Czy szpitale kliniczne przetrwają reformę Ewy Kopacz?

Udostępnij:
Nie ma wątpliwości, co jest najsłabszym ogniwem pakietu reform proponowanych przez Ewę Kopacz. To szpitale kliniczne. Rząd chce, by jak wszystkie inne przekształciły się one w spółki prawa handlowego, a więc normalny podmiot rynkowy, który może zbankrutować. Te plajty są bardzo prawdopodobne.
Rządzone dotychczas przez profesorskie lobby szpitale kliniczne są najbardziej zadłużone, a więc najmniej atrakcyjne dla inwestorów i najbardziej podatne na prowadzącą do bankructwa akcję windykacyjną zniecierpliwionych wierzycieli.

Rektorzy na projektach Ministerstwa Zdrowia nie zostawiają suchej nitki. Najgorzej oceniają ustawę o działalności leczniczej, w której zapisano, że organy założycielskie albo przejmą wszystkie długi swoich lecznic, albo przekształcą te placówki w spółki (i tym samym wezmą odpowiedzialność za ich długi jako właściciel spółki). – Współczuję wojewodom i starostom mającym taką alternatywę – mówi nam jeden z rektorów. – Ale rozumiem, że dla nich wybór jednej z opcji to kwestia kalkulacji zysków i strat. Rektorzy tego wyboru jednak nie mają. Uczelni nie stać na to, by pokryć narastające przez lata zobowiązania – dodaje.


Kto pierwszy do odstrzału
W kraju działa 46 klinik, tylko 11 z nich jest w dobrej kondycji finansowej. Zadłużenie pozostałych wynosi ponad 10 mld zł. Z danych wynika, iż np. jedna z uczelni musiałaby przeznaczyć 103 proc. rocznych przychodów na pokrycie zobowiązań szpitali, które nadzoruje, a inne odpowiednio 72 proc. i 52 proc. przychodów. W najgorszej kondycji finansowej jest Uniwersyteckie Centrum Kliniczne w Gdańsku. Na koniec 2009 r. jego zobowiązania sięgnęły 291 mln zł, w tym tzw. przeterminowane to aż 178 mln zł. Na drugim miejscu jest Centralny Szpital Kliniczny WUM w Warszawie z 178 mln zł długu, na trzecim – Szpital Uniwersytecki CM UJ w Krakowie (175 mln zł zadłużenia).

Do tej pory resortowi zdrowia nie udało się rozwiązać problemu utrzymującego się zadłużenia, mimo że były tworzone specjalne programy rządowe – m.in. w 2007 r. do kilkunastu najbardziej zadłużonych klinik trafiło kilkaset milionów złotych. Pomoc była bezzwrotna, ale mimo to nie przynosiła spodziewanego rezultatu, czyli ograniczenia powstawania nowego długu. Okazało się, że dodatkowe fundusze pozwoliły na rozwiązanie wyłącznie kilku doraźnych problemów. Część klinik groziła wtedy, że przestanie przyjmować pacjentów.

Jako główny powód długów dyrektorzy zgodnie podają zaniżone wyceny procedur przez NFZ. A przecież w klinikach leczy się osoby najciężej chore, wymagające stosowania najdroższych procedur.

– Kliniki mają długi, bo otrzymują za mało pieniędzy na zadania, jakie wykonują. Nie tylko bowiem leczą, ale też prowadzą badania i uczą przyszłe kadry medyczne – tłumaczy Wojciech Bieńkiewicz, prezes Polskiej Unii Szpitali Klinicznych (od niedawna szef łódzkiego NFZ).

Nie widać końca
Jeśli przyjąć, że tak jest, to zmieniony w spółkę szpital kliniczny też będzie popadał w długi. Ministerstwo Zdrowia zdaje się nie widzieć tego problemu. – Kondycja szpitali klinicznych jest podobna jak innych szpitali, to znaczy, że większość radzi sobie dobrze, a zmiana formy organizacyjnej może tylko pomóc sprawniejszym – mówi wprost Jakub Szulc, wiceminister zdrowia.

Pełny tekst Agnieszki Katrynicz w dziewiątym numerze "Menadżera Zdrowia"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.