Czy technologie zrewolucjonizują kształcenie na uczelniach?
– Edukacja zawodów medycznych w Polsce musi zacząć uwzględniać dynamiczny postęp cyfryzacji. W tym celu konieczne jest dociążenie minimów programowych wiedzą z zakresu IT i technologii. Problemem pozostaje, jak to zrobić – mówi w „Menedżerze Zdrowia” wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego Marek Gzik.
Na konferencji Priorytety w Ochronie Zdrowia zwrócił pan uwagę na rolę sztucznej inteligencji w kształceniu. W jakich zakresach technologia cyfrowa powinna być wykorzystywana w edukacji studentów medycyny?
– Dobrze byłoby rozpocząć kształcenie na podbudowie inżynierii biomedycznej, ponieważ dziś w każdej specjalizacji lekarskiej jest bardzo dużo technologii. W Polsce mówimy: prewencja, diagnoza, terapia i rehabilitacja. Na świecie natomiast najpierw jest: healthy living, a dopiero potem: prevention, diagnosis, treatment, rehabilitation. Kiedy spojrzymy na całą tę ścieżkę pacjenta z perspektywy systemu ochrony zdrowia, to na każdym etapie niezwykle ważna jest technologia. W prewencji, w zdrowym życiu, nie tylko w diecie, lecz także w sposobie egzystencji. Istnieją różne formy aktywizacji ludzi, np. rowery treningowe – dzięki temu, że osoby ćwiczące są niejako spięte w sieć z innymi trenującymi, taka jazda im się nie nudzi. Wspólny trening, podczas którego jest rywalizacja i porównywanie osiągnięć, mobilizuje. W diagnostyce z kolei zdecydowana większość działań jest wspomagana przez technologię. Weźmy choćby obrazowanie medyczne – tomografię komputerową, rezonans magnetyczny, ultrasonografię. Tutaj rozpoznania są ustalane dzięki modelom wirtualnym. Zaryzykuję twierdzenie, że sztuczna inteligencja uzbrojona w modele cyfrowe bardziej efektywnie poradzi sobie z analizą zdjęć rentgenowskich, skanów rezonansu magnetycznego niż radiolodzy, którzy będą przeglądać obrazy.
Rozwiązania technologiczne oparte na systemach informatycznych wspieranych algorytmami sztucznej inteligencji znacznie szybciej odniosą się do historii badań pacjenta niż lekarz. A to jest istota diagnozy, która polega na retrospektywnym porównywaniu stanu rzeczy. W odniesieniu do leczenia – technologia np. wspiera chirurga podczas operacji. Dziś ręce chirurga to często manipulator chirurgiczny, który poprawia precyzję ruchów i precyzję wykonywanych zabiegów. Weźmy pod uwagę opiekę domową, która z uwagi na starzenie się społeczeństwa zyskuje na znaczeniu. Tu także ważną rolę odgrywają różne formy aktywizacji seniorów i nadzór nad nimi. Wyzwaniem dla systemu jest znalezienie wystarczającej liczby opiekunów medycznych. Rozwiązaniem może być właśnie teleopieka, która pozwala jednej osobie kontrolować grupę seniorów. To powiązanie medycyny z technologią i inżynierią biomedyczną stawia przed lekarzami nowe wyzwania. Coraz częściej obserwujemy, jak np. neurochirurdzy, którzy operują kręgosłup, sami doszkalają się z biomechaniki, by stać się lepszymi specjalistami.
Niedawno na jednym z kongresów medycznych powiedział pan, że edukacja medyków w Polsce nie uwzględnia dynamicznego postępu cyfryzacji. Co w takim razie zrobić, żeby zaczęła uwzględniać?
– Rozwiązaniem byłoby dociążenie minimów programowych wiedzą z zakresu IT i technologii. Problemem pozostaje, jak to zrobić – czy zwiększyć liczbę godzin nauki, czy pewne treści zastąpić innymi przy zachowaniu obecnego pensum, czy wydłużyć studia? Dziś w edukacji lekarzy brakuje holistycznego podejścia do pacjenta, ponieważ rozwój medycyny wymusza specjalizowanie się w pewnych zakresach. W tej sytuacji wiedza dotycząca technologii jest niezwykle cenna. Umiejętne z niej korzystanie daje lepszą podbudowę do decyzji terapeutycznych. Może warto pewne treści ograniczyć, zastępując je wiedzą z zakresu IT, baz danych, fizyki? Nie zapominajmy, że technologia także ma swoje ograniczenia, dlatego należy ją dobrze poznać.
Dydaktycy akademiccy zdają sobie sprawę, że sposób kształcenia musi ewoluować. Ich obawy budzą jednak braki kadrowe, a także fakt, że większość nauczycieli z uwagi na wiek nie nadąża za cyfryzacją. Jak sobie z tym poradzić? – To bardzo poważny problem, który dotyczy nie tylko dydaktyków, lecz także klinicystów. Coraz częściej widzimy, że lekarz woli pracować w poradni, ponieważ za zdecydowanie łatwiejszą pracę otrzymuje przyzwoite wynagrodzenie. Ten odpływ kadr z klinik i uniwersytetów jest odczuwalny. Dawno minęły czasy, w których bycie kierownikiem katedry czy kliniki wiązało się z prestiżem. Pojawia się luka pokoleniowa, z którą musimy się zmierzyć, jeżeli chcemy zagwarantować wysokiej klasy specjalistów na uczelniach medycznych. Problemem po raz kolejny są pieniądze. W ostatnich latach system został tak przebudowany, że wynagrodzenie lekarza w AOS jest konkurencyjne w porównaniu z pensją lekarzy szpitalnych i dydaktyków, dla których kształcenie kadr zawsze jest dodatkowym obciążeniem. Jeśli tego nie zmienimy, nie poradzimy sobie z jakością absolwentów kierunków lekarskich.
Jest pan pomysłodawcą Europejskiego Centrum Innowacyjnych Technologii dla Zdrowia. Czy pana zaangażowanie w ten obszar będzie miało wpływ na dalszy sposób kształcenia na uczelniach?
– Już dziś ma to olbrzymie znaczenie, szczególnie dla Wydziału Inżynierii Biomedycznej Politechniki Śląskiej. To jedyny wydział o tej nazwie w Polsce. Został powołany w 2010 r. Oczywiście sam kierunek – inżynieria biomedyczna – jest na 18 uczelniach w Polsce, ale po pierwsze, nie ma na nich wydziału, a po drugie, są to ścisłe profile, np. mechaniczno-konstrukcyjno-materiałowy albo elektroniczno-informatyczny. Na Śląsku wszystkie te specjalizacje działają na jednym wydziale mającym trzy katedry z wysoko wykwalifikowaną kadrą kształcącą w czterech najważniejszych dla inżynierii biomedycznej obszarach. Są to: biomechatronika, biomateriały, bioinformatyka i bioelektronika. Warto podkreślić, że Europejskie Centrum Innowacyjnych Technologii dla Zdrowia to bardzo dobrze wyposażony zespół nowoczesnych laboratoriów, gdzie wiedzę zdobywają studenci z Politechniki Śląskiej. Ale nie tylko – centrum współpracuje z innymi ośrodkami, organizuje konferencje, edukuje w obszarach zarówno informatyki medycznej, jak i analizy ruchu, oceny sprawności motorycznych itp. Technologie oceny motoryki rozwijane są tam od lat. Jako przykład podam chociażby prace dotyczące oceny predyspozycji siatkarek z pierwszej ligi do odnoszenia urazów. Dzięki badaniom wskazano grupę dziewcząt z pewną asymetrią pracy mięśni wokół stawów, która może doprowadzić do kontuzji. Okazało się, że rzeczywiście przez rok 90 proc. zawodniczek z asymetrią odniosło kontuzje. To jest właśnie rola inżynierii biomedycznej – pokazać słabe punkty i naświetlić fizjoterapeucie, jak u konkretnej osoby prowadzić rehabilitację. Dziś cała medycyna idzie w kierunku małoinwazyjnych zabiegów i spersonalizowanej terapii. Bez technologii nie sposób tego dokonać.
Czy technologie zrewolucjonizują kształcenie na uczelniach, a jeśli tak, to kiedy możemy oczekiwać tych zmian?
– Jeśli chodzi o dostęp uczelni do technologii, to jest oczywiście długi proces. Dobra wiadomość jest taka, że polskie uczelnie w ostatnich kilkunastu latach zostały dość dobrze doposażone w nowoczesne rozwiązania technologiczne wspierające proces kształcenia. Ale to jedna strona medalu. Drugą jest cyfryzacja mająca wspomagać kształcenie studenta. Mówiąc o tych aspektach – jesteśmy w trakcie przygotowywania systemów, które w najbliższym czasie będziemy wdrażać. Pierwszym z nich jest system centralnej rekrutacji. Obecnie uczniowie szkół średnich po zdaniu matur ubiegają się o przyjęcie na studia w różnych ośrodkach, żeby zwiększyć swoje szanse na zdobycie indeksu. Nie mogą bowiem w sposób obiektywny ocenić swoich możliwości. Jeśli uda nam się wprowadzić system centralnej rekrutacji, to absolwent szkoły średniej bardzo szybko będzie wiedział, gdzie i na jaki kierunek studiów zostanie przyjęty. Oczywiście nabór będzie trwał kilka, kilkanaście dni, jednak po tym czasie uczeń będzie wiedział, że np. nie zakwalifikuje się na uczelnię A, ale będzie mógł zostać studentem uczelni B. To usprawni rekrutację, wyeliminuje proceder blokowania miejsc. Młodzież od razu będzie wiedziała, jakie są jej szanse. Bardzo szybko wszyscy będą mogli się zająć swoimi sprawami – pracą dorywczą, wakacjami, zamiast czekać, nawet do połowy sierpnia, na wyniki. Kolejna rzecz to dyplomy cyfrowe i mikropoświadczenia. Mam na myśli szeroką e-usługę dla studentów, którzy po obronie pracy nie musieliby czekać 2 miesiące na dyplom, tylko od razu mogliby szukać pracy. Dodatkowo uniknęlibyśmy fałszowania dyplomów przez nierzetelne uczelnie, co teraz niestety się dzieje. Z tym rozwiązaniem łączy się również jednolity system plagiatowy. Moglibyśmy wykorzystać sztuczną inteligencję, która już wspomaga pisanie prac semestralnych i licencjackich, do analizowania prac dyplomowych. To pozwoliłoby wyeliminować nieuczciwych absolwentów.
Następne rozwiązanie to „Ludzie nauki 2.0”, czyli uniwersalny moduł doboru recenzentów. Już dziś zakładamy, że w nowej perspektywie funduszy z Unii Europejskiej będzie sporo pieniędzy do rozdysponowania w trybach konkursowych. Stąd potrzeba zrekrutowania do obiektywnej oceny wniosków jak największej liczby ekspertów dobranych merytorycznie. Analizując poprzednie granty, mamy wiele uwag do sposobu ich przydzielania. Nasze obawy budzą przede wszystkim sylwetki recenzentów. Jest potrzeba stworzenia takiego systemu, który jednocześnie weryfikowałby kompetencje tych ludzi i zapraszał do recenzowania wniosków. Dzięki temu możliwe byłoby zbudowanie systemu obiektywnej oceny.
Wrócę do tego, co się działo w ministerstwie za naszych poprzedników. Niestety minister Czarnek dzielił pieniądze na prawo i lewo, ale zawsze trafiały one do swoich. Owszem, były zespoły do oceny wniosków, tworzono ranking podziału funduszy, ale na końcu przychodził minister i dzielił, jak chciał. Według uznania. Ostatnia rzecz warta podkreślenia to Nawojka, czyli nowoczesna platforma do wymiany informacji na temat ciekawych szkoleń, kursów, realizacji procesów kształcenia, a jednocześnie rekrutacji zainteresowanych, którą zamierzamy zbudować. W ten sposób chcemy wykorzystać nowoczesne technologie w edukacji. Ta platforma ma temu służyć.
Jeśli „koalicji 15 października” uda się rządzić dwie kadencje, jaka będzie polska medycyna za 8 lat?
– Trudne pytanie. Chciałbym przede wszystkim, żeby była wciąż atrakcyjna dla młodych ludzi. To jest bardzo ważne. Był taki czas, kiedy młodzi zastanawiali się, czy w ogóle mają iść na medycynę, ponieważ nie mieli gwarancji, że po tak trudnych studiach będą żyć na dobrym poziomie. Na szczęście ostatnio to się zmieniło, ale trzeba zrobić wszystko, żeby nie pogorszyły się warunki pracy i płacy. Dlatego pierwszą rzeczą jest atrakcyjność pracy w zawodzie. Konieczne jest przywrócenie zasadniczej roli klinikom, które powinny zajmować się najtrudniejszymi przypadkami. Jednocześnie szpitale kliniczne muszą być doskonale wyposażone, dysponować technologią gwarantującą najwyższy poziom leczenia. Wówczas przyciągną specjalistów najwyższej klasy.
Kolejna rzecz to stworzenie systemu zachęt, aby lekarze chcieli się nieustannie rozwijać, bo w tym zawodzie nie można się zatrzymać. W czasach, gdy na świecie, poza kilkoma ogniskami konfliktów, mamy pokój, najwięcej pieniędzy inwestuje się w medycynę i zdrowie. Stąd tak duża dynamika zmian, wymagająca od lekarza ciągłego doszkalania. Z ostatnich badań przeprowadzonych w 15 krajach (w tym w Polsce) na temat tego, co inspiruje młodych lekarzy do wyboru miejsca pracy, wynika, że motywatorem jest renoma ośrodka. To się bardzo zmieniło, ponieważ do niedawna lekarze wskazywali na aspekt finansowy. Dlatego musimy dbać o renomę naszych szpitali, klinik, instytutów. Konieczni są profesjonalni menedżerowie dbający o dobrą organizację pracy, nowoczesne technologie, by przyciągać młode pokolenia. Ważne jest także zbudowanie zespołu okołomedycznego wspierającego lekarza. Lekarz musi być w centrum procesu leczenia, ale towarzyszą mu pielęgniarka, inżynier medyczny i technik. Te wszystkie zmiany należy wprowadzać, przyglądając się nowej pozycji lekarza. W efekcie na takim przeorganizowaniu systemu zyska nie tylko lekarz, ale przede wszystkim pacjent.
A co przyciągnie lekarzy do Polski B? Tam przecież kadry są bardzo potrzebne.
– Konieczne jest stworzenie odpowiedniego systemu wynagradzania i dobrych warunków pracy. Zakładam, że uda nam się dostosować liczbę kształconych lekarzy do potrzeb systemu. Nie wykluczam sytuacji, że specjaliści, dobrze wykształceni w dużych, renomowanych ośrodkach, będą chcieli powrócić do swoich powiatów, aby zadbać o zdrowie sąsiadów. Jako naród wciąż jesteśmy przywiązani do miejsca urodzenia czy zamieszkania, a to dobrze rokuje dla Polski B.
Rozmowa pochodzi z „Menedżera Zdrowia” 1–2/2024.