Małgorzata Solecka/Wojciech Latawiec

Krytyczne spojrzenie

Udostępnij:

– Krytykowanie dla samej krytyki nie jest oczywiście misją dziennikarza, ale krytyczne spojrzenie, czyli na przykład weryfikacja przekazywanych informacji, już tak. Jestem wdzięczna moim wydawcom, że pozwalają mi cały czas tak pracować – podkreśla Małgorzata Solecka w rozmowie z „Menedżerem Zdrowia”.

Małgorzata Solecka – dziennikarka i publicystka. Zaczynała w 1997 r. w „Życiu”, potem pracowała w PAP. W grudniu 1998 r. przeszła do „Rzeczpospolitej”, gdzie zaczęła pisać o ochronie zdrowia, następnie łączyła pracę dziennikarki i redaktorki. Od kilkunastu lat związana z mediami branżowymi, portalem Medycyna Praktyczna i miesięcznikiem „Służba Zdrowia”.

To Lider Roku 2024 w Ochronie Zdrowia – media i public relations w konkursie Sukces Roku.

  • Małgorzata Solecka o zmianach, jakie zaszły w mediach w okresie jej pracy
  • Jaka sprawa miała duży wpływ na życie zawodowe dziennikarki?
  • Kto się boi Małgorzaty Soleckiej?
  • Ranking najlepszych i najgorszych ministrów zdrowia
  • Co dziennikarka sądzi o narracji „najpierw uszczelnijmy, potem dołożymy” 
  • Od czego – jej zdaniem – powinna zaczynać się ministerialna rozmowa o zdrowiu

Wiadomość o głównej nagrodzie w konkursie Sukces Roku w Ochronie Zdrowia 2024 przyjęła pani…

…z zaskoczeniem. W ostatnich dwudziestu latach dwa razy odebrałam w konkursie wyróżnienia, drugie całkiem niedawno. Nie widziałam też w swojej pracy w ostatnim roku niczego szczególnego, co należałoby nagrodzić.

Niczego szczególnego? Rzadko się zdarza tak analityczne i krytyczne spojrzenie na to, co dzieje się w ochronie zdrowia.

Gdy pod koniec lat 90. zaczynałam pracę, patrzenie rządzącym na ręce było podstawową funkcją mediów. To były rzeczywiście czasy czwartej władzy. Ministrom czy posłom nie przyszłoby do głowy uzależnianie obecności na konferencjach czy debatach lub udzielenia wywiadu od zgody, że nie padną trudne pytania czy redakcja ograniczy krytykę.

Krytykowanie dla samej krytyki nie jest oczywiście misją dziennikarza, ale krytyczne spojrzenie, czyli na przykład weryfikacja przekazywanych informacji, już tak. Jestem wdzięczna moim wydawcom, że pozwalają mi cały czas tak pracować.

A to nie zawsze się podoba. Jak częste są interwencje w redakcjach?

Zdarzają się, ale nie było ich dużo. Kiedyś zresztą była żelazna granica – do dziennikarzy próby nacisku nie dochodziły, bo zatrzymywały się na wydawcy albo redaktorach naczelnych. Dziś dziennikarzowi łatwiej się o nich dowiedzieć. Ale chcę podkreślić, że nie spotkałam się z sugestią, że powinnam odpuścić czy złagodzić ton.

Politycy zawsze mogą oddać sprawę do sądu. Jak bohater tekstu „Leki za miliony dolarów”, opublikowanego w „Rzeczpospolitej” w 2003 r.

To jednak inna sytuacja. Artykuł, a w zasadzie cykl artykułów, który napisałam ponad dwie dekady temu z Andrzejem Stankiewiczem, dotyczył próby wymuszania gratyfikacji od zagranicznej firmy farmaceutycznej przez wysokiego urzędnika Ministerstwa Zdrowia. Okoliczności pozwalały sądzić, że nie działał on sam. Dużą część naszych ustaleń potwierdził raport NIK. W pierwszej instancji sąd stanął po naszej stronie, w drugiej przegraliśmy, podobnie jak w Sądzie Najwyższym. Prawomocnie stwierdzono, że nie mieliśmy podstaw, by napisać to, co napisaliśmy. Miałam poczucie ogromnej niesprawiedliwości. W Strasburgu zostaliśmy jednak zrehabilitowani. Sędziowie uznali, że opisując sprawę, dochowaliśmy najwyższej staranności. Ta sprawa miała duży wpływ na moje życie zawodowe, zwłaszcza że rok później opublikowaliśmy cykl artykułów, które rozwikłały tajemnicę afery sprzętowej w szpitalach z lat 90. Zaczęłam czuć, że nie jestem już postrzegana jako dziennikarka „od zdrowia”, ale śledcza, szukająca nieprawidłowości. Wiele osób zaczęło ważyć słowa w obawie, że w moich pytaniach jest drugie dno. Propozycja, żebym została kierownikiem działu społecznego „Rzeczpospolitej”, spadła mi jak z nieba. Późną wiosną 2005 r. zostałam kierownikiem działu krajowego. Nie porzuciłam całkowicie pisania, również o ochronie zdrowia, ale była to przede wszystkim publicystyka.

Teksty śledcze mają swoją cenę.

To prawda, ale mieliśmy za sobą wydawcę, który gwarantował nam ochronę prawną. Bez niej ten rodzaj dziennikarstwa jest w zasadzie niemożliwy.

Czy wie pani, że nadal się pani boją?

Kto?

Wszyscy, ale przede wszystkim ministrowie.

Nie chce mi się w to wierzyć. Bać się można kogoś, po kim nie wiadomo czego można się spodziewać.

Od 1997 r., kiedy ministrem zdrowia był Wojciech Maksymowicz, naliczyłam 18 ministrów. Na pewno ma pani własny ranking najlepszych i najgorszych. Zacznijmy od najgorszych.

Miejsce na podium ma Mariusz Łapiński z rządu Leszka Millera. Konkurencja jest jednak ostra i mocną pozycję mają zarówno ministrowie rządu PO-PSL, jak i z PiS. Chociaż również tym ministrom można oddać pewne zasługi. Mariusza Łapińskiego publicznie chwaliłam za to, że w 2002 r. doprowadził do decyzji Sejmu o zwiększeniu składki zdrowotnej z 7,75 proc. do 9 proc. Po nim żaden minister na to się nie odważył. Bartosz Arłukowicz wprowadził pakiet onkologiczny, niepozbawiony wad, ale zmieniający rzeczywistość pacjenta onkologicznego.

Arłukowicz wypada chyba blado przy następcach z PiS.

Konstanty Radziwiłł miał swoje minusy, ale wszystkich przebija Adam Niedzielski, za którego rządów zło działo się na wielu polach. Również w samym stylu sprawowania urzędu. Gdy premier ogłosił, że ministrem zdrowia zostanie prezes NFZ, nawet się ucieszyłam, bo sprawiał wrażenie osoby kompetentnej i otwartej na dialog. To się skończyło w momencie nominacji. Właściwie już podczas pierwszej konferencji prasowej wykazał się skrajnie hermetyczną postawą na zasadzie: „ja mówię i przekazuję do wykonania”.

Wraz z przyjściem Niedzielskiego zaczęły się mentalne koszary, co prowadziło do sytuacji absurdalnych, jak wysłanie wojska do liczenia szpitalnych łóżek, które dyrektorzy mieli rzekomo ukrywać przed zespołami ratownictwa medycznego, czy koncepcja, że lekarze POZ będą badać pacjentów objawowo, a dopiero potem wysyłać ich na testy.

Podejście do testowania było zresztą jedną z najbardziej katastrofalnych decyzji rządu w czasie pandemii, zwłaszcza od drugiej fali. Do końca 2022 r. pod względem intensywności testowania zajmowaliśmy setne miejsce na świecie. To jedna, choć niejedyna, przyczyna tak szerokiego rozlania się wirusa jesienią 2020 r. i wiosną 2021 r., i dwóch fal nie tylko zachorowań, ale też nadmiarowych zgonów.

Drugim obszarem, który zaważył na bilansie pandemii, były szczepienia. Gdyby powstała komisja do spraw zbadania decyzji zapadających w trakcie pandemii, powinna odpowiedzieć na przykład na pytanie, jak to się stało, że odpuściliśmy zabezpieczenie najstarszych, seniorów 80+. Portugalczycy i Hiszpanie nie chcieli uwierzyć, że w Polsce w marcu, kwietniu i maju 2021 r. mógł się zaszczepić choćby trzydziestolatek. W tamtych krajach, w których zaszczepiono podstawowym schematem około 100 proc. najstarszych seniorów, młodzi ludzie czekali na swoją kolej i szczepili się wczesną jesienią.

Kolejną winą Niedzielskiego było jego przekonanie, że jako minister jest ponad prawem, co widoczne było przy okazji walki z receptomatami.

I ujawnienie danych lekarza-pacjenta?

Walka z receptomatami była zrozumiała, choć trzeba przypomnieć, że pole do ich rozkwitu stworzyły wcześniejsze decyzje resortu zdrowia, dzięki którym możliwe było sprzężenie e-recepty i teleporad. Oba rozwiązania znakomite – tylko odpuszczono doprecyzowanie ram prawnych, co wygenerowało patologię.

Z patologią nie wolno walczyć obchodzeniem czy przekraczaniem przepisów. Mam wrażenie, że minister zdrowia szukał pola zwarcia ze środowiskiem lekarskim. Założył, że ta grupa zawodowa nie ma wysokich notowań w partii rządzącej. Walcząc o swoją pozycję polityczną i miejsce na liście wyborczej, zaostrzał retorykę, co doprowadziło go do upadku, czyli do osławionego tweeta wymierzonego w lekarza-pacjenta. W tej sprawie zapadł wyrok, jeszcze nieprawomocny.

Byłoby jednak fatalnie, gdyby Adam Niedzielski poniósł odpowiedzialność tylko za to. Źle się stało, że nikt nie podjął próby usystematyzowania zakresu odpowiedzialności poszczególnych członków rządu w czasie pandemii i rozliczenia tego, co kosztowało życie dziesiątki tysięcy Polaków. Bo choć ludzie umierali na COVID-19 na całym świecie, wysoki odsetek zgonów nadmiarowych wskazuje, że u nas było ich zbyt wiele.

A pierwszy minister zdrowia, który mierzył się z pandemią?

To nie jest może popularna opinia, ale uważam, że prof. Łukasz Szumowski do pewnego czasu radził sobie po prostu dobrze. Potrafił zdobyć zaufanie. Respiratory, maseczki, wybory kopertowe – to wszystko jest wypominane, częściowo oczywiście słusznie. Niewątpliwie zabrakło przygotowań do drugiej fali – czas został zmarnowany. Mam wrażenie, że minister w pewnym momencie abdykował.

Jego urzędowania nie powinno się sprowadzać do pandemii. Zwłaszcza po czasach Konstantego Radziwiłła „panowanie” Szumowskiego było wręcz złotym wiekiem wolności i otwartości na dialog.

Jego zasługi dla systemu?

Narodowa Strategia Onkologiczna, Krajowa Sieć Onkologiczna i początki Krajowej Sieci Kardiologicznej, a raczej jej zamysł. Nie można też zapominać o programie leczenia SMA, podjęciu decyzji o bardzo szerokim finansowaniu najdroższego leku na świecie właściwie dla wszystkich spełniających kryteria. No i jeszcze cyfryzacja. Spraw, które zostały bardzo mocno pchnięte do przodu, jest sporo. W zdrowiu mało któremu ministrowi udaje się przeprowadzić coś od a do zet i w wielu przypadkach za duży sukces można uznać już zrobienie pierwszego kroku.

Kto był najlepszym ministrem zdrowia? Zbigniew Religa?

Prof. Zbigniew Religa był dobrym ministrem zdrowia, który swoim autorytetem i pozycją zatrzymał niezbyt dobre pomysły PiS w latach 2005–2007. Myślę, że mógłby osiągnąć znacznie więcej, gdyby nie musiał tyle wysiłku wkładać w bycie „hamulcowym”. No i gdyby jego kadencja była pełna.

Mocną kandydatką do tego tytułu jest dla mnie Franciszka Cegielska, w tym roku minie 25. rocznica jej śmierci. Ciężko chorowała, kierując ministerstwem, co było oczywistym ograniczeniem. Warto jednak pamiętać, że latem 2000 r. potrafiła wynegocjować z ministrem finansów Jarosławem Baucem, który walczył z gigantycznym deficytem, decyzję o zwiększeniu składki zdrowotnej z 7,5 do 7,75 proc. Była znakomitym politykiem. Potrafiła rozmawiać. Zbudowała też znakomity zespół współpracowników, prawdziwą drużynę. Nie mam żadnych wątpliwości, że ona i Zbigniew Religa są liderami tego rankingu.

A obecna minister zdrowia? Nie brakuje ocen, że w porównaniu z poprzednią kadencją niewiele się zmieniło, a nawet bywa gorzej.

Nie podpisuję się pod twierdzeniem, że jest gorzej. Czy jest tak samo? W pewnych dziedzinach jest dużo podobieństw. Najbardziej w finansach. Gdy jesienią 2023 r. nazwisko Izabeli Leszczyny pojawiło się na giełdzie w kontekście resortu zdrowia, pisałam, że jeśli dostanie tekę, jej głównym zadaniem będzie pilnowanie kasy na zdrowie. Konkretnie tego, by do zdrowia nie trzeba było dołożyć ani złotówki więcej, niż to jest konieczne. Niewiele się pomyliłam. Oczywiście, minister Leszczyna sygnalizuje potrzeby finansowe systemu, ale w trybie doraźnym: jest pożar, trzeba dołożyć miliard złotych lub dwa. W przedostatnim dniu 2024 r. mówiła w mediach, że będzie rozmawiać z ministrem finansów na temat dołożenia pieniędzy do zdrowia, gdy uporządkuje system.

To przyjdzie nam poczekać.

Narracja „najpierw uszczelnijmy, potem dołożymy” jest prowadzona od ponad ćwierć wieku. To tak trywialne i nieprawdziwe twierdzenie, że żaden polityk, a już na pewno zajmujący się ochroną zdrowia, nie powinien sięgać po ten argument.

Wydajemy na zdrowie około 4,7 proc. PKB – jasno mówią o tym dane OECD i Komisji Europejskiej. Unijna średnia to 9 proc. Nasza ustawa przychodowa jest wielkim kłamstwem, bo przecież zgodnie z jej zapisami wydajemy już 6,5 proc. – tylko że, po pierwsze, nieaktualnego PKB, po drugie, wliczamy do katalogu wydatki niezwiązane bezpośrednio z udzielaniem świadczeń zdrowotnych.

Minister zdrowia powinien zlecić tłumaczenie fragmentu raportu OECD poświęconego finansom na zdrowie i przed każdym posiedzeniem ministrom, a na pewno premierowi, kłaść na stole kartkę z zakreśloną neonową żółcią liczbą wskazującą poziom wydatków publicznych w Polsce. Od tego komunikatu powinna się zaczynać każda rozmowa o zdrowiu. I dopóki nakłady nie zostaną zwiększone, dopóty tak naprawdę na tym powinna się kończyć.

Małgorzata Solecka to Lider Roku 2024 w Ochronie Zdrowia – media i public relations w konkursie Sukces Roku.

Laureaci konkursu Sukces Roku w Ochronie Zdrowia 2024 zostaną uhonorowani podczas uroczystej gali, która odbędzie się 29 stycznia 2025 r. o godz. 18.30 na Zamku Królewskim w Warszawie.

 
© 2025 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.