Najciemniej pod latarnią: Instytut Medycyny Pracy wrabia lekarzy w dyżury ponad siłę
Redaktor: Bartłomiej Leśniewski
Data: 11.12.2017
Źródło: BL, Gazeta Wyborcza
Tagi: | opt-out |
Lekarze-toksykolodzy nie wypowiedzieli na razie klauzuli opt-out. W zamian piszą gdzie mogą, proszą o interwencje. A Instytutowi Medycyny Pracy pozostaje wstyd, że zamiast świecić przykładem świeci… złym przykładem.
- Lekarze z mieszczącego się w Instytucie Regionalnego Ośrodka Ostrych Zatruć mają dyżury co drugi, trzeci dzień. Nie mogą już tego wytrzymać. Od kilku tygodni rozsyłają listy, by kogo tylko można zainteresować, w jakich warunkach pracują – pisze „Gazeta Wyborcza”.
I wylicza: dostało je już Ministerstwo Zdrowia, Państwowa Inspekcja Pracy, wojewoda, marszałek, prokuratura, wreszcie śląski oddział Narodowego Funduszu Zdrowia. Do każdego listu jest dołączony grafik dyżurów, opatrzony pieczątką dyrektorki, a więc przez nią zatwierdzony.
Ta sytuacja zagraża pacjentom. Trzeba sobie bowiem zdawać sprawę, że praca w ośrodku ostrych zatruć wygląda tak jak na intensywnej terapii. Pacjenci, którzy tu trafiają, walczą o życie, bo zażyli truciznę, dopalacz, zjedli śmiertelnie trującego grzyba albo ukąsił ich jadowity wąż.
- Dr hab. Renata Złotkowska, dyrektorka Instytutu nie widzi jednak problemu. Twierdzi, że toksykolodzy z ośrodka zawsze pracowali tak intensywnie. Pisanie więc o tym, że teraz są zmęczeni, to szukanie sensacji – pisze „Gazeta Wyborcza”.
Nie ma racji. Owszem, lekarzy było niewielu więcej. Jeden pożegnał się z pracą, a drugi się rozchorował. Po pierwsze jednak, co innego, gdy lekarzy jest pięciu albo czterech, a co innego, gdy tylko trzech. Przy czterech wypada siedem dyżurów w miesiącu, a nie jedenaście, a to już spora różnica.
- Z powodu nadmiaru pracy na pewno można się pochorować i kto wie, czy to właśnie nie spotkało toksykologa z ośrodka, który przebywa teraz na zwolnieniu – pyta retorycznie gazeta.
Ministerstwo Zdrowia w odpowiedzi na pytania redakcji stwierdziło, że nie dochodzi do nieprawidłowości, bo lekarze z Instytutu podpisali klauzulę opt-out, czyli sami zgodzili się na pracę w wymiarze przekraczającym 48 godzin tygodniowo.
I wylicza: dostało je już Ministerstwo Zdrowia, Państwowa Inspekcja Pracy, wojewoda, marszałek, prokuratura, wreszcie śląski oddział Narodowego Funduszu Zdrowia. Do każdego listu jest dołączony grafik dyżurów, opatrzony pieczątką dyrektorki, a więc przez nią zatwierdzony.
Ta sytuacja zagraża pacjentom. Trzeba sobie bowiem zdawać sprawę, że praca w ośrodku ostrych zatruć wygląda tak jak na intensywnej terapii. Pacjenci, którzy tu trafiają, walczą o życie, bo zażyli truciznę, dopalacz, zjedli śmiertelnie trującego grzyba albo ukąsił ich jadowity wąż.
- Dr hab. Renata Złotkowska, dyrektorka Instytutu nie widzi jednak problemu. Twierdzi, że toksykolodzy z ośrodka zawsze pracowali tak intensywnie. Pisanie więc o tym, że teraz są zmęczeni, to szukanie sensacji – pisze „Gazeta Wyborcza”.
Nie ma racji. Owszem, lekarzy było niewielu więcej. Jeden pożegnał się z pracą, a drugi się rozchorował. Po pierwsze jednak, co innego, gdy lekarzy jest pięciu albo czterech, a co innego, gdy tylko trzech. Przy czterech wypada siedem dyżurów w miesiącu, a nie jedenaście, a to już spora różnica.
- Z powodu nadmiaru pracy na pewno można się pochorować i kto wie, czy to właśnie nie spotkało toksykologa z ośrodka, który przebywa teraz na zwolnieniu – pyta retorycznie gazeta.
Ministerstwo Zdrowia w odpowiedzi na pytania redakcji stwierdziło, że nie dochodzi do nieprawidłowości, bo lekarze z Instytutu podpisali klauzulę opt-out, czyli sami zgodzili się na pracę w wymiarze przekraczającym 48 godzin tygodniowo.