LEK – ponad połowa relokowanych do Lublina nie przystąpiła do egzaminu
21 września odbył się LEK. Miało przystąpić do niego ponad 10 tys. osób. Z powodu klęski żywiołowej został odwołany we Wrocławiu i Kiełczowie, gdzie podejść do egzaminu miało tysiąc osób – zostali relokowani do innych miast. Jak powiedział 24 września „Menedżerowi Zdrowia” dyrektor CEM dr Rafał Kubiak, przepisy uniemożliwiają przesunięcie daty testu, a nie było możliwości jego przeprowadzenia we wcześniej zaplanowanych miejscach.
Co musiałoby się stać?
– Jest absolutnie niezrozumiałe,
dlaczego CEM nie znalazło zasobów i środków, by przeprowadzić LEK w lokalizacji
dogodniejszej dla młodych lekarzy z rejonów objętych kataklizmem. Tym bardziej, że jest to najważniejszy egzamin w ich życiu zawodowym, determinujący wybór
przyszłej specjalizacji – mówił dziekan Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu
Medycznego we Wrocławiu dr hab. Robert Zymliński, prof. UMW.
Przypomnijmy, że zdający LEK we Wrocławiu i Kiełczowie zostali skierowania do zdawania egzaminu przed komisjami egzaminacyjnymi w Gorzowie Wielkopolskim, Warszawie, Katowicach, Gliwicach i Tychach oraz Lublinie. O ile miejscowości na Śląsku są odległe od stolicy Dolnego Śląska o „zaledwie” ok. 200 km, Gorzów Wielkopolski o ok. 300 km, to Lublin już o ok. 500 km.
Internetowa burza
W środowisku rozpętała się prawdziwa
burza. Pod materiałem z „Menedżera Zdrowia” na Facebooku pojawiły się liczne komentarze.
– To jest tak jak na studiach było – musiałbyś chyba umierać, żeby być zwolnionym z zajęć i nie musieć ich odrabiać – napisał Jakub.
– Jako adwokat diabła: no nie mogą mieć tylko osoby z zalanych terenów przesuniętego egzaminu, bo albo poznaliby pytania, albo nie byłoby sprawiedliwie, gdyby mieli inne. Jako rozsądnie myślący człowiek – cały LEK powinien zostać przesunięty, dla wszystkich – skomentowała Martyna.
– Tresura pełną gębą. Gdyby w trakcie pisania LEK woda wdarła się do sali, osoba dzwoniąca po straż pożarną zostałaby ukarana za używanie telefonu podczas egzaminu i zakłócanie jego przebiegu. I w ogóle wszyscy zostaliby ukarani za uciekanie z sali przed jakąś tam godziną. W sumie jakby się zastanowić, cała powódź to też wina piszących. Powinni być przymusowo oddelegowani do stawiania wałów, bo to służba, a hrabiostwu się uczyć zachciało. To tak dydaktycznie, w ramach przygotowania do pracy w szpitalu, gdzie jako rezydent będziesz najskuteczniejszym (lub jedynym skutecznym) urzędnikiem, pracownikiem socjalnym, informatykiem, psychologiem, sprzątaczem, dźwigaczem ciężkich rzeczy i wszystkim innym, co w twoim szpitalu nie działa – napisała Karolina.
– Nie zrozumiem nigdy, dlaczego nie zgodzili się na zmiany miasta jeden do jednego dla powodzian, którzy się dogadali między sobą - był na to tydzień. Wisienką na torcie jest brak zwrotu 100 zł za egzamin, choćby przesunięcie tej kwoty na poczet następnego, dla osób, które nie są w stanie wyjechać z zalanych terenów. Zero dobrej woli i zero wysiłku ze strony CEM. Ktoś powinien ponieść konsekwencje – skomentowała Zuza.
Ilu nie dojechało na egzamin? Do
Lublina 50 proc.
Jak wyjaśnił „Menedżerowi Zdrowia”
dyrektor Centrum Egzaminów Medycznych dr hab. Rafał Kubiak, pytany o
konsekwencje dokonanej w tak szybkim czasie relokacji osób zdających we Wrocławiu i
Kiełczowie do innych, nawet tak odległych miast od Dolnego Śląska jak Lublin, działanie to generalnie nie miało większego wpływu na liczbę osób, które przystąpiły do
egzaminu.
– Liczba osób przystępujących do LEK, w stosunku do uprawnionych do zdawania egzaminu kształtuje się zazwyczaj na poziomie od 75 do 85 proc. Tak było w ogólnym podsumowaniu i tym razem. Wrześniowy egzamin pod tym względem nie odbiegał od normy – mówił 24 września dyrektor Kubiak w rozmowie z „Menedżerem Zdrowia”.
Jednak w przypadku osób, które miały zdawać egzamin na Dolnym Śląsku te dane są znacznie wyższe. Na 89 uprawnionych w Warszawie nie przystąpiło do egzaminu 30 osób; W Gorzowie Wielkopolskim na 97 nie przystąpiło 37; W Gliwicach na 238 nie stawiło się 79; W Tychach na 250 – nie było 78; W Katowicach na 91 nie stawiło się 21 osób.
Jak się można było spodziewać, zdający największe problemy mieli ze stawieniem się przed trzema komisjami egzaminacyjnymi w Lublinie, gdzie na 331 uprawnionych do egzaminu osób nie pojawiło się 168. To ponad 50 proc!
W sumie na 1096 osób uprawnionych do zdawania egzaminu z Wrocławia i Kiełczowa na egzaminach w miejscach relokowanych było nieobecnych 417 osób.
Nie można było przełożyć?
Jak powiedział dyrektor CEM, termin LEK
można przesunąć jedynie w sytuacji zagrożenia epidemicznego lub epidemii.
– Nie ma możliwości przesunięcia z innych powodów. Domyślam się, że jeżeli taki kataklizm jak powódź dotknąłby cały kraj, to egzamin byłby odwołany w całym kraju. Tutaj natomiast dotknął on na dobrą sprawę 10 proc. zdających, ponieważ w skali kraju ten egzamin przeprowadzaliśmy dla ponad 10 tys. osób. Przesuwanie terminu dla pozostałych 9 tysięcy mijałoby się z celem – mówił dyrektor Kubiak.
– Łączyłoby się to też z ogromnymi problemami zarówno logistycznymi jak i stworzyło problemy w postępowaniu kwalifikacyjnym na specjalizację, które rozpoczyna się od pierwszego października. Innymi słowy musimy w tym tygodniu wyniki egzaminu ustalić i podać, żeby mogły być wykorzystane w postępowaniu specjalizacyjnym. Jeżeli byśmy ten egzamin przesunęli na przykład o 2 tygodnie to cała ta konstrukcja by runęła – dodał.
Dlaczego takie, a nie inne miejsca relokacji dla zdających LEK we Wrocławiu i Kiełczowie?
– Decyzję o przesunięciu egzaminu podjęliśmy we wtorek w ubiegłym tygodniu, a egzamin miał być sobotę. Czyli tak na dobrą sprawę na kilka dni przed egzaminem. Chcieliśmy jak najszybciej też powiadomić zdających. Podjęliśmy intensywne działania, żeby poszukać sal dla zdających i tak naprawdę w ciągu kilku godzin przeorganizowaliśmy egzamin dla ponad tysiąca osób. Szukaliśmy miejsc blisko Wrocławia, ale na bezpiecznych terenach. Był to Gorzów, dobrze skomunikowany oraz miejsca na Śląsku. Gdy tam zabrakło nam miejsc, wybór padł na Warszawę, która także jest dobrze skomunikowana. Ponieważ i tam zabrakło miejsc, ostatnią deską ratunku był Lublin, gdzie znaleźliśmy miejsca dla pozostałych zdających – mówił dyrektor Kubiak.
Nie byliśmy przygotowani na
taką sytuację
Bez względu na wyjaśnienia i
argumenty CEM, widać jasno, że obecne przepisy nie przewidują takich kryzysowych
sytuacji jak powódź, uniemożliwiająca przeprowadzenie egzaminu na terenach,
których ona dotyka. Trudno też się dziwić rozgoryczeniu tych, którym żywioł
odebrał bardzo wiele, czasami zniszczył ich miejsce na ziemi i dodatkowo odebrał też
możliwość zdawania lekarskiego egzaminu końcowego. Na kolejny będą musieli
zaczekać do wiosny. Taka sytuacja dotknęła 417 osób na 1096. To przecież znacząca liczba.
Czy nie warto zastanowić się nad zmianą przepisów, które uwzględniałyby takie sytuacje, jak stan klęski żywiołowej, który nie obejmuje całego kraju, a jedynie jego określone obszary? Przecież trudno komukolwiek w takiej sytuacji przypisać winę.
– To rzeczywiście jest kwestia do przemyślenia. Tylko tak jak wspomniałem, towarzyszą takim decyzjom daleko idące uwarunkowania. Czyli przesuwanie terminu egzaminu albo odwoływanie go, co ma konsekwencje w dalszych etapach ścieżki edukacyjnej lekarzy. Jeżeli teraz byśmy nie przeprowadzili tego egzaminu, to zdający musieliby czekać do marca, żeby wykorzystać ten wynik w postępowaniu kwalifikacyjnym, czyli ponad pół roku. To nie jest takie proste. Natomiast być może warto żeby jakieś przepisy, pozwalające na takie ekstraordynaryjne działania się pojawiły – powiedział dyrektor Kubiak.