Piekło czy niebo

Udostępnij:
Polska ochrona zdrowia reformowana jest nieustannie. Ciągle zmieniają się przepisy, a gdy one są w miarę stałe, zmienia się praktyka ich wykonywania. Mało tego, przepisy są łamane, omijane i naginane. I to przez organy zobowiązane do tego, by stać na ich straży. Nie wiemy zatem jak prowadzić szpitale, przychodnie, nie wiemy czy pakiet ustaw Ewy Kopacz zaprowadzi tu Niebo, czy sprowadzi nas do piekła.
Bo nawet najlepiej napisana ustawa działać będzie tylko wtedy, gdy będzie przestrzegana. Tymczasem z przestrzeganiem ustaw ma samo ministerstwo. Ustawa zdrowotna nakłada na nie obowiązek publikowania list refundacyjnych cztery razy w roku. Skoro tak, resort ma bezdyskusyjny obowiązek tych terminów przestrzegać, podobnie jak każdy obywatel ma obowiązek płacić podatki. Obywatel nie może się tłumaczyć brakiem czasu, aby uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji. Ministerstwo natomiast w sprawie list prawo narusza, a kar nie ma, bo „ktoś” zapomniał dopisać, że złamanie przepisów powoduje określone sankcje. I zamiast nieba (aktualnej listy refundacyjnej), mamy piekło: pacjenci, apteki, lekarze i firmy farmaceutyczne czekają na publikacje list w nieskończoność.

Bezkarni
Ministerstwo Zdrowia rok w rok łamie prawo w sprawach list refundacyjnych, mimo że obowiązek częstej nowelizacji leży w interesie pacjentów. Ma im zapewnić szybszy dostęp do nowych, skutecznych leków i procedur medycznych (m.in. szybsze branie pod uwagę nowych rekomendacji AOTM). Wiadomo – lek nierefundowany trzeba kupić za własne pieniądze. Częstsze publikowanie list zalecała także Naczelna Izba Kontroli po kontroli zasad tworzenia list refundacyjnych.
Skoro ustawa przewiduje publikowanie nowych list cztery razy w roku – w tym roku powinny się ukazać przynajmniej trzy. A nie ukazała się żadna! Ogranicza to chorym dostęp do innowacyjnych preparatów, rujnuje plany biznesowe dostawców leków. Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze – pomyśleliśmy w redakcji „Menedżera Zdrowia”. Zaczęliśmy podejrzewać, że dzięki opóźnieniom resort zdrowia chce oszczędzić kosztem pacjentów pozbawionych dostępu do nowoczesnych leków, które powinny się znaleźć na znowelizowanych listach. Sprawdziliśmy – i nasze podejrzenia okazały się zupełnie bezpodstawne. Według Ministerstwa Zdrowia ogłoszenie nowej listy ma przynieść NFZ 215 mln zł oszczędności. Tracą więc pacjenci, dostawcy leków i samo ministerstwo. – Jako przyczynę wskazałbym bałaganiarstwo i niedbalstwo – mówi Zenon Wasilewski, ekspert do spraw zdrowia BCC. Czyli chaos.

Dostęp do innowacji
Co się stanie z lekami innowacyjnymi? Możliwe, że w ogóle przestaną być refundowane. Nowe przepisy, które miały ograniczyć patologię w marketingowych działaniach aptek ogólnodostępnych, rykoszetem uderzają w lecznictwo szpitalne. Nowa ustawa wprowadza zapis likwidujący promocje typu „leki za grosz” czy dopłacanie pacjentom za realizację recepty. Efekt? Pacjenci złorzeczą na Ministerstwo Zdrowia, samorząd farmaceutów cieszy się, że zrobiono porządek z nieuczciwą konkurencją, a urzędnicy liczą na to, że zaoszczędzą na refundacji leków. Urzędnicy może i oszczędzą, ale pacjenci i szpitale stracą. Nowe przepisy zabraniają również przyjmowania darowizn od firm farmaceutycznych lub hurtowni. Ustawodawca nie sprecyzował czy zakaz obejmuje również przyjmowanie darowizn w formie leków przez szpitale.
Dr Andrzej Kulig, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, zaniepokojony zapisami nowej ustawy refundacyjnej, wysłał do departamentu prawnego Ministerstwa Zdrowia prośbę o interpretację. Jedna z największych w Małopolsce lecznic co roku otrzymuje od firm farmaceutycznych leki o wartości 11 milionów złotych. Są to głównie nowoczesne preparaty stosowane w schorzeniach hematologicznych i metabolicznych. Brak tej formy pomocy nie pozostanie bez wpływu na budżet szpitala. Zakaz przyjmowania darowizn szczególnie może uderzyć w programy terapeutyczne innowacyjnymi lekami, które realizowane są w oparciu o tzw. „dawki charytatywne”. W teorii czekać nas miało „niebo tańszych leków”, w praktyce leki okazać się mogą dla ich ostatecznych odbiorców (pacjentów i szpitali) „o niebo droższe” od cen płaconych dzisiaj. O „niebo droższe”? Ładne mi niebo!

Nadwykonania
W teorii wszystko jest proste. Świadczeniodawca podpisuje kontrakt z NFZ. Strony ustalają wysokość kontraktu, jego zakres i limit, czyli umawiają się: jeśli zakontraktowane świadczenia przekroczą umówioną kwotę, kontrakt będzie wypełniony, a za pozostałe świadczenia świadczeniodawca wystawi rachunek prywatnie, nie mieszając do tego NFZ. Sprawa jasna, ale tylko w teorii. Polska praktyka nie znosi prostych rozwiązań. Rządzi chaos o nazwie nadwykonania. Świadczeniodawca nie może bowiem powiedzieć: wyczerpałem limit, więcej nie przyjmuję. Mało tego, o ile jest świadczeniodawcą publicznym, nie wolno mu przyjąć ani grosza zapłaty za wykonaną usługę. Musi udzielić pomocy potrzebującym, ratować im życie. Co z zapłatą? Limit kontraktu z NFZ wyczerpany, prywatnie przyjąć nie można. NFZ płaci za nadwykonania lub nie – według swojego uznania, kompletnie dowolnie. Każdy rok przynosi najpierw spory, potem czasem ugody, potem sprawy sądowe, wyroki – a w ostatnim czasie nawet zajęcia komornicze kont NFZ. Nie umowa, nie porządek, lecz wolna amerykanka rządzi tym, czy i ile zarobi szpital lub przychodnia. Zamiast nieba (czyste i proste zasady za co płaci NFZ, za co nie), mamy piekło: długi szpitali, niekończące się spory i procesy.

Pełny tekst Bartłomieja Leśniewskiego w najnowszym numerze Menedżera Zdrowia
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.