Krajobraz po chemicznej bitwie

Udostępnij:
Na krótką metę walka z dopalaczami wydaje się wygrana. Po zmasowanej akcji Państwowej Inspekcji Sanitarnej i policji największa sieć sklepów zawiesiła działalność. Ale dzięki tej akcji nie skończyła się wojna, a tylko jedna z jej kampanii. Jak dalej potoczą się sprawy?
Autor: Piotr Bulica

Dopalacze, czyli tzw. produkty kolekcjonerskie, legalne zamienniki narkotyków, znalazły się w obrocie latem 2008 r. Pierwszy sklep otwarto w Łodzi. Kilka dni później rozpoczęto tam kontrole policji i różnych instytucji administracji państwowej. Analizy kryminalistyczne zmierzające do wykrycia amfetaminy, heroiny, marihuany i innych kontrolowanych przez państwo substancji dały wyniki ujemne (nie wykryto). Było to zdarzenie bez precedensu - legalne zamienniki narkotyków pojawiły się w handlu w Polsce. Lawiny nie można już było zatrzymać.

Walka z dopalaczami wydaje się wygrana. Po zmasowanej akcji Państwowej Inspekcji Sanitarnej i policji największa sieć sklepów zawiesiła działalność. Nowe przepisy mają szansę skutecznie przeciwdziałać zwalczanemu procederowi, mało tego, resort zdrowia przewiduje, że staną się wzorcem dla rozwiązań prawnych w innych państwach. Miejmy nadzieję, że najgorsze minęło i wygraliśmy ten bój. Przypomnijmy sobie, jaki był przebieg wydarzeń i zastanówmy się, jakie są możliwe dalsze zdarzenia.

Z punktu widzenia chemika lub farmaceuty, dopalacze nie są wielkim odkryciem. To po prostu zamienniki narkotyków, ich niemedyczne kongenery o bardzo podobnej strukturze chemicznej i działaniu. Jedynie pomysł wprowadzenia ich do handlu był nowy na polskiej ziemi.

Lek me too, lub kongener to produkt leczniczy odwzorowujący działanie innowacyjnego wzorca. Ma bardzo podobny mechanizm działania, oczekiwany efekt i profil bezpieczeństwa. Zwany jest z tego powodu również zamiennikiem terapeutycznym. Jego budowa nie jest identyczna, ale na tyle zbliżona do oryginału, by w określonych warunkach pełnić funkcję zastępcy pierwowzoru, jeśli ten jest zbyt kosztowny lub niedostępny.
To, z czym mieliśmy dotychczas do czynienia, było z pozoru ciągłą grą strategiczną. A raczej grą w kotka i myszkę. Tak naprawdę mieliśmy jednak do czynienia z poważnym, bezwzględnym konfliktem, ponieważ odbiorcami tych „kolekcjonerskich” cudów i dziwów byli ludzie. Walka toczyła się w laboratoriach chemicznych, gabinetach urzędników, w wytwórniach dopalaczy, w laptopach analityków poszukujących odurzających, ale też legalnych cząsteczek i roślin. Tutaj polem walki było prawo. Jego egzekwowanie lub obejście. Bronią: wiedza prawnicza, informacja, technologia. Na szczęście, konflikt nie miał nic wspólnego z walkami karteli narkotykowych w Kolumbii lub Meksyku. Jak zawsze spryt i zdolność przewidywania też się przydawały. Stawka? Ogromne pieniądze dla jednej strony, a dla drugiej zdrowie obywateli.

Dopalacze pojawiły się w wyniku istnienia luk w prawie, które umożliwiły legalne funkcjonowanie tego procederu. Czy to jednak prawo jest problemem? Może się wydawać, że popularność dopalaczy i wielkie obroty firm zajmujących się tym biznesem są jedynie objawem choroby. Problemu, z jakim boryka się społeczeństwo. Skąd ten nagły entuzjazm i wielomilionowe przychody z tego biznesu? Gdy pojawiają się objawy, trzeba się zająć również przyczyną, nie tylko doraźnymi działaniami.

Z entuzjazmem obserwowałem akcje edukacyjne Urzędu Miasta Łodzi (w którą włączył się polski koszykarz NBA Marcin Gortat). Niewątpliwie, niezbędne są działania edukacyjne skierowane do młodzieży (oraz dorosłych), rzetelnie informujące o zagrożeniach związanych ze stosowaniem tych używek. A najlepiej skutecznie zniechęcające do sięgania po nielegalne, jak i półlegalne narkotyki. Promocja zdrowego trybu życia i oferta zagospodarowania czasu, np. przez zajęcia sportowe oraz… stworzenie warunków innej ucieczki od problemów codziennego, gorzkiego dla wielu młodych ludzi, życia.

Będzie to ważne szczególnie teraz, gdy grupa odbiorców dopalaczy została odcięta od głównego źródła zaopatrzenia. Czy dotychczasowi „kolekcjonerzy” porzucą ryzykowne hobby? To okaże się za kilka miesięcy. Rynek nie znosi próżni i w jakiś sposób trzeba ją będzie zagospodarować. Ale kto to uczyni? Lekarze i psycholodzy prowadzący terapie uzależnień? Realizatorzy działań edukacyjnych, na wzór Łodzi? A może ze smutkiem i goryczą porażki odnotuje się wzrost sprzedaży nielegalnych używek?

Bitwa z dopalaczami zdaje się być wygrana. Mimo to pamiętajmy o pobojowisku. Należy przygotować się do kolejnych działań. Tym razem naprawczych.

Pełny tekst Piotra Bulicy w najnowszym, ósmym numerze "Menedżera Zdrowia"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.