Marek Krawczyk: dokonaliśmy przełomu w transplantologii

Udostępnij:
-Po krachu z roku 2007 w związku z kampanią przeciw doktorowi G.: naprawiliśmy szkody, dokonaliśmy przełomu - mówi prof. Mareki Krawczyk, rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, Osobowość Roku 2011 w Medycynie.
Rozmowa z prof. Markiem Krawczykiem, rektorem Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, Osobowością Roku 2011 w Medycynie:

Jak się zaczęła pańska przygoda z medycyną?
Dość nietypowo. W mojej rodzinie nie było tradycji medycznych, nie licząc jednej z moich cioć, która była pielęgniarką. Ale miałem to nieszczęście, że na wakacjach pod Bełchatowem złamałem rękę. Trafiłem do szpitala w Łodzi, dla młodego chłopca było to ogromne przeżycie. Nie tylko dlatego, że byłem kontuzjowany. Także dlatego, że miałem okazję przyglądać się ludziom, których misją było pomaganie innym: lekarzom, pielęgniarkom. Gdy po tym wydarzeniu zastanawiałem się, czemu poświęcić swoje życie, swoją zawodową aktywność, właśnie o tych ludziach sobie przypominałem, też chciałem pomagać innym. Medycyna to był naturalny wybór.

A chirurgia? Też zadecydowała złamana w dzieciństwie ręka?
Nie. Tu już zadecydowały studia, uczestnictwo w kołach naukowych, osobowość mistrzów, którzy wprowadzali mnie w świat nauk medycznych. Chciałbym tu w pierwszej kolejności wymienić prof. Zdzisława Łapińskiego. Starannie wybierałem specjalność medyczną. I wybrałem nie tylko specjalizację, ale i klinikę. To było 45 lat temu, ale stale jestem z nią związany, mimo zmian jej nazwy i siedziby. W moim wypadku zaczęło się to na trzecim roku studiów, od tego czasu w zasadzie nie zmieniłem miejsca pracy. I jestem z tego dumny, bo to klinika, która stale podejmowała najtrudniejsze, najbardziej nowoczesne wyzwania dotyczące chirurgii. Także te dotyczące transplantologii.

Mówi pan o zmianach nazwy kliniki, w której pracuje pan od 45 lat. Dziś jest to Klinika Chirurgii Ogólnej, Transplantacyjnej i Wątroby I Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Nazwa wskazuje na to, czym się ta klinika zajmuje dzisiaj. Początkowo była to II Klinika Chirurgiczna z zespołem chirurgów, którzy starali się zająć tym, co w chirurgii było najnowocześniejsze. Stale staraliśmy się nadążać za postępem w chirurgii. Następnie jednostka nosiła nazwę Kliniki Chirurgii Ogólnej i Plastycznej. W późniejszych latach byliśmy jednymi z prekursorów na terytorium Polski chirurgii małoinwazyjnej. Szukaliśmy najbardziej innowacyjnych kierunków rozwoju chirurgii – i tak koniec końców trafiliśmy na zagadnienia związane z wątrobą, którą to tematyką zainteresował nas nowy kierownik kliniki prof. Jerzy Szczerbań, i staliśmy się Kliniką Chirurgii Ogólnej i Wątroby. Koledzy specjalizujący się w innych działach chirurgii odeszli do klinik o innym profilu. Ja, jako stypendysta Humboldta, odbyłem szkolenie w zagranicznych klinikach chirurgicznych, w tym na Uniwersytecie w Heidelbergu. W tym czasie na całym świecie do programu leczenia wątroby zaczęto włączać jej transplantację. Trzeba było przenieść światowe doświadczenia na grunt polski. Uznałem to za swoje zadanie.

Pierwsze polskie próby z przeszczepianiem wątroby były nieudane.
Tak, to było w 1989 r. Dokonaliśmy nieudanego przeszczepienia u chorej, która nie powinna zostać zakwalifikowana do tego zabiegu. Po tej porażce podjęliśmy prace na rzecz tego, by błędów w transplantacji wątroby już nie popełniać. Byłem członkiem grupy specjalistów, która w Paryżu u prof. Henriego Bismouta uczyła się, jak skutecznie przeszczepiać wątrobę, jak przygotować i wprowadzić cały skuteczny program transplantacyjny. To był zespół interdyscyplinarny, w jego skład wchodzili lekarze różnych specjalności, nie tylko anestezjolog, ale nawet patomorfolog. To wszystko przyniosło efekt. Pierwszego udanego przeszczepienia wątroby dokonaliśmy w 1994 r. W 1998 r. objąłem kierownictwo kliniki, w której wykonywano rocznie kilka transplantacji wątroby. Było dla mnie oczywiste, że istnieje potrzeba zorganizowania prawidłowo funkcjonującego programu przeszczepień.

To był wysiłek nie tylko medyczny, lecz także organizacyjny.
Ta organizacja to kolejna trudność. Problem, z którym musiałem się zmierzyć, wcześniej mi nieznany, to pozyskiwanie dawców organu. Byli nimi zmarli ze stwierdzoną śmiercią mózgową, których wątroba jest zdrowa. Dawcy to najczęściej ofiary wypadków lub nagłych śmierci mózgowych, u których można wykluczyć potencjalne schorzenia wątroby, na przykład uzależnienie od alkoholu, schorzenia uszkadzające wątrobę. Na dodatek potrzebna była wiedza, czy od dawcy można pobrać organ, czy nie było jego sprzeciwu w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów prowadzonym przez Poltransplant, czy zgadza się na to jego rodzina. Mieliśmy pełną wiedzę na temat potrzeb, czyli informację o tym, ilu chorych uratuje przeszczepienie. Potrzebna była jeszcze wiedza o dawcach, których organy – za zgodą ich samych lub rodziny – będą mogły ratować potrzebujących. To skojarzenie wiedzy o jednych i drugich z naszą wiedzą medyczną sprawdzało się z roku na rok coraz lepiej. Krach nastąpił w roku 2007 w związku z kampanią przeciw doktorowi G.

Co się wtedy stało?
Śledztwo albo seria śledztw, co do których nie mam pełnej wiedzy, objęło ludzi zajmujących się w Polsce transplantologią. Byli oni wzywani na przesłuchania, zaczęli się obawiać. To chyba była największa kampania w moim życiu, by przekonać pracowników ochrony zdrowia, że nie mają powodu do obaw. Że zrobili wszystko tak, jak powinni. Że gdyby Poltransplant nagle przestał zgłaszać kandydatów na dawców, to właśnie byłby błąd. A tak się właśnie stało, zgłoszeń było coraz mniej, nad polską transplantologią, nad życiem naszych pacjentów zawisło niebezpieczeństwo. Ludzie związani z medycyną, na przykład anestezjolodzy, pielęgniarki, bali się zgłaszania kandydatów na dawców. Trzeba było to przełamać i cieszę się, że się udało.

Jakimi metodami?
Trzeba było przekonywać od nowa personel w szpitalach, które kiedyś zgłaszały przypadki, pozyskiwać do współpracy nowe szpitale w mniejszych miastach, media, wiele innych podmiotów, instytucji, opinię publiczną, że pobieranie organów, w tym wątroby, to dobro. Nie każdy jest o tym tak dogłębnie przekonany jak ja, trzeba było przekonać do tego dobra nieprzekonanych. I to się udało. To była wielka praca i muszę podkreślić pozytywne wysiłki Ministerstwa Zdrowia, jak również coraz doskonalej działającego Poltransplantu. Mamy poparcie samego premiera Donalda Tuska, obecnej marszałek, a do niedawna minister zdrowia Ewy Kopacz, naszego parlamentu, wojewodów, marszałków, rektorów uczelni i co najważniejsze – społeczeństwa. Dzięki temu osiągniemy sukces, liczę na to, że w roku 2011 dojdzie do 300 przeszczepień wątroby w naszym kraju, przy potrzebach szacowanych przeze mnie na około 500 zabiegów. I mam nadzieję, że te potrzeby w najbliższych latach zaspokoimy w pełni. W tym roku dokonaliśmy też pierwszego przeszczepienia wątroby u pacjenta z HIV, szacujemy, że ogólna liczba przeszczepień wyniesie tysiąc. Chciałbym przy tym podkreślić, że w Polsce rośnie nie tylko liczba przeszczepień wątroby od osób zmarłych. Współpracujemy z Centrum Zdrowia Dziecka także w zakresie przeszczepień od żywych dawców – mówiąc obrazowo – fragment wątroby pobrany od dorosłego pozwala dziecku na zrekonstruowanie całej wątroby. Liczba takich operacji stale rośnie. Liczba przeszczepień całej wątroby też. To cieszy, to wyznacznik poziomu cywilizacyjnego Polski.

Pełny tekst rozmowy w najnowszym numerze Menedżera Zdrowia
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.