Dwie pracownie kardiologii inwazyjnej w jednym budynku to ewenement, ale w całej Polsce jest ich mnóstwo. Według niedawnych wytycznych europejskich na milion mieszkańców wystarczą dwie pracownie dyżurujące całą dobę. Polska ma takich pracowni już 120 (a wystarczyłoby 80) i powstają kolejne. W samej Warszawie działa dziesięć.

- W grę wchodzi motyw finansowy - przyznaje prof. Lech Poloński, śląski konsultant kardiologii. Pracownie kardiologii inwazyjnej (zwane też hemodynamicznymi) mnożą się głównie za sprawą przedsiębiorców prywatnych. Wiele należy do kardiologów, którzy zawiązują spółki, biorą kredyty. Żeby uruchomić pracownię, trzeba zainwestować ok. 5 mln zł, a średnie przychody z samego tylko leczenia zawałów to 8 mln zł rocznie.

Gdy karetka przywozi chorego z zawałem, czyli zatkaną tętnicą, lekarze ją udrożniają - wykonują zabieg zwany balonikowaniem. - Ta procedura jest stosunkowo dobrze wyceniona, a NFZ nie nakłada limitów - mówi prof. Poloński.

Oprócz tego pracownia ma roczny kontrakt z NFZ na określoną liczbę planowanych zabiegów na naczyniach wieńcowych. W Starachowicach walka toczy się o umowę na ponad 11 mln zł. Za zabieg u pacjenta z zawałem NFZ płaci od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. W 2009 r. wydał na to prawie 900 mln zł, w tym roku będzie to co najmniej miliard. Na Mazowszu wydatki na zawały wzrosły tylko o kilka procent; w woj. śląskim - niemal o 20 proc., a w Małopolsce - o ponad 40 proc.

Jak to możliwe, skoro liczba zawałów się nie zmienia? Bo kiedyś balonikowanie robiono głównie osobom z typowym zawałem, a dziś wykonuje się je coraz częściej także przy niestabilnej dławicy piersiowej, czasami do jej rozpoznania wystarczą bóle w piersiach.

Jak podaje prof. Grzegorz Opolski, krajowy konsultant kardiologii, rocznie lekarze zajmują się około 90 tys. osób z zawałem. - Większość chorych z zawałem potrzebuje zabiegu balonikowania. Skoro powstają nowe pracownie, chorzy mają do takiego leczenia lepszy dostęp, zwłaszcza jeśli powstają one daleko od centrów medycznych. Znacznie skraca się czas dotarcia chorego na zabieg - mówi prof. Opolski.

Już dziś pod względem liczby zabiegów u zawałowców (w przeliczeniu na milion mieszkańców) jesteśmy w europejskiej czołówce, wyprzedzając np. Luksemburg, Belgię czy Francję.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.