Nie ma świętych krów

Udostępnij:
Żyjemy w świecie, w którym nie ma świętych krów, każdy może zbankrutować, nawet z pozoru stabilne systemy monetarne. Prawo grawitacji i bankructwa są uniwersalne, próby utrzymania status quo w polskiej ochronie zdrowia z góry skazane są na porażkę. Prędzej czy później nie będziemy mieli innego wyjścia, jak uciec od obecnego systemu ochrony zdrowia - mówi Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
Rozmowa z Andrzejem Sadowskim, wiceprezydentem Centrum im. Adama Smitha

Zmiana ustawy refundacyjnej, zapowiedź komercjalizacji szpitali. Czy w końcu mamy czynienia z rzeczywistą reformą, rewolucją w ochronie zdrowia?
Nie ma mowy o reformie. To z czym mamy do czynienia, to najwyżej reorganizacja. Na dodatek mająca na celu zmniejszenie leżących po stronie państwa i płatnika wydatków na leki, co w konsekwencji oznacza przerzucenie dodatkowych ciężarów na pacjentów. Bardzo niepokojące jest również to, że przy okazji wprowadza się mechanizmy antyrynkowe, które obrócą się przeciw pacjentom. Chodzi o ograniczenie konkurencji między firmami farmaceutycznymi. To wbrew logice i cywilizowanym regułom. Konkurencja, która funkcjonowała w formie szczątkowej, przeniesie się teraz do gabinetów polityków i urzędników. Firmy farmaceutyczne będą się starały ich namówić do wpisania swoich produktów na listę refundacyjną, nie będą natomiast zabiegać o pacjentów, bo od ich woli i preferencji zależeć będzie znacznie mniej. Pacjenci stracą możliwość wyboru leku, firmy skoncentrują się na tym, by wykonać „złoty strzał”, dostać się na listę, zapewnić cenę gwarantowaną – i wielki zbyt.

Jak szpitale i ich organy założycielskie poradzą sobie z nową ustawą o działalności leczniczej?
Ta ustawa na pewno przyspieszy likwidację szpitali. Przecież sama ich zamiana w spółki prawa handlowego niewiele zmieni, o ile nie pójdzie za tym głęboka restrukturyzacja. Jest też tak, że szpitale będące w relatywnie dobrej sytuacji już dokonały tej restrukturyzacji. W 2012 r. czeka nas kolejna fala przemian własnościowych, tym razem obejmująca szpitale słabsze, gorzej przygotowane do bycia spółką prawa handlowego. Pod rządami nowego prawa, w przeciwieństwie do obecnych regulacji, władze spółki będą musiały szybciej i ostrzej reagować na narastające zadłużenie, co spowoduje falę likwidacji.

Ale czy jest czego żałować? W zgodnej opinii fachowców szpitali jest w Polsce za dużo. Poza tym proces likwidacji szpitala wcale nie oznacza przymusu fizycznego zamknięcia placówki, taka likwidacja w praktyce otwiera drogę do rzeczywistych przemian własnościowych.
I z tym wiążę duże nadzieje. Zresztą proces konsolidacji szpitali przebiega, choć wolno, od lat. Pojawili się prywatni inwestorzy, którzy konsekwentnie budują sieci szpitalne, często opierając się na zakupie niewydolnych zakładów publicznych. Wdrażają w nich programy naprawcze, łączą w spójne, dobrze zarządzane organizacje. Jest ich coraz więcej. Prywatni właściciele od lat szukają na rynku medycznym tak zwanych okazji, to jest szansy na przejęcie źle zarządzanego szpitala publicznego. Dla nich pokusą jest to, że szczególnie w małych ośrodkach mają gwarancję dopływu pacjentów. Często podobne szpitale to jedyne placówki tego typu na swoim terenie, mają dość stabilne i stałe kontrakty z NFZ. Gra zatem jest warta świeczki. Spodziewam się, że likwidowane szpitale będą kupowane przez prywatne podmioty, poddawane programom naprawczym, doinwestowane. I nie jest to zły proces z punktu widzenia pacjenta, państwa czy samorządu. Pacjent zyskuje lepszą ochronę zdrowia, a publiczny podmiot zyskuje podwójnie. Po pierwsze – pozbywa się problemu zarządzania placówką, z którym to najczęściej źle sobie radzi. Po drugie – może oszczędzić na inwestycjach, bo część nakładów na ten cel bierze na siebie i swoje własne ryzyko prywatny inwestor. To dobry, naturalny proces, szkoda, że często spowalniany przez regulacje, które tworzą ochronę dla podmiotów publicznych.

Polacy obawiają się jednak reguł rynkowych w ochronie zdrowia. Rząd i samorządy muszą się z tym liczyć.
Liczyć, ale nie ulegać lub co gorsza tworzyć jakieś konstrukcje, które miałyby łączyć ze sobą elementy wolnego rynku z socjalizmem. Polska ochrona zdrowia przypomina pod tym względem ostatnie lata Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, w której ciągle obowiązywał socjalizm, ale zaczęły już działać firmy polonijne. Była to tylko proteza wolnego rynku – ani nie uratowało to socjalizmu (jak chcieli autorzy pomysłu), ani nie poprawiło funkcjonowania całego systemu. Podobnie jest obecnie w ochronie zdrowia. Pojawiające się elementy wolnego rynku, czy to w postaci prywatnych szpitali, czy firm abonamentowych – choć mają swoich pacjentów, choć wiele pomagają – są jeszcze zbyt słabe, by znacząco wpłynąć na cały system, wymóc jakościowy skok jego działania. Co rusz także napotykają na sztucznie tworzone przeszkody, bariery w rozwoju: a to poprzez system podatkowy, a to nieprzejrzyste zasady kontraktowania usług medycznych, faworyzujące podmioty publiczne. Takie faworyzowanie i tak nie uratuje socjalizmu w polskiej ochronie zdrowia, za to zaszkodzi całemu systemowi.

W jaki sposób?
Dziś żyjemy w świecie, w którym nie ma świętych krów, każdy może zbankrutować, nawet z pozoru stabilne systemy monetarne. Prawo grawitacji i bankructwa są uniwersalne, próby utrzymania status quo w polskiej ochronie zdrowia z góry skazane są na porażkę. Prędzej czy później nie będziemy mieli innego wyjścia, jak uciec od obecnego systemu ochrony zdrowia.

Pełny tekst rozmowy z Andrzejem Sadowskim w najnowszym nuemerze Menedżera Zdrowia
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.