Między młotem i kowadłem

Udostępnij:
Polacy dopłacają do systemu ochrony zdrowia z własnej kieszeni proporcjonalnie więcej niż Amerykanie, czy Niemcy. Znaczną część tego współfinansowania nasi rodacy przeznaczają na zakup leków. Jak to zmienić?
Niedawno wprowadzone uregulowania doprowadzić mają do zmniejszenia wydatków na leki ze strony NFZ, o ponad 700 mln PLN oraz do dalszego zwiększenia wydatków z kieszeni pacjenta o jakieś 100 mln PLN. Wprowadzając ustawę refundacyjną nie udostępniono ani narzędzi, ani zachęt do ordynowania tańszych leków. Wprowadzono natomiast liczne bodźce negatywne, z których część w wyniku protestów środowiska lekarskiego zostało następnie złagodzonych. Zabrakło nowoczesnego i łatwo dostępnego portalu internetowego, firmowanego przez instytucje odpowiedzialne za wprowadzanie zmian, umożliwiającego szybkie wyszukiwanie nazw leków i ich poziomów refundacji. Portalu takiego nie stworzyło ani Ministerstwo Zdrowia, ani NFZ. Stworzył go domowym sumptem lekarz w trakcie specjalizacji. Tym sposobem niezamierzenie ośmieszył on obie te instytucje państwowe. Portal działa, zawiera nawet elementy humorystyczne, choć trudno mówić, że powinien stanowić oficjalną bazę referencyjną.

Wiara w pieczątki
Wzór recept został określony w niedawnym rozporządzeniu Ministra Zdrowia, włącznie z ich milimetrowym wymiarem. W rozporządzeniu nie sankcjonuje się recepty elektronicznej, która powinna być podstawą do wprowadzenia jakichkolwiek reform systemu ordynowania leków. Jest natomiast sporo o znanych z PRL, bardzo popularnych na wschód od Polski pieczęciach. Lekarz coś chce skorygować – już przybija pieczątkę. Apteka pieczętuje na potęgę. Niedawno wypisałem receptę na własny użytek, dopisek „pro auctore” wykonałem tuż nad ramką przeznaczoną na dane pacjenta, aptekarz zażądał wpisania ponownie, pod ramką (kilka milimetrów niżej, niż było wpisane) oraz, a jakże przybicia pieczątki. Kiedyś przyjechałem na dyżur w szpitalu dość daleko od miejsca zamieszkania i zapomniałem pieczątki – to był dopiero dramat, nie byłem już lekarzem, na szczęście dość krótko, bo w pobliżu był zakład, który w przeciągu godziny taką pieczątkę wyrobił. Jeszcze kiedyś, autentycznie, odmówiono mi realizacji recepty ze względu na niedomiar 3 mm szerokości (wydruk własny) – pani aptekarz osobiście zmierzyła receptę linijką i triumfalnie obwieściła jej niewymiarowość. Oczywiście wszystkie dane, pieczątki, kody kreskowe były w pełni widoczne.

Łacina
Kuriozalnie ma się sprawa nazw międzynarodowych leków. Otóż, po pierwsze nie wiadomo dlaczego w Polsce mają one wszytkie końcówki łacińskie „um”, podczas, gdy piśmiennictwie międzynarodowym używa się już od dłuższego czasu zunifikowanych nazw chemicznych, np. „losartan”, a nie „losartanum”, „azithromycin”, a nie „azithromycinum”. Czy nam sie podoba, czy nie, łacina jest passe, została nawet wypleniona z polskiej dokumentacji medycznej. Jak widać, nie z terminologii farmakologicznej, chyba tylko u nas. Nie tak dawno, aptekarz zwróciła mi uwagę co do leku wypisanego nazwą międzynarodową, pouczając, że nazwa jest nieprawidłowa, bo bez „um”. Uprzejmie zwróciłem uwagę, że nawet na opakowaniu, pod nazwą handlową jest nazwa bez takiej końcówki. W kwestii operowania nazwami międzynarodowymi jest duże pole do oszczędności wydatków na leki. W Hiszpanii, czy Wielkiej Brytanii używanie tych nazw na receptach, czy zleceniach lekowych w szpitalach jest powszechne i przyczyniło się do zmniejszenia kosztów. Jakież było moje zdziwienie, kiedyś gdy konsultowałem na Wyspach, pacjenci, jak jeden mąż, czasem dosłownie łamiąc sobie język wymieniali nazwy międzynarodowe przyjmowanych przez siebie leków. Ja natomiast, otrzymując od asystenta medycznego receptę, oczywiście już z wydrukowanymi danymi pacjenta, z przyjemnością wypisywałem nazwy międzynarodowe i podpisywałem receptę bez konieczności sprawdzania uprawnień, poziomu refundacji, czy przystawiania pieczątek. W szpitalu brytyjskim wszystkie zlecenia są wypisywane wg. nazw międzynarodowych, podobnie prowadzi się dokumentację medyczną. Gdy spojrzy się na karty zleceń, czy karty wypisowe z polskich szpitali, z tego co wiem podobnie jest w Niemczech, natkniemy się wyłącznie na nazwy handlowe leków, co zmusza do częstego rozszyfrowywania leków przez lekarzy z innych regionów kraju, gdzie np. popularny jest akurat inny preperat handlowy, nie mówiąc już o komunikacji międzynarodowej, a dyrektywa dotycząca opieki transgranicznej tuż, tuż. Nasze karty informacyjne leczenia szpitalnego nie zmieniły układu od dziesiatek lat. Epikryzy są lakoniczne, diagnozy krótkie i bez dodatkowych informacji opisowych (np. co do ich etiologii), a listy leków zawierają wyłącznie nazwy handlowe z określeniem dawkowania zacofanymi i niezrozumiałymi za granicą sposobami typu 1x1 itd.
Baz danych leków, takich do szybkiej instalacji na smartfonie, czy tablecie, bez konieczności każdorazowego łączenia się z internetem, u nas brak, mają być, kiedyś. W szpitalu drugiego stopnia referencyjnym w USA, przed wprowadzeniem systemu komputerowych bezpośrednich zleceń lekarskich, najpierw zakupiono dla wszystkich lekarzy objętych systemem tablety, potem przeprowadzono gruntowne szkolenia, a następnie odpalono system. Amerykańskie firmy ubezpieczeniowe stosują bodźce pozytywne, jak np. premie finansowe, dla lekarzy, którzy wypisują leki rekomendowane przez ubezpieczyciela jako kosztowo-efektywne. Bardzo podoba mi się system konfekcjonowania i wydawania leków w amerykańskich aptekach. Po pierwsze, lekarz wypisuje lek określają ilość dawek (tabletek, kapsułek), a nie ilość opakowań. Po drugie, to apteka sprawdza uprawnienia pacjenta do refundacji, choć tam apteki mają do czynienia z dziasiątkami firm ubezpieczeniowych, a u nas z jednym płatnikiem „nie dają rady”. Po trzecie, apteka korzysta z dużych opakowań leków (tych na receptę). Po czwarte, apteka pakuje określoną przez lekarza ilość tabletek do małej plastikowej buteleczki, opatruje ją nalepką z nazwiskiem i telefonem lekarza, danymi pacjenta, nazwą leku (zawsze jest nazwa międzynarodowa), dawkowaniem (sygnatura wypisywana przez polskiego lekarza to praca na darmo, recepta zostaje w aptece !), dodatkowo na opakowaniu w postaci małych nalepek umieszczane są wskazówki co do zażywania leku w zależności od posiłku i dodatkowe ostrzeżenia (prowadzenie pojazdów). Takie postępowanie ma następujące zalety: wydaje się dokładną ilość tabletek, a nie opakowania, które rożni producenci, różnie konfekcjonują. Marnuje się mniej leków. Apteka wykonuje czynności administracyjne ale dostarcza pacjentowi także ważnych wskazówek dotyczących przyjmowania leku. Pacjent otrzymuje czytelne i funkcjonalne opakowanie, z ważnymi informacjami na temat leku oraz osoby wypisującej. Jest wreszcie na buteleczce nazwa apteki, z telefonem, która lek wydała – rzecz nieznana u nas, choć bardzo przydatna. Wprowadzenie podobnego systemu w Polsce mogło by obniżyć koszty farmakoterapii szacunkowo o minimum 10%, czyli o około miliard PLN, przy jednoczesnej poprawie jakości farmakoterapii w grupie leków sprzedawanych na receptę. Dodatkowo powinna być wprowadzona recepta elektroniczna, pewnie opłacało by się w takim układzie każdemu lekarzowi w Polsce zafundować tableta.

Pełny tekst Jarosława J. Fedorowskiego w najnowszym numerze Menedżera Zdrowia
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.